Przejdź do głównej zawartości

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie!



Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetnie się trzymają, nadal są na "fleku" i że życie jest do dupy tylko wtedy kiedy mu na to pozwolisz.

Na badania zazwyczaj przychodzą ludzie starsi, którzy często znajdują się pod opieką dzieci lub wnuków. Tych ostatnich wyróżnia sposób zachowania. Dominuje wśród nich typ pracusia, który z wiecznie przyklejonym do ucha telefonem załatwia swoje biznesowe sprawy i pyta raz po raz innego opiekuna, który to już numer wszedł, bo nie chciałby przegapić kolejki. Są też wiecznie znudzeni wnuczkowie, pochłonięci grą w smartfonie oraz ludzie z syndromem ADHD, którzy tylko czatują przy drzwiach, żeby jak najszybciej odbębnić wizytę i czmychnąć gdzie pieprz rośnie.

Jest jednak jeszcze jeden rodzaj ludzi, który działa mi na nerwy jak płachta na byka. Są to chamy w czystej, skoncetrowanej postaci, traktujący ludzi jak przedmiot, śmieć i piąte koło u wozu w jednym.

Dwa dni temu obserwowałam z siostrą ten właśnie rodzaj opiekuna i mam cichą nadzieję, że kiedyś ten babsztyl to przeczyta.

W poczekalni przed gabinetem zasiadłyśmy z babcią jako trzecie w kolejce. Pierwsi wchodzili państwo, którzy byli przed nami. Rzuciłam okiem na kanapę i zauważyłam, że starszemu, smutnemu mężczyźnie towarzyszy (sądząc z rysów twarzy) syn i jego żona. Niski mężczyzna z przerzedzonymi włosami przycupnął na brzegu kanapy blisko ojca i robił wszystko by nie spojrzeć na siedzącą niedaleko kobietę. Już na pierwszy rzut oka było widać, że facet najnormalniej w świecie się baby boi, a swoje zdanie zostawił na krześle w latach siedemdziesiątych, w Urzędzie Stanu Cywilnego, przyjmując ją za żonę.

Kobieta była wysoką, szczupłą blondynką o surowym wyrazie twarzy, zaciśniętych w linijkę wąskich ustach i lekko skośnych, przymrużonych oczach. Siedziała wyprostowana jak struna, czujnie obserwowała otoczenie i od czasu do czasu spoglądała z obrzydzeniem na mężczyzn siedzących u jej boku. Kiedy doktor wyszedł z gabinetu i poprosił na badanie, babsztyl zerwał się na równe nogi i niemalże krzyknął do siedzącego obok niej staruszka:
- No, szybciej, szybciej.
Człowiek z wielkim trudem wstał z kanapy. Był bardzo słaby, plecy miał zwinięte w precel, cały się kołysał i człapał do gabinetu najszybciej jak potrafił, a ta cholerna baba, klepała go po plecach i popychała, mówiąc, że ma iść szybciej. Do tego jeszcze ten paskudny, wredny i skwaszony wyraz twarzy. 

No sama sobie idź szybciej! - pomyślałam, a moja siostra dodała, że najchętniej by ją kopnęła w żyć.

Nie mogłam uwierzyć w to co ujrzałam. 

Nie wyobrażam sobie, żeby nie celebrować z babcią tych rzadkich chwil kiedy jesteśmy razem. Mimo tak nieciekawych okoliczności, obie staramy się zrobić z tego wyjazdu przygodę. Śmiejemy się z głupich żartów, wspominamy czasy kiedy musiałam jeść kwasitko, a przed wyjazdem z Poznania zawsze kupujemy "coś do jedzy", bo być w tak dużym mieście i wrócić bez jedzenia to wstyd. Serce mi się kraje jak widzę, że czas mojej kochanej babci nie oszczędza i boję się myśleć ileż nam jeszcze tych wspólnych wyjazdów zostało, a ta zła kobieta, o której pisałam, żyje sobie nieświadome i uprzykrza ludziom życie.

Nie znam sytuacji tej rodziny, nie wiem z jakiego powodu kobieta jest tak zgorzkniała, ale chciałam powiedzieć jedno. Ten kij, który masz w dupie, ma dwa końce i z pewnością oberwie Ci się nim jeszcze nie raz, bo ty też będziesz stara. No chyba, że wcześniej umrzesz ze zgryzoty, albo zaleje Cię żółć!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza