Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2016

Matka w pracy, dziecko w garach

Znacie to powiedzenie, że jak dziecko zbyt długo siedzi cicho i spokojnie się sobą zajmuje, to może to zwiastować tylko kłopoty? Ale czasem ta chwila spokoju jest tak potrzebna, że nawet późniejszy armagedon jest rodzicowi niestraszny i tak naprawdę wszystko można przeżyć. Praca w domu to praca marzeń - mówią. Dziecka doglądniesz, zakupy zrobisz, obiad ugotujesz. No fajnie masz, nie? No, szczerze mówiąc nie narzekam. Wszystko się zgadza. Tylko weź tu pracuj jak przy prawej nodze jojczy pies, przy lewej dzieciak układa skomplikowaną budowlę z klocków lego, na kuchence właśnie przypala się gulasz, a eklerka leży na talerzyku i zalotnie do ciebie mruga: - No zjedz mnie, no. Skuś się. Odrobina nie zaszkodzi... I choć wiesz, że nie możesz to i tak jęzor do dupy ci ucieka i pracować nie możesz, bo wszystko przeszkadza. A od rana szaleństwo. Zleceniodawca wydzwania co pięć minut, bo tekst był asap, a asap skończył się pół godziny temu, poza tym ten wcześniejszy tekst miał literów

Nie klikaj!

Chyba każdy z nas ma znajomego, który na swoim facebookowym wallu udostępnia dziwne treści (często nie wiedząc nawet o tym, że coś takiego ma miejsce). A to proponuje bony do najlepszych sieciówek, zachwala sprytną stronę, dzięki której zdobędziecie rabat,  a to informuje o niezwykłym wydarzeniu w okolicy czy ostatecznie o tragicznym wypadku bliżej nieokreślonych znajomych. Często też osoby, którym zwróciliście uwagę na to, że coś się dzieje na ich profilu, twierdzą, że oni tak naprawdę nie klikali i, że najprawdopodobniej samo się odpaliło. Cóż, mają rację. Wirus odpala posty bez ich wiedzy na ścianach, stronach, którymi zarządzają, bądź grupach, do których należą. Ale żeby owy robal zaczął wysyłać różne rzeczy, dana osoba musi najpierw kliknąć w zainfekowany link. Innego wyjścia nie ma. A, że człowiek z natury jest ciekawski, często chce zobaczyć co też kryje się w tajemniczych opisach typu: "Nie mogę w to uwierzyć! Po tym, co zrobiła mu w dniu ślubu - rozwiódł się", a

Odbiłam się od czytelniczego dna

Jedną z moich największych wad jest to, że dużo czytam. Pochłaniam wszystko co wpadnie mi w ręce. Książki historyczne, literaturę piękną, new adult, kryminały, romanse, fantasy, obyczajówki. Zmieniam upodobania w zależności od humoru, aury panującej za oknem, czy też sytuacji politycznej w kraju. Zawsze mam jakiś powód by sięgnąć po daną pozycję. Cieszę się, że ludzie czytają, wyrabiają dobre nawyki, dopieszczają szare komórki i karmią je literami. Nieważne co czytają, ważne, że cokolwiek i że jest tego dużo. Książka, o której chcę opowiedzieć została mi polecona przez koleżankę. Zastanawiam się tylko, czy aż tak mnie nie lubi, czy po prostu sądziła, że mi się spodoba. Nie wiem. Wiem natomiast, że przeczytałam całą, od deski do deski i od tej pory możecie mnie nazywać masochistką, bo to co czytałam to absurd nad absurdy! To był ten czas, kiedy miałam ochotę na dobry, ciepły romans, a nie miałam jeszcze najnowszej powieści Coleen Hoover. Koleżanka poleciła mi "Sny Morfeu

Reklama dźwignią handlu

"Reklama, reklama, aaaaaaaa, pranie mózgu już od rana..." wyśpiewywał nieudolnie Krzysztof K.A.S.A Kasowski, robiąc miny do kamery i uśmiechając się głupio do nieskażonej jeszcze botoksem Agnieszki Włodarczyk. Jako jeden z pierwszych wyśmiewał reklamowy biznes dopiero co  raczkującej w Polsce machiny marketingowej, która rozpędzała się jak dobrze naoliwiona maszyna.  "I w pizdu i wylądował!" krzyknął Siara Siarzewski w Kilerze. U nas też wylądował. W każdym domu. Ten marketing właśnie. Słowa o "praniu mózgu już od rana" okazały się być prorocze, a wielobarwny korowód skrzeczących reklam dociera o brzasku pod drzwi każdego obywatela i nie pytając o zgodę parkuje w jego radioodbiorniku lub telewizorze, umilając poranne ablucje i przygotowując człowieka do pracy. Bo przecież dzień trzeba zacząć od odpowiedniej suplementacji; witamin na niepogodę, mikroelementów na poprawę odporności, kawy zbożowej w saszetkach i po tym koniecznie pasty wybi

W pogoni

Niedziela jest dniem odpoczynku, relaksu i cudownego nicnierobienia. Ta nie miała się różnić niczym od poprzedniej, ale jak się okazało byłam w błędzie. Przekonałam się o tym już o 6:30, kiedy to Młody wpadł do mojej sypialni oznajmiając, że już nie śpi i właściwie dzień już się zaczął, zatem wypadałoby wstać, wypić kawę i pójść z psem na spacer. No to wstałam. Odbębniliśmy spacer, lawirując pomiędzy kałużami, Nalla się wybiegała, mnie przy okazji też wytarmosiła po mokrych łąkach, a potem w spokoju psiego sumienia, ułożyła się na swoim kocyku, zwinęła w precel i zasnęła na dobre dwie godziny. W tym czasie czas toczył się jak zwykle. Śniadanie, kawa i rozpalanie w piecu, od którego to zaczęła się ta dziwaczna historia pogoni. Podłożyłam drew do pieca, ale nie zamknęłam drzwi od kotłowni za sobą, bo zadzwonił telefon i nie myśląc o nich popędziłam odebrać. Nie wzięłam pod uwagę faktu, że mój niezwykle pomysłowy pies wyczuje pismo nosem i czmychnie gdzie pieprz rośnie pręd