Kiedy
nadchodzą mrozy, po mokrej i szarej jesieni, świat szykuje się do
zimowego snu. Rośliny hibernują do wiosny, pszczoły zaklejone
żółtawym woskiem - leżakują w ulach, a żuki i bąki pochowały
się w leśnym runie i śnią o słońcu. Przyroda się wycisza,
uspokaja swą krnąbrność i grzecznie czeka na wyższe temperatury.
Pogrąża się w głębokim śnie i jest całkiem bezbronna. Jednak
nie wszędzie jest tak spokojnie. Dowód na to znajduje się całkiem
niedaleko. W miejscowości Senna Mała stoi mały biały domek ze
spadzistym dachem. Nieopodal niego, patrząc na północny wschód,
rośnie spory sad pełen wiekowych, owocowych drzew, które widziały
wiele ciekawych rzeczy i gdyby tylko umiały mówić, opowiedziałyby
niesamowite historie.
Warto
pobyć tam w zupełnej ciszy, ponieważ przechodząc nieopodal
sędziwej śliwy Magdy, można usłyszeć szmer. Jednak kiedy
przytknie się swoje ciekawskie ucho do pnia, odnosi się wrażenie,
jakby wewnątrz odbywał się jakiś bal. Otóż, pod powierzchnią
ziemi, wśród poplątanych korzeni - tętni życie.
W
miejscu, gdzie ziemia łączy się z drzewem, 3 cm na wschód od
domku kreta Kuty, znajdują się maleńkie drzwi. Żeby dostać się
do środka, trzeba poprosić śliwę Magdę o sekretne hasło, dzięki
któremu człowiek staje się malutki jak ziarenko grochu. Tuż za
nimi znajduje się podziemna kraina zwana Kukumandią. Mieszkańcami
tego miejsca są Kukumaty. Bardzo niewiele osób o nich wie, ponieważ
chronią swoją prywatność wyjątkowo pieczołowicie.
Są
to stworzenia przedziwnej urody. Ich patyczkowate drobne ciałka
pokrywa skóra podobna do kory brzozy. Jest niezwykle gładka, biała
i miła w dotyku. Włosy mają najczęściej kolor brązowy i
poskręcane są w śmieszne dredopodobne pukle. Z maleńkich
sympatycznych twarzy wyzierają oczy wielkie i przyjazne. Kukumaty
ubierają się niezwykle modnie i gustownie. Chłopcy noszą spodnie
na szelkach, utkane przez pajęczycę Nastulę. Materiał na tę
tkaninę, zbierany jest z pierwszego wiosennego pokosu trawy, kiedy
jest jeszcze najdelikatniejsza. Koszule zrobione są z dmuchawców
czerwcowych mleczy, a na maleńkich głowach zatknięty jest zawsze
kaszkiet, stworzony ze zszytych ze sobą łupek orzeszków bukowych.
Dziewczęta natomiast, zazwyczaj przyodziewają się w sukienki
uszyte z płatków bławatka, a na głowach mają maleńkie
kapelusiki z truskawkowych szypułek. Ta niezwykła kraina ma też
swojego władcę. Król Mikrus panuje w Kukumandii od dziesięciu
wieków drzewcowych. Jeden wiek drzewcowy to w przeliczeniu, jeden
ludzki rok.
rys: Schizy Krzycha
W
tej tajemniczej krainie, czas płynie inaczej i liczony jest nie od
pierwszego stycznia do trzydziestego pierwszego grudnia, tylko od
pierwszej kropli życiodajnego, wiosennego soku w najstarszym
korzeniu Śliwy Magdy, aż do początku jej jesiennej drzemki.
Kukumaty piją codziennie miksturę z rosy, pyłku irysów i otartych
płatków tulipanów, zwany roritem. Tajemny sekret uwarzenia napoju
jest pilnie strzeżony przez trzy siostry Wipoły, uchodzące w
krainie za uzdrowicielki. Dzięki temu napojowi, mieszkańcy stają
się świetliści i niezwykle silni. Kukumaci są odpowiedzialni za
wszystkie korzenie drzew w obrębie sadu, cebulki kwiatów oraz
maleńkie owady i stworzenia żyjące pod powierzchnią ziemi. Są
strażnikami Międzykorzennych Krain.
W
momencie naszych odwiedzin całe Królestwo Kukumandii, przygotowuje
się do wielkiej fety na cześć Nasturcji, królowej kwiatów, która
obdarzyła ich hojnie kwiatami. Dzięki nim mieszkańcy krainy będą
mieli główny składnik pożywienia, który pozwoli im przetrwać
zimę i walczyć z niebezpieczeństwami. W całej krainie odczuwalne
jest radosne podniecenie. Mieszkańcy biegają tam i z powrotem,
przyozdabiają tunele i korzenie pięknymi girlandami zrobionymi z
koniczyny i stokrotek, które specjalnie na tę okazję były
przechowywane w chłodniach blisko żyły wodnej.
W
centralnej części Królestwa ustawiono stoły i przykryto je
lancetowatymi liśćmi lnu. Przyozdobiono je tysiącami świec z
wosku pszczelego, które rozjaśnią mrok ciepłym światłem i
otoczą biesiadujących słodkim zapachem kwiatowego pyłku.
Niedaleko stołów zbudowano podest z maleńkich okorków, na którym
odbywać się będą tańce. W pięknej i misternej plątaninie
korzeni śliwowych rozłożono matę z liści paproci, na której
zasiądzie Król Mikrus. Tuż nad siedziskiem przygotowanym dla
władcy znajduje się okienko. Jest to niewielki otwór w ziemi, mały
witrażyk, dzięki któremu Kukumaty określają czas. Widać przez
nie słońce i gwiazdy. Właśnie teraz zaglądał przez to okienko
piękny srebrzysty rogal, a oznaczało to, że czas zacząć
świętowanie. Zagrały fanfary i wszelki zgiełk ucichł, kiedy
pojawił się Król Mikrus. Przyodziany był w płaszcz z liści
rabarbaru i koronę z przytulii. Pozdrawiając swoich poddanych, dał
znak by rozpocząć biesiadę. Wszyscy mieszkańcy zgodnie
przystąpili do jedzenia i zabawy, bo była to jedna, jedyna noc w
roku, kiedy mogli śmiać się, tańczyć i nie myśleć o troskach.
Nieopodal orkiestry, wśród rozlicznych wiklinowych patyczków, stał
stół, przy którym bawiła się młodzież.
-
Daj spokój Balu, jutro pomyślimy o przecieku w tamie, a teraz się
bawmy! Iiiiiaaaaa - wykrzyknął Wira i popędził w stronę
parkietu.
Balu
i Wira byli przyjaciółmi od dzieciństwa. Ich rodzice zostali
mianowani na Strażników, a oni byli szkoleni w tej samej
dziedzinie, by w przyszłości ich zastąpić. Wira jest wyjątkowym
narwańcem, uwielbia przygody, jest dzielny i niczego się nie boi,
natomiast Balu, zadaje wiele pytań i upewnia się kilka razy zanim
podejmie decyzję. Przyjaciele wspaniale się uzupełniają i zawsze
mogą na siebie liczyć. Ci dwaj mają jeszcze kilkoro innych kumpli,
dzięki którym stróżowanie i praca nie są nudne. Do tej paczki
należą: wiecznie rozchichotana Kara, która nawet w najtrudniejszej
sytuacji zaraża wszystkich optymizmem, przysadzisty i kochający nad
życie żywiczną lemoniadę i precle z gryki - Manfred, Rudzik -
operator wszelkich maszyn wymyślonych przez konstruktora Wartę oraz
Misza - pomysłowa, pyskata i sprytna. Dziś wszyscy się bawili.
Tańczyli, śpiewali, jedli i pili do syta. O jutrze nie myślał
nikt, bo szkoda im było na to cudnej zabawy.
Wira
obudził się o świcie, bo coś szumiało mu nad uchem.
-
Wstawaaaaj Wira, juzzzzzz jessst ranoooo... - Pomyślał, że
zapomniał domknąć liliowego okienka i do izby wpadł świetlik
Burczyk, jego brzęczący przyjaciel, który nie dawał mu spać,
więc niecierpliwie machnął ręką, żeby odgonić intruza.
-
Wiraaaaa, wstawaj - krzyknął zniecierpliwiony Balu.
-
Ajjjj spokojnie Balu, co jest? Pali się? Daj mi pospać. Jest środek
nocy!
-
Wira, od 20 minut powinniśmy być przy tamie, nie mówiąc o
niezjedzonym śniadaniu i drodze, którą musimy pokonać. Wstawaj,
mówię! - zniecierpliwił się Balu.
Do
Wiry powoli zaczęły docierać słowa przyjaciela. Świętowanie
skończyło się bardzo późno, a on nawet nie pomyślał, że rano
trzeba wcześnie wstać.
Nim
zdążył położyć nogi na podłodze, do drzwi załomotała Kara,
krzycząc coś o spóźnieniu i wyrwaniu Wirze wszystkich włosów z
głowy, jeśli za minutę nie znajdzie się w Rumpaju, czyli
pojeździe tunelowym, skonstruowanym przez Wartę. Dzięki niemu
można było szybko przemieścić się między tunelami, ale zamiast
kół miał płozy.
Wira
wyskoczył z posłania jak oparzony. Chwycił kapelusz i wraz z Balu
pobiegli do wrzeszczącej Kary. W Rumpaju czekali już na nich
Manfred i Misza, ponieważ Rudzik był już przy tamie. Manfred
zajadał precle z gryki i zaśmiewał się z Wiry.
-
Chyba za dużo wczoraj tańczyłeś kolego, prawda? Nóżki bolą?
Może precelka? Mnie zawsze pomaga i złe samopoczucie mija.
-
Nie, dzięki - odparł Wira, ale burczenie w brzuchu przypomniało mu
o niezjedzonym śniadaniu.
Jechali
w milczeniu kilka minut, w czasie których, Wira zastanawiał się
jakie zadania wymyśli znienawidzony przez niego strażnik Kieran.
Rumpaj z głośnym sapnięciem pokonał ostatni zakręt tunelu i
oczom pasażerów ukazała się tama w całej swojej okazałości.
Poniżej
wyjść z tuneli całej Kukumandii znajdowała się sieć drenaży,
dzięki którym wody gruntowe omijały krainę, ale wpływały do
ogromnego zbiornika w Dolinie Wodnej, a stamtąd za pomocą
gigantycznej tamy, dozowano wodę do sadu, ogrodu i na pola. Tama
umieszczona została pomiędzy dwoma pniami wiśniowych drzew.
Patyki, witki i drobne gałązki dostarczane przez wiecznie
biegającego i wyrachowanego kreta Szmopsa, który cenił swą pracę
zbyt wysoko, ułożone zostały jedna na drugiej. Spoiwem
nieprzepuszczającym wody, był śluz ślimaka ogrodowego, wyjątkowo
nielubianego przez Kukumatów, ze względu na jego szkodliwość w
stosunku do roślin. Tuż przed wyschnięciem mazi ślimaka, utykano
w nią igły jeża, dzięki którym tama przybierała formę fortecy
obronnej i chroniła przed nieproszonymi gośćmi.
Wira
wraz z resztą załogi wyskoczył z pojazdu i popędził wprost do
namiotu strażnika Kierana, który nie należał do osób szczególnie
lubianych, ze względu na swój oschły stosunek do innych. Był
natomiast ulubionym i wysoce utytułowanym strażnikiem Króla
Mikrusa i to właśnie jemu została powierzona obrona królestwa.
Zbliżając
się do namiotu, Manfredowi zaczęły się pocić ręce, Kara czuła
się jakby połknęła kilogram pylastego lessu, Misza dostała
czkawki od śniadania zjedzonego w pośpiechu, a Balu i Wira opuścili
potulnie głowy, zdjęli kapelusze na znak szacunku i cicho
odchrząknęli, zaznaczając swoją obecność.
Opiekun
stał tyłem do nich i nad czymś rozmyślał. Był barczysty i
potężny, ale obrócił się w ich kierunku jak strzyga z groźną
miną. Jego mięśnie drgały ze zdenerwowania, a oczy płonęły z
gniewu.
-
Co wy sobie myślicie?! - ryknął zdenerwowany.
-
Czy do waszych małych i bezmyślnych móżdżków dotarło, że
naraziliście Królestwo na brak obrony?! - Przyjaciele milczeli, a
Kieran kontynuował.
-
Mogliście dopuścić do przerwania tamy. Wejścia do tuneli nie były
dostatecznie strzeżone, mógł uderzyć nieprzyjaciel! - Kieran
zniżył ton i rzekł:
-
Nie będę wysłuchiwał waszych beznadziejnych usprawiedliwień.
Dziś nie jesteście tutaj do niczego potrzebni. Jutro rano widzę
całą waszą piątkę przed moim namiotem, a tymczasem zejdźcie mi
z oczu!
Przyjaciołom
nie spieszyło się do domu. Z opuszczonymi głowami wrócili do
rumpaja i w drodze powrotnej nie zamienili ze sobą ani jednego
słowa. Wira kątem oka obserwował Karę, której twarz przybrała
kolor dojrzewającej wiśni – na pewno było jej wstyd.
Ledwo
dotarli do celu kiedy Kara wyskoczyła jak oparzona z rumpaja i
popędziła w stronę swojego domu. Reszta załogi siedziała w
pojeździe i nie mieli pomysłu na dalszą część dnia. W uszach
wciąż dzwonił im głos wściekłego Kierana.
-
Nie wiem jak wy, ale ja udałbym się do Murany. O tej porze przywożą
świeżutkie precle gryczane. W domu mam kilka słoików dżemu z
czeremchy i znajdzie się klika butelek lemoniady żywicznej. Co wy
na to?- zapytał Manfred.
-
Powinniśmy chyba się napić roritu, wszyscy jesteśmy zdenerwowani,
a to nam dobrze zrobi - powiedział Balu. Jako, że nikt nie miał
lepszego pomysłu, wszyscy podążyli za nim.
Do
sklepu Murany było niedaleko. Podziemie tętniło popołudniowym
życiem. Mijali szkółkę Kukumandzką, w której kształcili się
przyszli strażnicy, królewscy szpiedzy, kwiatowi zwiadowcy i
rzemieślnicy. Zaraz za szkołą, znajdował się zakład pajęczycy
Nastuli - nikt jej nigdy nie widział, ale zatrudniała wiele osób i
spod jej igły wychodziły wszystkie ubrania Kukumatów.
Wira
nie miał humoru. Wchodząc do świetnie zaopatrzonego sklepu Murany,
prawie rozdepnął jej pupila Putraszkę, czyli żuczka polnego.
Zachwiał się i wpadł pod ladę. Murana była osobą filigranową i
dość niską. Burza loków opadała na jasną twarz a jej uśmiech
powodował poprawę samopoczucia u klientów. Była nie tylko
właścicielką sklepu, ale także wspaniałą kucharką,
przygotowującą potrawy, które później sprzedawała. Wira wstał
i drapiąc się po głowie zaczął przepraszać za nieuwagę. Balu
pomógł przyjacielowi i poprosili o szklanki. Murana nalała
wszystkim hojnie roritu.
Przyjaciele
usiedli w przytulnym kąciku, w którym kilkadziesiąt świetlików
latało w szklanej kuli. Manfred w tym czasie postanowił uzupełnić
swoją spiżarnię i żywo rozprawiał z Muraną na temat precli,
lemoniady i nowego smaku dżemu, bo czeremchowy już się skończył,
a był ulubionym przysmakiem chłopaka. Misza, Balu i Wira popijali
rorit i myśleli nad jutrzejszą karą za spóźnienie. Wiedzieli, że
Kieran wymyślił dla nich coś bardzo nieprzyjemnego i mieli ochotę
cofnąć czas, żeby tylko nie widzieć wściekłości przełożonego.
Wira
nie miał ochoty na wspólne omawianie tematu, ponieważ czuł, że
to przez niego spóźnili się na wartę. Wstał od stolika i
postanowił udać się do domu, gdzie sobie wszystko spokojnie
przemyśli. Wpadł do domu z impetem zatrzaskując drzwi. Był na
siebie wściekły i miał ochotę coś ze złości kopnąć. Opanował
się w momencie, kiedy jego mały przyjaciel Burczyk usiadł mu na
szczupłym ramieniu i zabrzęczał radośnie.
-
Gdzie byłeś mała zgubo, co? Narozrabiałem i muszę coś wymyślić,
żeby przyjaciele za mnie nie musieli ponosić konsekwencji - rzekł
Wira.
Położył
się na łóżku i wpatrywał się w sufit. Postanowił, że rano,
tuż przed przyjazdem reszty przyjaciół, pójdzie do Kierana i
powie, że to jego wina. Poprosi żeby strażnik nie karał reszty,
tylko jego, bo to tylko i wyłącznie jego wina, że spóźnili się
na wartę. Myśląc o jutrzejszej, trudnej rozmowie - usnął.
Obudził
się tuż przed świtem. W Kukumandii nie widać słońca, ale jest
coś co ogłasza jego nadejście. Z wielkich głośników zrobionych
z liści łopianu, które zamontowano na wschodniej wieży zamku
Króla Mikrusa wydobywa się o świcie dziwny dźwięk. Toczy się po
Królestwie coś jakby "kukuryku". Z tych samych głośników,
wieczorem słychać głośne ziewanie. Oznacza to, że zmierzcha i
trzeba położyć się spać.
Wira
wstał, włożył spodnie, koszulę i kapelusz i pobiegł do rumpaja.
Droga nie była długa, ale serce mu biło z nerwów jak oszalałe.
Po dotarciu na miejsce udał się wprost do namiotu Kierana. Strażnik
siedział przy biurku i pisał coś bażancim piórem. Nie podnosząc
wzroku kazał Wirze usiąść. Po kliku minutach zwrócił się do
niego i przekazał listę.
-
Masz stawić się przy wschodnim skrzydle tamy, niedaleko wyjścia na
powierzchnię - powiedział sucho Kieran.
To
nie zapowiadało nic dobrego. Wira obrócił się na pięcie i rzekł
do Kierana.
-
Chciałem coś wyjaśnić i prosić o nie karanie moich przyjaciół.
To była moja wina. Ja zaspałem i naraziłem Królestwo.
-
Zastanawiam się, czy jesteś tak głupi na jakiego wyglądasz, czy
tylko udajesz szlachetnego. Nie minie was kara - to rzekłszy Kieran
wyszedł z namiotu pozostawiając zdziwionego Wirę.
Mijając
główne ujście wodne, chłopak pozdrowił Mysznika i Traszkę,
dwóch braci, których znano głównie z ich machlojek i szachrajstw
z przedstawicielami świata zewnętrznego. Naprawiali właśnie
koryto wodne, w którym pojawiły się pęknięcia i przy
najmniejszym przecieku, woda z mogłaby dostać się do Kukumandii.
Zbliżając
się do wschodniego skrzydła poczuł dziwny zapach. Coś jakby
zjełczałe mleko, albo stare, zepsute jajo. Im bliżej był celu,
tym zapach był intensywniejszy. Ujrzał słupki z pozwijanych witek
wierzby i usłyszał głosy, których się tu nie spodziewał.
-
Kara, nie ma sensu się dąsać. Im wcześniej zaczniemy pracę tym
szybciej skończymy, zakładaj kombinezon i ruszamy. Manfred i Misza
już czekają. - Namawiał Balu. Wira stanął przed nimi i
powiedział:
-
No tak, mogłem się tego domyślić.
-
Chyba nie sądzisz, że zostawilibyśmy ciebie samego z tym całym
bałaganem? - powiedział Balu.
-
A tak właściwie, to co mamy do zrobienia? - próbował się
dowiedzieć Wira.
-
Mamy się ubrać w kombinezony i czekać na Jastrynę. Ona nam
wszystko powie.
W
milczeniu kończyli zakładać kombinezony i czekali na strażniczkę.
Jastryna była odpowiedzialna za kierowanie dostawą materiałów
budowlanych z zewnątrz. To ona sprawdzała, czy śluz ślimaka jest
wystarczająco galaretowaty, a igły jeża dostatecznie ostre. Dzięki
niej Nastula miała pierwszorzędny materiał na tkaniny, a Wipoły
swoje ingrediencje potrzebne do wyrobu roritu. Wybierała tylko
najlepsze produkty, a te nie odpowiadające jej wymogom odsyłała.
-Ten
smród jest nie do zniesienia - syknęła Kara.
-
Nawdychaj się królewno, bo tam gdzie idziemy, będzie jeszcze
gorzej - wyłaniając się z tunelu, powiedziała Jastryna.
Strażniczka
poprowadziła ich wzdłuż lewego odpływu tamy. Im dalej od niej
byli, tym gorszy był smród. Tuż przed bramą, wiodącą na
powierzchnię skręcili w tunel po prawej stronie. Znajdowały się
tam wnęki pokryte małymi otoczakami, a proste podłogi stanowił
ubity tłuczeń. Każda wnęka wyglądała identycznie.
-
A po co te wszystkie wnęki? Przecież jest ich chyba ze sto -
zapytał zaintrygowany Manfred.
-
Jest ich dokładnie sto pięćdziesiąt trzy i wszystkie macie
zapełnić gałgurem - rzekła strażniczka.
-
Za chwilę pojawią się tu trzy transporty. Każdy będzie miał
wysokiej jakości produkty potrzebne do jego wyprodukowania.
-
Co? To niemożliwe! Taka kara za kilka minut spóźnienia! -
wykrzyknęła Misza.
-
Nie marnuj sił dziecko na bezsensowne krzyki. Wieczorem będziesz
marzyła tylko o spokoju i kąpieli w rosie - Jastryna była już
zirytowana.
-
Jastryno, a co tak śmierdzi? - zainteresował się Balu.
-
Chodźcie za mną. Zanim przyjadą przewoźnicy, zdążę wytłumaczyć
na czym będzie polegała wasza praca.
Udali
się za Jastryną do samego końca tunelu. Kobieta zaprowadziła ich
do tunelu, który kończył się niespodziewanie wielkim wgłębieniem.
Okazało się, że jest to olbrzymi sagan z gotującą się i
bulgoczącą srebrzysto - substancją. Smród był okropny.
-
Co to jest? - zapytał Wira, zatykając nos rękawem kombinezonu.
-
Kwas mrówkowy - odrzekła Jastryna.
-
Pierwszym transportem przyjedzie nornica Greta, która dostarczy
sproszkowanego piołunu, drugim przybędą łuski owsa od wróbla
Kliczki. Pamiętajcie jednak, wróbel nie wejdzie do tunelu, więc
będziecie musieli odebrać transport w głównej bramie. Trzecim i
najważniejszym będzie ślina ropuchy plamistej, którą dostarczy
jaszczurka Żerka. Nie wpuszczajcie jej jednak dalej niż do
pierwszego tunelu, bo jej nie ufam. Ma kontakt ze szczurami. Chyba
chce wyniuchać od nas jakieś informacje - tłumaczyła. - Gałgur
warzy się według ściśle określonej receptury. Jest zarówno
trucizną jak i świetnym lepiszczem, które skutecznie spowalnia
wroga.
Przyjaciele
spojrzeli po sobie, westchnęli i czekali na pierwszy transport.
Gałgur
bulgotał leniwie w wielkiej kadzi. Raz po raz wypychał z siebie
pękające bańki, z których wydobywał się cuchnący gaz. Kara i
Misza wlewały go do waz i kładły na wózek, którym Wira i Balu
odwozili je do pomieszczeń przeznaczonych do dojrzewania. Manfred i
Rudzik odbierali towar przy zewnętrznej bramie i przynosili do
wydzielonych dla nich pomieszczeń.
Po
kilku godzinach ciężkiej pracy, wróciła Jastryna oznajmiając
przyjaciołom, że na dziś koniec i pozwoliła im wrócić do domu.
-
Tylko najpierw się wykąpcie - powiedziała. Nikt nie będzie miał
ochoty wąchać smrodu dojrzewającego gałguru.
Przyjaciele
z chęcią rzucili pracę i pognali do rumpaja.
-
Należy się nam wielka szklanica roritu i ciepłe, puchate łóżko
- powiedziała Misza.
Wracając
do domu, mieli lepsze humory niż rankiem.
Rozpierzchli
się więc wszyscy do swoich domów. Wira, który nie mógł zasnąć,
postanowił udać się na wieczorny spacer. Szedł i uśmiechał się
do swoich myśli – cieszył się, że ma takich oddanych
przyjaciół. Szedł przed siebie tak długo, że nie zauważył, iż
dotarł do bramy Królewskiego zamku. Zaniepokoiło go zbiorowisko na
głównym placu. Podszedł do grupki mieszkańców skupionych na
nasłuchiwaniu.
-
Co się stało? Dlaczego wszyscy tutaj stoimy? - Zapytał Wira cieślę
Wantora.
-
Królestwo chyba jest w niebezpieczeństwie – odparł - Zebrała
się Wielka Rada w tęczowej sali. Ostatnio kiedy obradowała,
zapadła ciemność na trzy dekady.
Wira
pamiętał te lata ciemności kiedy nie mogli wychodzić wiosną na
zewnątrz. Król obawiał się, że przebywanie na powierzchni może
być bardzo niebezpieczne dla mieszkańców krainy, dlatego
wprowadzono zakaz. Tylko dzięki Królowi i kilku dzielnym żołnierzom
i strażnikom udało się zwyciężyć w walce ze szczurami i
odzyskać sad. To były przerażające czasy.
Nie
czekając na obwieszczenie Króla Mikrusa, Wira postanowił sam się
dowiedzieć o co chodzi. Zezując w stronę strażników wbiegł do
oranżerii i tylnymi drzwiami dostał się do sali tronowej.
Dotykając ścian i badając jej fakturę zastanawiał się jak
daleko uda mu się dojść niepostrzeżenie. A może nawet coś
usłyszy? Przesunął ręką w prawo i zorientował się, że nie
jest tam sam. W ocienionym kącie sali stał Trentar - wygnaniec
kukumandzki, który wściubiał nos w nie swoje sprawy i uważany był
za szpiega.
Krew
zawrzała w młodym Kukumacie. Obrócił się błyskawicznie i
wymierzył Trentarowi potężny cios w żebra. Chłopak jęknął,
ale udało mu się w porę wywinąć i zamknąć Wirę w żelaznym
uścisku.
-
Puść mnie - wysapał Wira - bo zawołam strażników.
-
Dobrze wiesz, że nie zawołasz - rzekł mu do ucha Trentar. Zamilcz
i nadstaw uszu, to co dzieje się na dole jest o wiele ciekawsze od
bijatyki z tobą.
Wira
spojrzał na niego ze złością, ale uspokoił się i podążył za
Trentarem.
Podchodząc
do balustrady zobaczyli Tęczową salę. Była piękna. Kolory padały
na wielki okrągły stół, przy którym zasiadała Wielka Rada.
Wokół głów zebranych krążyły świetliki, a ściany mieniły
się perłowym blaskiem morskich muszli.
-
To jest niemożliwe! - krzyknął Król Mikrus - Szczurze wojska nie
mogą dostać się do Kukumandii. Jesteśmy zbyt dobrze strzeżeni!
Mamy najlepszych strażników spośród wszystkich podziemnych krain.
Niech mi ktoś wytłumaczy, jak Karbon dowiedział się o naszej
kryjówce?
-
Kim jest Karbon - zapytał Wira.
-
To Król Szczurzej armii. Od dawna starał się wyśledzić nasze
królestwo, ale podawałem mu złe namiary.
-
TY? - przecież nie masz obywatelstwa kukumandzkiego, zostałeś
wygnany - oburzył się Wira.
-
Nic nie wiesz dzieciaku, a teraz zamilcz i słuchaj dalej. W Wielkiej
Radzie jest zdrajca.
Wielka
Rada składała się z 6 członków. Zasiadali tam znamienici
obywatele Kukumadii, którzy swoją pracą i odwagą przyczynili się
do jej rozkwitu. Swoje miejsce przy stole znaleźli: Ftalon -
dyrektor szkoły, Margot - założycielka szpitala, Kieran - dowódca
strażników, Kadrel - ambasador Kukumandii w innych krainach, Elros
- uważany w krainie za uzdrowiciela - szarlatana, ale mający
wielkie poparcie króla, oraz sam Mikrus.
-
Czy ktoś mi odpowie na pytanie, czego tym razem chcą szczury?-
zagrzmiał król.
-
Myślę, że o to samo co zwykle, czyli o Wipoły - odpowiedział
Kieran. - Rorit jak wiemy jest dla nich napojem, który ich zmienia.
Powoduje natychmiastowy wzrost i ogromną siłę, którą zapewne
chcą wykorzystać w walce o miejsce do zamieszkania. Kukumandia
spełnia ich oczekiwania. Leży w samym środku Podziemnych Krain.
-
Ale dla nas rorit to życie, a Wipoły są strzeżone tak mocno jak
ja - odrzekł król. Nie można dopuścić do ich uprowadzenia, bo to
będzie oznaczało nasz koniec.
-
Rozumiemy królu, dlatego wcześnie rano zarządzimy apel i zwołamy
młodych strażników. Będziemy werbowali ich do obrony krainy -
wyjaśnił Ftalon.
Król
opuścił głowę i z zatroskaną miną oznajmił koniec zebrania. Po
czym oddalił się do swoich komnat. Wira odprowadził go wzrokiem i
odniósł wrażenie, jakby zmalał ze zgryzoty.
Trentar
szarpnął Wirę za rękaw i wymknęli się drzwiami do oranżerii i
stamtąd na plac zamkowy.
-
Idź dzieciaku i się prześpij. Zbieraj siły, bo będziesz ich dużo
potrzebował, zaufaj mi - powiedział sucho Trentar.
-
Jak mam ufać komuś takiemu jak ty? Komuś kto nie jest nawet
przedstawicielem żadnej krainy! - krzyknął mu w twarz Wira.
-
To się zmieni - odparł cicho - Jesteś butny i odważny, młody
człowieku. Jutro otrzymasz rozkazy, a teraz wracaj do domu.
Trentar
obrócił się na pięcie i zniknął chłopakowi z oczu.
Wira
nie zamierzał wracać do łóżka. Co sił w nogach popędził
obudzić swoich przyjaciół. Postanowił, że jak ma się coś dziać
to oni muszą być razem! Wira dopadł do drzwi Balu, w czasie kiedy
rozległy się pierwsze huki. Zaspany i rozkojarzony wyskoczył z
łóżka i pospiesznie się ubierając, słuchał opowieści Wiry.
-
Ale jak to szczury? - wysapał.
-
Wyjaśnię Ci później - odparł - a tymczasem weź kilka
najpotrzebniejszych rzeczy, ja pobiegnę po dziewczyny, Manfreda i
Rudzika i spotkamy się przy rumpaju. Tylko spiesz się, nie ma
czasu.
Dziewczęta
bez zbędnych pytań spakowały plecaki. Były gotowe w kilka minut i
z niecierpliwością czekały przed domem Manfreda. Ten wpadł w
panikę. Najpierw zastanawiał się który plecak będzie odpowiedni.
Ten zrobiony z łodyg perzu był mocny, ale mało się w nim
mieściło, ten zielony z liści łopianu miał mnóstwo przegródek
i schowków, ale był ogromny i ciężko byłoby go dźwigać. W
końcu zdecydował, że w jeden spakuje prowiant, a drugi zaopatrzy w
lemoniadę i dżem.
Wira
jęknął na widok przyjaciela, ale pomógł mu wpakować bagaże do
rumpaja i ruszyli. Wyjaśnił przyjaciołom swój plan.
-
W królestwie panuje chaos. Szczury na pewno będą próbowały
wysadzić wschodnią bramę. Jest najmniej strzeżona, ze względu na
dojrzewający tam gałgur. Musimy przygotować się na odparcie
ataku, bo mam przeczucie, że atak nastąpi lada chwila.
Dotarli
do bramy bardzo szybko. Cuchnący i gryzący w nozdrza zielonkawy
dymek unosił się we wnękach, dając znak, że gałgur jest gotowy.
Wira i Manfred pobiegli do tamy i przynieśli pełne naręcza igieł
jeża. Kara i Misza natomiast rozrywały kombinezony na cienkie pasy
i owijały nimi kije. Balu zajął się napełnianiem gałguru.
Wlewał go do małych słoi i ustawiał w rzędzie niedaleko bramy, a
Rudzik biegał do bramy i sprawdzał, czy wróg się zbliża.
-
Powstrzymamy ich - pomyślał Wira - poradzimy sobie i nikt nie
będzie mi mówił, że jestem dzieciakiem, a już na pewno nie
Trentar. On może sobie opowiadać bajki, ale ja swoje wiem.
Przyjaciele
gorączkowo przygotowywali się do bitwy. Nie mieli pojęcia od czego
zacząć, ani o której uderzy wróg. Byli jednak gotowi. Umazani
śmierdzącą mazią, z rozwichrzonymi włosami i święcącymi
oczami, czekali na atak. Pierwsze krzyki dobiegły ich uszu z wnętrza
krainy. Wystraszeni dopadli słoi i patyków, unurzali je w gałgurze
i zajęli stanowiska przy bramie. Balu i Wira stali kilka kroków od
niej, dziewczęta weszły na skalne półki po obu stronach jaskini,
a Manfred i Rudzik dzierżyli w dłoniach szpadle.
Nagle,
tuż za ich plecami usłyszeli krzyk, który stawał się coraz
głośniejszy. Wira odwrócił głowę i ujrzał Trentara i Kierana,
ubranych w piękne, bojowe stroje strażników. Mieli na sobie
mundury z rabarbarowych włókien, poprzetykane srebrnymi nićmi
pajęczyny. Nogi okutane tkaniną zwaną manurą. Nastula robi ją
sama z włókien pokrzyw i ostu. W dłoniach trzymali tarcze z
zasuszonych łupek kasztanowca. Wnętrze tarcz wyściełane było
mchem rosnącym pod paprociami - bardzo mocnym i wytrzymałym. W
prawej dłoni Trentara znajdowała się włócznia spleciona z
maleńkich różanych gałązek. Na jej szczycie połyskiwał grot z
niebieskawej masy perłowej. Towarzyszący mu Kieran uzbrojony był w
lśniącą, kolorową procę. Była wykonana z muszli omułków
inkrustowanych złotym pyłem węglowym. Naboje z wysuszonych owoców
tarniny, pokrytych gałgurową osłonką. Wyglądali dostojnie i
strasznie.
-
Co wy tu robicie? - zagrzmiał Trentar - Mieliście stawić się rano
w swoich strażniczych pułkach! Wira, dlaczego mnie nie posłuchałeś?
Poniesiesz konsekwencje. Nie jesteście dostatecznie wyszkoleni na
atak szczurów!
Wira
zrobił krok w kierunku strażnika i rzekł:
-
Nie boimy się szczurów i będziemy im stawiać czoła tak długo
jak będzie trzeba!
Kieran
zaśmiał się słysząc te słowa, klepnął Trentara w ramię i
powiedział:
-
Tan chłopak i jego drużyna są tak pyskaci, że sobie poradzą. Ta
walka to będzie dla nich świetną szkołą.
Trentar
pokiwał głową i zrezygnowany powiedział:
-
Od tej chwili ja tu dowodzę. Nie robicie nic, bez mojego wyraźnego
rozkazu. Nie schodzicie z pozycji, dopóki wam nie pozwolę. Skoro
tak rwiecie się do bitwy, to tylko na moich warunkach. Jeżeli się
nie zgadzacie, to droga wolna. Możecie stanąć przy tamie i
pilnować tych dwóch łapserdaków Mysznika i Traszkę. Oni i tak
pewnie zwieją, kiedy usłyszą pierwsze tarabany. Słucham, zatem.
Jaka jest wasza decyzja?
-
Zostaję - odparł Wira podnosząc dumnie głowę.
-
My też - odrzekła reszta.
-
Dobrze. To teraz pokażcie jak chcieliście walczyć.
Przyjaciele
pokazali strażnikom słoje, kije i szpadle i wyjaśnili swój plan.
-
Jak na bandę rozrabiaków, całkiem dobrze myślicie. Zostajecie na
swoich miejscach, dziewczęta. Chłopcy, wy za mną - rzekł Kieran.
Trentar natomiast stanął przed wielką bramą, przybrał pozycję
obronną i czekał.
Po
kilku godzinach wróciła reszta. Manfred taszczył ogromny wór
ziaren, który rozsypano tuż za wielkim saganem z gotującym się
gałgurem. Kilka garści zboża rozsypali w korytarzu wiodącym do
garnka. Kara zmarszczyła brwi, ale się nie odezwała. Wszystkim
burczało w brzuchach. Manfred wyjął z plecaka precle, chlebki z
kaszy jaglanej i słoik dżemu z czeremchy. Zrobił kilka kanapek,
podał każdemu i wsypał w otwarte dłonie po kilka precli. Popili
roritem i czekali.
Kara
i Misza przysnęły na swoich stanowiskach, ale podskoczyły
przerażone, kiedy wielka brama zaczęła drżeć.
-
Przygotujcie się - powiedział Trentar - rozpoczynamy walkę!
Wrota
trzęsły się i trzeszczały. Po kilku minutach ciągłego naporu,
ustąpiły i z impetem wypadły z zawiasów. Tuż za nimi stało
kilkadziesiąt szarych i wyliniałych stworzeń z wystającymi,
żółtawymi zębami.
Szczur
stojący na przodzie zaśmiał się złowrogo, stanął na tylnych
łapach i rzekł:
-
Witaj, Trentarze. Wiedziałem, że pierwszą osobą, którą ujrzę
będziesz ty! A, jest i mój przyjaciel Kieran. Jak twoja ręka,
śmieszna istoto? W wojnie ciemności miałem przyjemność zatopić
w niej zęby. Pamiętasz, brachu?
-
Pamiętam, że zaraz potem odciąłem ci ucho, Karbonie. Czego
chcecie? - krzyknął Trentar - odejdź, póki jeszcze masz
możliwość.
-
Ha, ha, ha, myślisz, że nas powstrzymacie? We dwójkę? - ha, ha,
ha - niedoczekanie - wyprowadźcie się z jaskiń i zostawcie Wipoły,
a wojny nie będzie!
Kilka
rzeczy stało się jednocześnie. Kara kichnęła i strąciła
łokciem słój z gałgurem wprost na szczura - olbrzyma stojącego
po prawej stronie Karbona. Kieran wystrzelił z procy kilka pocisków,
które ugodziły pozostałe zwierzęta w oczy i głowy. Potwory
zawyły z bólu. Gałgur wżerał się w ich sierść sycząc i
pozostawiając wypalone ślady.
Wściekły
Karbon rozwinął swój długi ogon, zakręcił nim jak lasso i
strzelił w kierunku Kierana. Trentar napadł na szczura, godząc go
w przednią łapę. Misza w tym czasie zrzucała część płonących
pocisków z kijków, a Rudzik i Manfred sypnęli ziarnem prosto w
twarz szczurów. Część z nich, niczym wygłodniałe hieny, rzuciła
się na jedzenie i połykając kolejne ziarna, wpadała do sagana ze
żrącym płynem.
Wira
i Balu, uzbrojeni w słoje z gałgurem i szpadle, uciekali w głąb
tunelu. Przeskoczyli żwawo przez wykopany przez nich rów, a szczury
wpadły do środka i nie mogły się z niego wydostać. Dziewczęta
zeskoczyły ze swoich pozycji i polewały stwory błyszczącym
płynem. Na polu bitwy pozostali tylko dwaj strażnicy, rozwścieczony
dowódca - Karbon i poparzony olbrzym.
Wira,
widząc przewagę szczurów postanowił pomóc. Przeskoczył rów,
chwycił słój z gałgurem i jednym wielkim susem pokonał odległość
dzielącą go między walczącymi. Z impetem roztrzaskał na głowie
olbrzyma szkło i kopniakiem wycelowanym w jego brzuch, wypchnął za
bramę. Przerażony Karbon, czując zbliżającą się klęskę,
zwinął ogon i czmychnął.
Zmęczeni
ale szczęśliwi przyjaciele, uściskali się serdecznie, naprawili
bramę i udali się do królestwa by odwołać alarm bitewny.
Król
podziękował za wspaniałą i odważną postawę, mianował ich
głównymi strażnikami bram, jednak przestrzegł, że atak
najprawdopodobniej się powtórzy i królestwo musi być gotowe.
Wieczór spędzono przy pysznym posiłku i długich rozmowach.
Przyjaciele cieszyli się z sukcesu, ale żaden z nich ferworze
walki, nie zauważył przemykającej jaszczurki Żerki, która
przycupnęła na półce skalnej...
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń