O potwornych zbrodniach, w dodatku wyrządzonych na rodzimym poletku czyta się bardzo trudno. Chcąc nie chcąc, człowiek wyobraża sobie te przerażające sceny i myśli, że mógł zostać ofiarą, szczególnie tak brutalnego zwyrodnialca. I tu rozpoczyna się historia. Nikt, nigdy nie zna drugiego człowieka na tyle dobrze, by móc domyślić się, że jest autorem wyjątkowo brutalnych morderstw.
źródło: geralt/pixabay
Potwór mordujący ludzi, grasuje w okolicach Wrocławia. Zabija z wyjątkową brutalnością, cechuje się brakiem jakichkolwiek uczuć wyższych, w dodatku dokładnie planuje swoje zbrodnie, pieczołowicie zaciera ślady i zawsze jest dwa kroki przed policją. Przy zwłokach zostawia zawsze list, w którym wskazuje, że zna jednego ze śledczych. Główny zainteresowany natomiast, stawił sobie za punkt honoru schwytanie "Zwierza", tym bardziej, że jego ofiarami stają się osoby, które zna.
Rzadko zdarza mi się czytać tak fascynujące, a zarazem mrożące krew w żyłach historie. "Zwierz" swoim klimatem przypominał mi nieco pierwszą część "Psów" w reżyserii Władysława Pasikowskiego. Powieść była pełna dusznych, ciężkich scen, przepełnionych grypsami, do tego mięsiste postaci i brutalne opisy są składową tej książki.
Okazuje się, że polskiej policji daleko jest do zagranicznych stróżów prawa. Nasi funkcjonariusze wykreowani są na wyjątkowo bezwzględnych, często interesownych i skorumpowanych. Zdarzają się jednak indywidua, które kochają tę niewdzięczną pracę całym sercem i oddają się jej bez względu na konsekwencje i szczęście rodzinne.
Autor jest prywatnym detektywem, który na co dzień ma do czynienia z podobnymi sprawami. Poznał więc od podszewki pracę policyjnych śledczych i w bezpretensjonalny sposób wytyka im błędy. Wskazuje na układy panujące w komendach, na znajomości na wysokich szczeblach, które mogą mieć wpływ na przebieg śledztwa. Nie raz i nie dwa, daje znać o relacji pomiędzy policją, a kobietami. Często z mężczyzn wychodzą prawdziwi szowiniści, zakładający z góry pewną niedołężność płci przeciwnej, czasem towarzyszą temu rubaszne żarty czy dwuznaczne słowa. Nierzadko pojawia się też homofobia i brak poszanowania inności. Czasem, autor pokazuje też niedouczenie stróżów prawa, potknięcia w pracy śledczych, ich niedopatrzenie czy wręcz niechlujstwo.
Oprócz charakternych bohaterów, mamy też tu do czynienia ze swego rodzaju ustrojem panującym we wszystkich komendach. Krok po kroku opisany tu został mechanizm działania władz, kolejne etapy śledztwa i mnóstwo niewiadomych, rozwiązanie których niejednokrotnie blokuje biurokracja.
Autor nie szczędził też złych słów pewnej znanej gazecie i dziennikarzowi, który wypisywał bzdury szkodzące śledztwu. Nie znam Piotra Kościelnego, ani jego życiorysu, ale czytając książkę, odnosiłam wrażenie, że właśnie z tym dziennikiem ma "na pieńku", albo wyjątkowo nie lubi artykułów przez niego publikowanych. A może artykuły pojawiające się w tej gazecie popsuły też i jemu jakieś śledztwo? Któż to wie?
Trudno mi podsumować tę powieść jednoznacznie. W tym całym thrillerowo-kryminalnym tyglu dzieje się tak dużo, że nie ma szans na wskazanie jednej odpowiedzi. Powieść czyta się z zainteresowaniem, nie ma chwili na nudę, nie ma szans na zastanowienie się nad zbrodnią, dlatego, że mordercę poznajemy już na początku. Fabuła fascynuje, pędzi i odziera człowieka z wszystkich warstw.
Jeśli chodzi o język, to jest wyjątkowo prosty, klarowny, niezbyt literacki, acz poprawny i rzekłabym łopatologiczny. Nie jest to bynajmniej zarzut w kierunku autora. To miała być książka mięsista, prosta w przekazie i zapadająca w pamięć, a dzięki takim zabiegom zyskuje i staje się szalenie interesująca.
Nie ma tu miejsca na kwiatki, miłostki i piękne opisy przyrody. Nie ma też tu relacji epatujących bohaterstwem, kłaniających się w pas policji. Jest za to olbrzymia dawka informacji i świetny kryminał trzymający w napięciu.
Komentarze
Prześlij komentarz