Izabela wybiegła z pokoju w momencie, kiedy usłyszała wycie syren przeciwpożarowych. Wiedziała, że wszyscy udadzą się na główny dziedziniec i tam będą czekać na możliwość powrotu do środka.
Planowała spacer po łące od dawna. Nigdy nie dotykała trawy, nie badała skomplikowanej faktury liści, nie tarzała się jak opętana po zielonym dywanie. Marzyła o tym nieśmiało i godzinami stała przy oknie, tęsknie spoglądając na wielkie połacie świeżej i soczystej zieleni.
Nie rozmawiała o swym marzeniu z Joanną, ponieważ bała się, że ta uzna to za zbyt frywolne. Na pewno wyśmiałaby ją i zarzuciła, że zajmuje się głupotami. Dla niej jednak ta dzika łąka była wszystkim. Obietnicą, buntem, uczuciem spełnienia i wspaniałą, słodką wolnością. Wolała zachować dla siebie swoje myśli i nie dzielić ich z nikim, nawet z Aśką.
W końcu nadszedł dzień, kiedy jej sen się ziścił.
- Marzenia się spełniają - pomyślała biegnąc długim korytarzem. Minęła świetlicę, rozejrzała się i szybko otworzyła wielkie drzwi, pomalowane białą olejną farbą. Usłyszała krzyki, więc z przerażeniem schowała się za nimi i wstrzymując oddech obserwowała małe zacieki na pomalowanym drewnie. Czekała, aż wszystko wokół ucichnie i będzie mogła kontynuować ucieczkę.
Ludzie biegli szybko i krzyczeli coś do siebie. Iza zaczekała, aż łomot na korytarzu ustanie i popędziła dalej. Wpadła do kuchni, w której śmierdziało starym krupnikiem. Przecisnęła się przez zatarasowane krzesłami wejście i tylnymi drzwiami wypadła na zewnątrz.
Odetchnęła pełną piersią. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a w oczach zalśniły łzy. Poczuła dziwną ekscytację. Obce były jej takie uczucia, więc powitała je z ostrożnością. Oddech był płytki, serce waliło jak oszalałe, a palce mrowiły od oczekiwania.
Zdjęła paskudną bluzkę w kratkę, szybko pozbyła się długiej plisowanej spódnicy i białych podkolanówek. Niepewnie zrobiła kilka kroków i, czując pod stopami miłe drapanie, zadrżała. W jej podbrzuszu zaczęło buchać gorąco. Dziwne napięcie, którego nie umiała nazwać buzowało w organizmie. Instynkt podpowiadał jej, że musi się od tego uwolnić...
Biustonosz zaczął przeszkadzać w cudownych pląsach. Stanowił swego rodzaju zbroję, w której było jej ciasno i niewygodnie. Manipulowała drżącymi palcami przy zapince i po chwili opadł ostatni element jej garderoby. Z koka wypadła wsuwka i włosy opadły gęstą kaskadą na jej białe ramiona.
Podskoczyła ze szczęścia i klasnęła w ręce. Postanowiła przemierzyć łąkę szybko i na jej skraju położyć się w kępie paproci. Nieśmiało przesuwała nogi, ponieważ kłujące chwasty powodowały skrajne odczucia - od bólu po dziką rozkosz. Z każdym krokiem nabierała pewności siebie, biegła coraz szybciej. Długie, gęste trawy smagały jej uda, oset wbijał się w pięty, wiechy trzciny łaskotały rozgrzaną kobiecość. Każde smagnięcie powodowało przyspieszenie akcji serca i spłycenie oddechu.
Izabela potknęła się o kretowisko i upadła na kolana. Drżąc z rozkoszy wiła się i jęczała. Brudnymi od ziemi dłońmi przesuwała po swoim ciele i miotała się w szaleńczych spazmach. W jej trzewiach zbierała się potężna siła, która wymagała uwolnienia.
Spełnienie przyszło wraz z zachodnim wiatrem, który rozchylił pachnące słońcem trawy i wdarł się między jej uda. Izabela szczytowała, śmiejąc się głośno i płacząc na przemian.
Drżąc na całym ciele, wstała i zaczęła się śmiać.
Nie zauważyła zbliżających się do niej pielęgniarzy, którzy założyli jej kaftan bezpieczeństwa i odprowadzili do wielkiego, białego budynku...
Komentarze
Prześlij komentarz