Przejdź do głównej zawartości

Wierzbinowa czarodziejka

Zoja wybiegła ze szkoły z impetem zatrzaskując drzwi. Nie po raz pierwszy uciekała z matematyki. Wiedziała, że w poniedziałek czeka ją koza u profesora Zwierza, ale miała to w nosie. Musiała pomyśleć o problemach z matką i jej partnerem, którzy organizowali wyprowadzkę z rodzinnego miasta do stolicy. Nie zamierzała tego im ułatwiać. Musiała tylko pobyć sama i pomyśleć. Miała już siedemnaście lat, czyli wystarczająco, żeby zacząć samodzielne życie. Gęste blond loki opadły jej na czoło, odgarnęła je niedbale i nie zwalniając tempa wydobyła z plecaka swoje mp3 i wcisnęła słuchawki do uszu.

                                     żródło:          plamkamazurka.blox.pl

 Kiedy zagrzmiały pierwsze dźwięki "Hit The Road Jack" Acid Drinkers, Zoja była już na łące starego Kurczaby. Znała to pole jak własną kieszeń. Jako dziesięcioletnia dziewczynka uciekła z domu, kiedy dowiedziała się, że tata zginął pod kołami pociągu. Zrozpaczona błąkała się długo, aż dotarła na tę łąkę. Na jej skraju stała wielka stara wierzba, w gałęziach której znalazła wtedy schronienie. Po wielu godzinach poszukiwań, odnalazła ją babcia Mira, która mimo pomarszczonej jak rodzynka twarzy, miała bystre spojrzenie i energię nastolatki. Babcia powiedziała jej wtedy, że drzewa mają moc, która od wieków pomaga tym, którzy najbardziej jej potrzebują. Od tamtej pory, wierzba była jej samotnią, a babcia najlepszą przyjaciółką.

Zo odetchnęła z ulgą widząc znajomą, przyjemnie szumiącą zieloną czapę. Zwolniła i pozwoliła płynąć swoim myślom. Uspokajała się w miarę jak docierała do wielkiej plątaniny gałęzi i liści. Zrzuciła plecak na ziemię, weszła między wiotkie gałązki i zaczerpnęła powietrza pełną piersią. Znała bardzo dobrze każdy kamień i patyk znajdujący się wokół pnia. Zawsze dziwił ją dziwny kolor kory, który pod wpływem przedostających się pomiędzy liśćmi promieni słonecznych mienił się lekko neonowym zielonym blaskiem. Ulubionym miejscem, na którym Zoja uwielbiała przesiadywać  był wielki złamany konar, który pełnił rolę krzesła. Mogła wygodnie wyciągnąć nogi i pisać. Przygotowywała sobie szkice, które w domu umieszczała na blogu. Nie wiedziała co pisze, bo często wkradały się jakieś dziwne słowa, których znaczenia nie znała, a nie mogła ich ot tak wykasować, bo jakaś niewidzialna siła odpychała ją od tego pomysłu.

Dziś było inaczej, w momencie kiedy tylko weszła pod drzewo poczuła to każdym centymetrem swojego ciała. Wszystkie liście wydawały się tańczyć wokół własnej osi, gałęzie ruszały się w rytm muzyki wygrywanej przez wiatr. Na twarz Zo spadły dziwne jaskrawo zielone krople, które po roztarciu między palcami pozostawiały po sobie migoczący pyłek. Usłyszała kliknięcie, szybko odwróciła głowę, a kiedy jej wzrok padł na neonowy znak na pniu w kształcie zawijasa zakończonego strzałą - cofnęła się o krok. Niestety zapomniała o leżącym na ziemi plecaku, zahaczyła o niego stopą i runęła jak długa na błotniste podłoże. Usłyszała świst i kiedy uniosła wzrok, okazało się, że znak wydrążył w korze dziurę i znalazł się tuż przed jej twarzą. Oczy Zoi zrobiły się wielkie z przerażenia i niedowierzania. Podniosła się z klęczek i z zamiarem ucieczki wycofywała się w stronę łąki. Znak przez chwilę unosił się na wysokości jej twarzy, a potem nagle przeciął dzielącą ich odległość i przywarł do prawej strony szyi dziewczyny. Zo krzyknęła, poczuła uderzenie, a potem po jej żyłach rozeszła się przyjemna chłodna i orzeźwiająca moc. Dziewczyna otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą trzy pary srebrnych oczu. Na gałęzi siedziały piękne mornele, które przyglądały jej się z zaciekawieniem. Otworzyły swe małe czarne dzioby, a potem chórem powiedziały:

- Witaj, wielka czarodziejko.

Nie dowierzając i potykając się o własne nogi, Zoja chwyciła za plecak i ile sił w nogach wybiegła na łąkę, żeby jak najszybciej oddalić się od gadających ptaków.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...