Świąteczne
jaja z Mikołaja? No, może nie z Mikołaja, ale z piosenek
świątecznych, które od 3. listopada płyną bezlitośnie niczym fala tsunami z
głośników w centrach handlowych.
Kolacja
wigilijna jest tradycją. Wszyscy domownicy zasiadają za suto
zastawionym stołem, dzielą się opłatkiem i słuchają pięknych
kolęd.
Tak
było kiedyś, ale rzeczywistość jest inna. Zanim nadejdzie godzina zero,
nasze uszy mają dość świątecznych, skocznych utworów, które z
radością donoszą, że właśnie nadszedł Christmas Time.
Na myśl przyszło mi pewne wybitne wspomnienie związane z moimi wielkopolskimi korzeniami.
Jako małe dziewczę, wyczekiwałam końca kolacji z drżeniem serca, ale
bynajmniej nie było ono związane z czekającymi na mnie prezentami,
a z wizytą pewnego dziwnego jegomościa...
Zaraz
po kolacji, mama wychodziła na ganek i z okrzykiem (tym samym co
roku) - Oho! Idzie Gwiazdor, otwierała szeroko drzwi i z piskiem
uciekała do salonu, gdzie ja, wraz z trójką rodzeństwa staliśmy przed
choinką i z wyrazem przerażenia w oczach czekaliśmy na czerwonego
Anioła Świątecznej Apokalipsy, który miast słuchać kolęd,
opowiadań i wierszyków, wywijał rózgą jak Luke Skywalker mieczem
świetlnym i zaśmiewał się do rozpuku z naszych przerażonych min.
Pewnego razu, Gwiazdor wpadł do salonu, ale nie zdążył nic
powiedzieć, bo oparł się nieszczęśliwie o drzwi sypialni
rodziców, które nie były zamknięte na klucz. Wywinął fikołka
i z głośnym - Oszszsz, kurwa mać! - wylądował na schodach. Kiedy
przerażeni zajrzeliśmy do sypialni, naszym oczom ukazał się
wypchany poduchą brzuch, a połamana maska odsłoniła lico
delikwenta, którym okazał się być... wuj Edward!
Nigdy nie zapomnę tego wypadku i z przyjemnością wracam do domu na święta, śpiewając na całe gardło:
"Driving
home for christmas"
Jest
jeszcze jeden utwór, którego darzę szczególnym sentymentem. Niestety nie
kojarzy się tak przyjemnie jak kojący głos Chrisa Rea.
Śledzik,
kapusta z grzybami, barszczyk, makowiec, krokiet i może jeszcze
szklanka kompotu z suszu. Ach, wcisnę jeszcze łyżkę makiełków i
popróbuję kutii. Dalszej części nie ma co opisywać, ze względu
na fakt, że resztę wieczoru z przeżarcia spędziłam u wuja Czesia,
słuchając i nienawidząc całym sercem tego oto muzycznego wytworu, który potęgował odczucia dwukrotnie. Proszę Państwa przed Wam zawodzący niczym srający kot na pustyni, Piotr Kupicha:
I
domyślam też, że czekacie na słodkolicego Dżordża i jego
świąteczny utwór wszechczasów, który wcale świątecznym miał
nie być. Rozczarujecie się niestety, ponieważ gdyż, molestowałam Was już tym utworem w listopadzie i pewnie macie go powyżej dziurek w nosie.
Dlatego
też dziś leci do Was bardzo piękny aranż i ciepłe wokale
Andrzeja Lamperta, Kuby Badacha, Mietka Szcześniaka i Piaska. Niech
otulą Was miękko jak ciepły szal, który wydziergała na drutach
babcia.
Muzycznych
Świąt i magicznego ciepła!
Komentarze
Prześlij komentarz