Przejdź do głównej zawartości

Ewa Lange – Czarne orchidee

 W dzieciństwie byłam świadkiem kłótni i słownych utarczek pomiędzy dziadkami. Zwykle dotyczyły one tego, że po II wojnie światowej z odzyskanych terenów wysiedlono Niemców, a Polacy zajęli ich miejsca. Nie chodziło tu jednak o sam fakt, a to, czy my jako naród, niezwykle w tej okrutnej wojnie poszkodowany i zdziesiątkowany, podczas odsyłania ludzi do "Reichu" nie zachowywaliśmy się jak oni. Czy zemsta, nienawiść i obrzydzenie skierowane w ich stronę nie spowodowało, że przestaliśmy zachowywać się jak ludzie. Wtedy nie rozumiałam z tego nic, ale kiedy dorosłam, zaczęłam temat zgłębiać i nigdy nie znalazłam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Niemniej, w głowie kotłowało mi się tyle myśli i uczuć, które dopiero książka Ewy Lange pomogła usystematyzować. 



Nie da się przejść obojętnie obok historii Marii Wilczkiewicz, kobiety, która po wojnie stała się świadkiem, uczestniczką i ofiarą rzeczy, o których milczano latami. Ewa Lange napisała powieść o tym, co dzieje się po wojnie, wtedy, kiedy bitewny kurz opada, ale niezasklepione rany goją się latami, a może i nigdy. To nie jest tylko książka o przeszłości. To książka o nas, Polakach. O tym, kim jesteśmy dziś i czy mamy odwagę spojrzeć w twarz przeszłości.

Czytając, myślałam o swoich pradziadkach. Byli po obu stronach barykady. Jedni podejmowali decyzje w strachu, drudzy w gniewie. Każdy wybór niósł za sobą konsekwencje, które kładły się cieniem na ich życiu i życiu tych, którzy przyszli później, także moim.

 Ewa Lange nie ocenia. Pokazuje, jak trudno być człowiekiem, kiedy okoliczności odbierają człowieczeństwo. A przecież człowiekiem się jest, a nie bywa. Albo się nim jest nawet w najciemniejszej godzinie, albo nigdy się nim nie było.

To właśnie ta cienka granica między miłością a nienawiścią, między zemstą a sprawiedliwością, między pamięcią a uprzedzeniem jest najtrudniejsza do uchwycenia. Lektura „Czarnych orchidei” powoduje, że w głowie rodzą się pytania, np: gdzie kończy się obrona wartości, a zaczyna nienawiść? I co dzieje się, gdy ta nienawiść ubiera się w symbole, które kiedyś oznaczały nadzieję?

Dla mnie czarna orchidea z tej powieści stała się symbolem niespełnionej tęsknoty za godnością. Za tym, co człowiek może stracić, gdy pozwoli, by przeszłość zatruwała przyszłość. A przecież każde pokolenie ma szansę przerwać ten łańcuch. Tylko trzeba mieć odwagę, by mówić głośno to, co przez lata było przemilczane.

To nie jest łatwa książka. Ale powinna być przeczytana. Bo dotyka tego, co najbardziej ludzkie, czyli potrzeby kochania i bycia kochanym, potrzeby przynależności, prawdy i pamięci. Bo pokazuje, że choć nie ma się wpływu na decyzje naszych przodków, możemy zdecydować, jak je opowiemy dalej.

Jeśli jeszcze nie sięgnęliście po „Czarne orchidee”, zróbcie to. Nie po to, żeby przeżyć piękną historię, bo ta jest porażająca, ale po to, żeby spojrzeć w lustro, w którym odbija się historia każdego z nas.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...