Czerwiec 1952 roku był gorący. Trawa soczyście się zieleniła, pierwsze owoce dojrzewały w słońcu i pracy było co niemiara. W małej miejscowości o nazwie Pąchy, Irena czekała na przydział do brygady.
- Mamo, jak pięknie w tym roku obrodziły czereśnie, niedługo będziemy zaprawiać. - powiedziała Irena i poszła wydoić krowy.
Irena miała mnóstwo obowiązków. Musiała zajmować się gospodarstwem i pomagać w prowadzeniu domu. Wieczorami chodziła na nauki szycia do starej Pani Lidii, która za złą fastrygę, tłukła dwudziestoletnią dziewczynę po rękach. Dziewczyna nie lubiła szyć, błagała matkę, żeby pozwoliła jej zostać kucharką, ale na naukę zawodu było już za późno, a poza tym Agnieszka Semkło uważała, że zawód krawcowej jest bardziej odpowiedni dla jej córki i w niedalekiej przyszłości przyniesie rodzinie spore profity i oczywiście darmowe usługi krawieckie. Nie przewidziała jednak pewnego ważnego aspektu. Córka była dorosła, urodziwa i zaczęli interesować się nią chłopcy z sąsiednich miejscowości.
W sobotnie wieczory na zabawach roiło się od absztyfikantów. Irena była piękną dziewczyną, która mimo, iż ubierała się skromnie - przykuwała wzrok. Biła od niej siła i niesamowity blask. Wielu młodych kawalerów starało się o jej rękę, ale ona uparcie odmawiała, usprawiedliwiając się obowiązkami w gospodarstwie i zgłoszeniem do brygady.
Z końcem miesiąca, przyszła depesza z informacją o przydzieleniu kobiety do Brygady Kobiet w Poznaniu. Irena pobiegła z informacją do matki, która orzekła, że nim nadejdzie wrzesień i dzień wyjazdu córki - musi skończyć robić zaprawy, peklować mięso i robić ser, bo przecież nie może jej zostawić tak bez zapasów.
Nieopodal domu rosło stare drzewo czereśniowe, które jak nigdy dotąd obsypane było gęsto owocami. Irena przygotowywała kosze do ich zbierania z zamiarem wekowania od samego rana.
Kiedy nazajutrz zjawiła się pod drzewem, zauważyła, że wszystkie piękne i jędrne owoce, które jeszcze dzień wcześniej zwisały z najniższych gałęzi - zniknęły.
Dziewczyna zaklęła i postanowiła, że złapie złodzieja. Poprzysięgła zemstę, bo co jak co, ale nic nie zniknie z gospodarstwa bez jej wiedzy, choćby to miało być źdźbło trawy.
Tego dnia nie zbierała owoców. Wieczorową porą (odpowiednio uzbrojona w sól, pieprz i obuch od siekiery) udała się pod drzewo, rozejrzała się i wdrapała na górę. Przycupnęła cicho na najgrubszej gałęzi i czekała. Niestraszne były jej godziny spędzone w niewygodnej pozycji. Najważniejsze było to, że złapie złodzieja i da mu nauczkę.
Po kilku godzinach, zauważyła ruch na pobliskiej łące. Wytężając wzrok, spostrzegła dwie postaci, które szybko zbliżały się do drzewa.
- Aha! - pomyślała - teraz ich mam!
Mężczyźni podeszli do drzewa, przystanęli przy pniu i wyjęli zza pazuchy wódkę. Wypili po łyku i zaczęli wyjmować z kieszeni worki jutowe.
- Aleks - rzekł jeden - po co to robisz? Nie ma innego sposobu na poderwanie dziewczyny?
- Ona jest inteligentniejsza niż myślisz! Wiem co robię. - To powiedziawszy sięgnął do gałęzi i zajął się zrywaniem czereśni.
Irena była tak wściekła, że nie wiedziała, czy sypnąć impertynentowi w oczy solą, pieprzem czy wyrżnąć z całej siły w tę durną łepetynę. Siedziała na gałęzi i w momencie, kiedy mężczyzna napełniał worek - podjęła decyzję.
Z pełną premedytacją i chęcią zemsty zdjęła majtki i zesikała się wprost na lokowaną czuprynę chłopaka.
P.S. Alek naprawdę wiedział co robi! Irena zgodziła się zostać jego żoną po dwóch tygodniach.
Komentarze
Prześlij komentarz