Przejdź do głównej zawartości

Grzegorz Mirosław – Eutymia

 Moje przyciąganie do kryminałów rozpoczęło się od czytania Agathy Christie oraz przygód Scherlocka Watsona, a potem było już z górki. Pochłaniałam każdą lekturę, która miała w sobie wątek detektywistyczny, a jeśli śledztwo było zagmatwane i nieoczywiste, tym lepiej dla mnie. Miłość do kryminałów trwa do dziś, a tym razem na tapet trafiła "Eutymia".



Cóż wspólnego może mieć martwy hiszpański turysta z kilkusetletnim inkaskim pismem węzełkowym, które przy nim znaleziono? Ano bardzo wiele. I to wcale nie jest jednorazowa sprawa, a ich szereg. I to one, poprowadzą Melejkę i Majkę Michalik po nitce do kłębka, bowiem rozwiązanie tej zagadki tkwi głęboko w historii...

Sprawa jest złożona, wielowątkowa, ociera się momentami o legendy, wierzenia ludów zamieszkałych w górach oraz plotki i legendy powtarzane przez ludzi. Para śledczych ma bardzo trudną sytuację. Musi walczyć z pędzącym czasem, oddechem mordercy na karku, ciekawskimi dziennikarzami, przerażonymi mieszkańcami, ale przede wszystkim muszą powstrzymać dalsze zbrodnie. Nie mając jednak punktu zaczepienia, błądzą i popełniają szereg błędów, który kosztuje życie kolejnych ludzi.

Powieść pochłania czas. Nie sposób się od niej oderwać! Wielowątkowość, poszlaki prowadzące donikąd oraz sieć intryg tkanych przez mordercę powoduje, że czytelnik otrzymuje wyjątkowo mocny koktajl informacji, z których musi wyłowić te, które będą mu niezbędne. Autor wprowadza w sceny chaos i nieoczywiste zwroty akcji, które z czasem prowadzą w ślepe uliczki, a czasem zostawiają maleńką, cienką nić, po której, delikatnie, krok po kroku dążymy do celu. Problem w tym, że trzeba się w te poszukiwania bardzo zaangażować i... myśleć. Jeśli więc w Waszych żyłach burzy się krew, a smykałka detektywistyczna nie pozwala o sobie zapomnieć, to nie odłożycie tej książki na półkę.

Koniec końców, autor mocno skręca z fabułą. I to tak nieoczekiwanie, że zaskoczenie może wprowadzić w pewien rodzaj konsternacji. Zaskakujący to kryminał, możee nieco dziwny. A może wprost przeciwnie?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...