Przejdź do głównej zawartości

Sekret rodziny von Graffów – Bożena Gałczyńska-Szurek

 II wojna światowa powraca raz po raz w wielu publikacjach. Jedni autorzy traktują ten potworny czas z historycznym zacięciem, inni umiejscawiają tam jedynie fabułę powieści. Ten temat jest jak studnia bez dna. Niby wiemy o wojnie bardzo dużo, a tak naprawdę nie wiemy nic. Bo ile istnień przeżyło, tyle jest wokół opowieści i niewyjaśnionych historii. Sekret rodziny von Graffów skrywa jedną, trudną do wytłumaczenia historię i autorka przenosi czytelnika do lat czterdziestych ubiegłego wieku. Jeśli myślicie, że po raz kolejny będzie to Warszawa, Kraków albo Łódź, to jesteście w błędzie. Ta książka kieruje myśli ku Zamościowi i to tam cała akcja się rozgrywa. 




Zamość to jedno z piękniejszych polskich miast. Wybudowane zostało od podstaw przez Jana Zamoyskiego w 1580 roku. Pieczę nad tym renesansowym projektem sprawował sam Bernardo Morando – wybitny włoski architekt. To właśnie tutaj Niemcy zaplanowali stworzenie centrum niemieckiego osadnictwa. Miasto miało nosić nazwę Himmlerstadt, od nazwiska Himmlera i miało stanowić przyczółek służący germanizacji wschodu. 

To krótkie historyczne wprowadzenie potrzebne jest do tego, by zrozumieć problem z jakim musi sobie poradzić główna bohaterka książki. Maria von Graff  bowiem, znana, lewicowa dziennikarka dziennika Die Tageszeitung, jest wnuczką niemieckiego arystokraty o poglądach ściśle związanych z neofaszyzmem. Wydawałoby się, że konflikt natury politycznej odsunie rodzinę od siebie, jednak dziewczyna zgadza się rozwikłać rodzinną zagadkę, o której opowiada jej dziadek. Wynika z niej, że mężczyzna był adoptowanym dzieckiem, a wszystkie tropy dotyczące jego prawdziwej rodziny prowadzą do Zamościa. Maria udaje się tam pod pretekstem napisania serii artykułów o II wojnie światowej, a tak naprawdę stara się rozwikłać nurtującą dziadka zagadkę. Wkrótce okazuje się, że miejscowi nie są przychylni dziennikarskiemu śledztwu, kobiecie zaczynają się przytrafiać złe rzeczy, a dwie osoby z miejskiego archiwum szybko demaskują poczynania Marii. Teraz, dla dobra sprawy, kobieta musi przyznać się do kłamstwa i zaufać Polakom, po to, by doprowadzić sprawę do końca.

To nie jest książka sensu tricto historyczna. Najbliżej jej do powieści obyczajowej, z elementami historycznymi. W kilku miejscach fabuła bawi, ukazuje ludzkie (typowo polskie) przywary, w innych zaś merytorycznie wyjaśnia i rozwiewa wojenne wątpliwości. Zaskakuje tajemnicami, ale też wybitnie niezrozumiałymi w XXI wieku poglądami, które mogą prowadzić do tragedii. Podaje na tacy wszystkie szczegóły sprzed lat i krok po kroku, wraz z bohaterami stara się dotrzeć do prawdy. Autorka manifestuje uwielbienie do Zamościa i w przystępny sposób opowiada o jego historii – nie tylko tej dwudziestowiecznej. 

Język powieści jest barwny, swobodny i nieco gawędziarski, pełen ładnych, przemyślanych dialogów, choć momentami zdają się być nieprawdopodobne lub niepasujące do okoliczności. Dzięki łagodnemu stylowi przez powieść płynie się niczym po łagodnych wodach jeziora. Czytanie to czysta przyjemność, niezmącona infantylnością i niepotrzebnymi opisami. Wszystko tu ma swój czas i miejsce, fabuła jest niespieszna, ale ciekawa i co najważniejsze – uczy.

Mamy też tu do czynienia z pewnym wątkiem romantycznym, ale jest tak subtelny i wysublimowany, że jedynie dodaje opowieści uroku i nie odwraca uwagi czytelnika od głównej historii.

Polecam tę powieść wszystkim wielbicielom historii, szczególnie tym lubującym się w II wojnie światowej i tematami z nią związanymi. A, że Zamość pojawia się w tego rodzaju publikacjach dość rzadko, to warto się zapoznać z tą książką choćby dlatego. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn