Tuż po zakończeniu tej odprężającej i lekkiej jak mgiełka lektury, postanowiłam napisać słów kilka, by podsumować co też kryje się wewnątrz tej iście słowiańskiej okładki. A, że kryje się w niej wiele dobrego, toteż opowiadam co następuje.
Tytułowa Widunka, to nastoletnia Mira, mieszkająca w niewielkiej osadzie blisko ciemnego boru. Mieszkańcy to niezwykle pracowici ludzie, którym codzienność mija na pracy w polu i wyplataniu wiklinowych koszy, które później wędrują do sąsiednich osad. Pewnego razu, odwiedza ich dziad wędrowny – Roch, do którego wkrótce dołącza ciekawa świata Mira i razem ruszają na wyprawę.
Wszystkich tych, którzy myślą, że jest to powieść podobna do "Szeptuchy" Kasi Miszczuk muszę wyhamować, bo nie o tym jest ta opowieść. Nie ma tu bezbrzeżnych porywów serca i wielostronicowych opisów bogów, odprawianych guseł czy recept na lecznicze nalewki. Tu jest spokój i wielka cisza, która oplata czytelniczki niczym macki.
Jest to przede wszystkim baśniowa opowieść o poszukiwaniu własnego ja, lepszego jutra. O dążeniu do celu i przyjaźni, która procentuje.
Pięknie autorka opowiada o tzw. "głupiadach", czyli zabobonach, nakazach i zakazach wymyślonych na potrzeby chwili. Dużo mówi tu o bezmyślnej wierze w to, co przekazywane jest od wieków, ale nikt tego nie sprawdził, ba! nie pomyślał o tym i nie wyrobił sobie własnego zdania. Niby powieść toczy się jeszcze przed nadejściem chrześcijaństwa, a wspólnych mianowników można znaleźć bardzo wiele.
Dużo tu też historii kobiet i tym, z czym borykały się już wtedy, i jak dzięki zaradnej i pomysłowej Mirze poradziły sobie z pewnymi bezsensownymi zasadami, udowadniając tym samym, że kobiety mogą zrobić dokładnie to samo co mężczyźni i odwrotnie.
Wejdźcie więc w ten stan bajań i słowiańskich rozkoszy z radością i nadzieją, bowiem jest tu tyle dobra, że chętnie wrócicie do tej niezwykłej powieści.
Komentarze
Prześlij komentarz