Co kilka powieści staram się przeczytać coś totalnie odmóżdżającego, co jednocześnie dostarczy mi rozrywki, ale też uniesień romantycznych. I tym sposobem trafiłam na Lily Gold. Bez czytania blurbów i streszczeń, zabrałam się do lektury i... się zdziwiłam. Nie dlatego, że opisano tu związek poliamoryczny, ale dlatego, że po lekturze "Pucking around" jedno oko mi niemal wygniło, a drugie do tej pory niebezpiecznie drga. Wiedząc więc o treści, od razu porównałabym ją z tym potworkiem i nie ruszyła nawet małym palcem u stopy. A tak, przeczytałam, uśmiałam się i zrelaksowałam jak trzeba.
Bez zbędnego owijania w bawełnę, muszę wspomnieć, że w tej książce trzech mężczyzn (przyjaciół) spotyka się z jedną dziewczyną, która prosi ich o pomoc w randkowaniu i nie odstraszaniu pretendentów do związku. Wszystko się jednak komplikuje kiedy w ich przemyślany układ wkradają się uczucia, a dziewczyna zakochuje się w nich wszystkich po równo.
Trzeba przyznać, że autorka skupiła się tutaj mocno na uczuciach, budowaniu kolejnych postaci i zależnościach partnerskich. To nie jest książka, która li i jedynie pokazuje gorące sceny łóżkowe w przeróżnych konfiguracjach, choć rzecz jasna się pojawiają, ale nie jest nimi wypchany każdy rozdział. Można więc tu spokojnie skupić się na bohaterach, ich problemach, kłopotach, kibicować im w dążeniu do celu i przeżywać to olbrzymie zauroczenie, które rozwinie się w miłość.
To nie jest w żadnym razie powieść edukacyjna. Zwraca jedynie uwagę na fakt, że są ludzie, którzy odnajdują się w związkach w wieloma partnerami i jest to dla nich rzecz naturalna i normalna i nikt nie ma prawa ingerować w ich życie, nawet jeśli mu się to nie podoba.
Dużo tu fajnych dialogów, podszytych ironią, kpiną, mnóstwo tu też śmiechu. Zdarzają się również sceny poważne, wskazujące na nękanie w szkole i problemach nastolatków. Są też dramaty, wzruszenia – całe spektrum odczuć.
Kto lubi romanse i ma otwartą głowę, to odnajdzie się tu pięknie!
Komentarze
Prześlij komentarz