Romanse to dla mnie zwykle odskocznia od codzienności, coś w rodzaju słodkiego ciastka do kawy. Nie myślę wtedy zbytnio o fabule, tylko czytam, przeżywam wraz z bohaterami i... zapominam o całej historii tak szybko, jak tylko odłożę książkę na półkę. Tym razem jednak historia zostanie ze mną na dłużej, a to dlatego, że bardzo mądrze tu wszystko rozpisano.
Zaczyna się dość banalnie, ponieważ mamy do czynienia z dwojgiem studentów, którzy oprócz nauki mają też swoje hobby i pracę. Henry, po zajęciach całkowicie oddaje się treningom hokejowym, a w wolnych chwilach maluje. Halle, natomiast to świetna studentka o pisarskich aspiracjach, głowie pełnej marzeń, ale nade wszystko osoba niezwykle empatyczna i pomocna, stawiająca dobro drugiego człowieka ponad swoje. Tych dwoje spotyka się ze sobą w jednej z okolicznych księgarń, w których dziewczyna prowadzi kółko literackie. I tak zaczyna się ich trudna, wielopoziomowa znajomość.
Niech Was jednak nie zwiedzie infantylność tej znajomości. Autorka bowiem opowiedziała historię kiełkującej miłości studenckiej, która powstaje na bardzo niestabilnych fundamentach. Henry być może jest w spektrum autyzmu, a może dolega mu inne schorzenie – tego nie wiadomo. Hannah Grace nie wtajemniczyła bowiem czytelniczek w jego historię diagnostyczną. Być może takiej nie było. To, co chciała osiągnąć, to z pewnością zwrócenie uwagi na fakt, że wzajemny szacunek, przestrzeń i mnóstwo zrozumienia mogą dać efekty lepsze od terapii i otworzyć człowieka na świat i ludzi.
Niezwykłą postawą Halle, dała znać wszem wobec, że czasem warto postawić na siebie i zainwestować czas i pracę we własny sukces, niźli trwać przy tym, by cały czas być dla kogoś wsparciem. Nikt nie jest Ironmanem i każdy potrzebuje pomocnej dłoni.
To wyjątkowy romans. Delikatny i stopniowy, przesycony humorem, ale też dający mnóstwo wzruszeń. To ładna opowieść o pięknych ludziach, którzy odnaleźli się w tym dziwnym świecie.
Komentarze
Prześlij komentarz