Wyszłam z knajpy na lekkim rauszu. To było bardzo specyficzne przeżycie, ale całkiem miłe. Jedzenie było wspaniałe. Bez sztucznych dodatków i glutaminianu sodu. Tak mogliby karmić w naszych czasach.
Rozejrzałam się po miejscowości. Wylądowałam w jakiejś wiosce. Jedna ulica, przy której usytuowano wszystkie ważne budynki. Sklep spożywczy, masarnia, piekarnia, żelazny, obuwniczy, ośrodek zdrowia, kościół, urząd gminy, kółko rolnicze i koniec. Dalej tylko budynki mieszkalne.
zdj. radioszczecin.pl
Zanotowałam w zeszycie lokalizację. Zdaje się, że wieś znajduje się blisko jakiejś często uczęszczanej drogi krajowej. Zdecydowałam, że zwiedzanie zacznę od spożywczaka.
Łapię mosiężną klamkę i otwieram podwójne drzwi, które skrzypią niemiłosiernie. Sprzedawczyni, która usłyszała moje wejście leniwie podchodzi do lady i znudzonym głosem pyta:
- Czego sobie życzy?
- Dziękuję, tylko się rozejrzę - grzecznie odpowiadam.
- To nie muzeum paniusiu, tu się kupuje - To powiedziawszy wzruszyła ramionami i wróciła do picia kawy ze szklanki, na której osadził się fusowy kożuch.
Pani sprzedawczyni ma mocno natapirowane włosy, spryskane lakierem w płynie, który pozostawił na nich krople wyglądające jak żywica. Małe oczy obrysowane czarną kredką sprawiają wrażenie świńskich i przebiegłych. Usta zaciśnięte i wąskie jak linijka. Ubrana w granatowy fartuch z napisem GS Samopomoc Chłopska.
Zanotowałam spostrzeżenia w brulionie i rozpoczęłam produktowy rekonesans. Na półkach było sporo produktów, zatem trafiłam już na okres, kiedy towar był na półkach.
Ocet mimo wszystko królował. Zajmował aż trzy regały.
Dojrzałam na półkach przyprawę do zup Magi, sztuczny miód, kakao w puszce. Na ladzie leżały ryby. Makrele, małe sardynki i pikling, który nie zachęcał do zakupu. Wszystko to zawinięte w otłuszczony szary papier.
W chłodni stały równo ułożone butelki z mlekiem, kefirem i śmietaną. Każda miała przypisany kolor kapselka. Obok leżał "serek homo", waniliowy i naturalny oraz olej lniany i twaróg.
Na półkach z napisem: "PRZYBORY TOALETOWE" stała dumnie woda brzozowa, woda toaletowa "Przemysławka", niebieska butelka z perfumami "Pani Walewska" oraz krem "Nivea". Towarzystwa dotrzymywało mydło "Biały jeleń".
Przed wejściem do magazynu stały transportery. W każdym znajdowało się co innego. Wódka żytnia, wino "patykiem pisane" i oranżada czerwona, tzw. bidula w małych butelkach. Stała również woda grodziska i "Kaskada".
Na ladzie nie było kasy fiskalnej. Leżał natomiast stosik kartek z szarego papieru i długopis. Sprzedawczyni spisywała kwoty w słupku i podliczała skrupulatnie.
Notowałam wszystko to bardzo dokładnie, kiedy do sklepu weszła klientka.
- Władzia, daj mnie 10 bułków i chleb, bo stary do roboty nie wziun i tero musze mu zawieś - powiedziała do sprzedawczyni i spojrzała na mnie. - A ta czego tu szuko?
- A bo ja wiem. Stoi tu jak paragraf i spisuje. Pewno patrzy, czy kawy spod lady nie sprzedaję - odpowiedziała sprzedawczyni.
- Weźnie sie za robote, a nie tu ludzi oglunda - powiedziała do mnie ze złością.
No to się wzięłam i poszłam dalej.
Komentarze
Prześlij komentarz