-
Ale nudy – mruknął Tosiek, odrzucając na bok konsolę do gier.
Zastanawiał się od dłuższego momentu co robić. Mógłby
właściwie pójść do pokoju Lary, podsłuchać jej rozmowę z
Anielą, a potem to wykorzystać i zaszantażować ją, wymyślając
dla niej coraz to nowsze zadania. Mógł również schwytać żabę i
podrzucić ją Izabeli, która była gosposią w ich domu. Śmiałby
się do rozpuku z jej przerażonej miny i figur akrobatycznych, które
by wykonywała. Może znów miałby szczęście i rozpędzona gosposia wpadłaby na sofę, tak jak ostatnio, kiedy to podrzucił jej do
koszyka z pomidorami pająka. A może tym razem wskoczyłaby na
krzesło kuchenne, albo przewróciła, nakrywając się wieloma
warstwami spódnic i halek, które zwykła nosić?Mógłby to
zrobić, ale problem w tym, że mu się zwyczajnie nie chciało. Nie
można powiedzieć, że Tosiek był leniem – co to, to nie. Po
prostu, wszystkie możliwe psoty już zrealizował i nie sprawiały
mu już takiej frajdy jak kiedyś.
Jako
niespełna dziesięciolatek, chłopiec był dość rezolutny i
samodzielny. Nauczyli go tego rodzice, którzy często mu powtarzali,
że samodzielność to połowa sukcesu. Rodzice byli z zawodu
lekarzami, pracującymi w miejscowym szpitalu. W tygodniu nie mieli
chwili dla niego i dla Lary, dlatego większość czasu rodzeństwo
spędzało zajmując się własnymi sprawami. Lara wisiała na
telefonie, rozmawiając z Anielą, a Tosiek albo towarzyszył
Izabeli, albo spacerował z Bułą – ich kudłatym psem. Ze szkoły
zawsze odbierała ich gosposia, z którą później wspólnie zjadali
obiad i rozchodzili się do swoich pokoi. Chłopiec zazdrościł
siostrze przyjaciółki. Jej się nie nudziło. Kiedyś, w wyjątkowo
dżdżysty dzień zapukał do pokoju siostry, dzierżąc w dłoni grę
planszową. Miał nadzieję na wspólne nienudne popołudnie.
Niestety Lara swym prawie dorosłym, trzynastoletnim głosem
oznajmiła, że omawia właśnie swoje prywatne sprawy z Anielą, o
których on – jej młodszy brat nie ma zielonego pojęcia, po czym
wypchnęła go z pokoju.
Tosiek
był samotny. Wyczekiwał weekendów, żeby pobyć z rodzicami,
spędzić kilka godzin sam na sam z tatą, pójść z nim na ryby,
bądź zagrać rodzinnie w zbijanego. Coraz częściej jednak rodzice
przesuwali te ich cotygodniowe wypady. Chłopiec tęsknił za
śmiejącą się mamą, układającą z Larą pasjansa na kocu,
marzył o gorących babeczkach z czekoladą, które zawsze zabierali
na wspólny piknik i za tatą, który zapomniał z domu telefonu i
bawił się z nimi beztrosko. To były cudowne wspomnienia – tylko
oni i rodzice.
Teraz
niestety, każdy był zajęty swoimi sprawami. Izabela krzątała się
po kuchni, rodzice byli w pracy, Lara jak zwykle przy telefonie, a
Tosiek sam, nie licząc łaszącego się Buły, który raz po raz
trącał go przyjaźnie kudłatym pyszczkiem. To był jedyny
przyjaciel chłopca – zawsze gotowy do psot. Tym razem jednak
chłopiec nie chciał się z nim bawić. Dziś był piątek, a to
oznaczało, że jutro jest sobota - jego ulubiony dzień. Będzie
mógł spędzić go razem z rodzicami i wyszaleć się na świeżym
powietrzu. Wprost nie mógł się doczekać. Tak rozmyślając usnął
snem sprawiedliwego. Poczuł tylko muśnięcie maminych warg na
policzku i z sennym uśmiechem przewrócił się na drugi bok.
W
sobotę wczesnym rankiem wpadł rozradowany do kuchni, spodziewając
się zobaczyć rodziców popijających kawę. Zastał jedynie
Izabelę, która ze smutną miną powiedziała:
-
Przykro mi, aniołku, ale rodzice otrzymali pilne wezwanie do
pacjentów i musieli pojechać do pracy. Zostawili wam na szafce
bilety do kina, żebyście z Larą mogli pójść na film.
-
No tak, jak zwykle – mruknęła Lara, wyglądając Tośkowi zza
ramienia, po czym pokręciła głową, wzięła z talerza słodką
bułkę i pomaszerowała do swojego pokoju.
Chłopiec
był zły i rozgoryczony. Czuł, że rodzice po raz kolejny go
zawiedli. W jego oczach pojawiły się łzy, więc żeby nie rozkleić
się przy gosposi – uciekł na dwór. Za nim podreptał jego wierny
kompan – Buła.
Tosiek
wbiegł do sadu za domem i ze złością kopnął w kamień, który
leżał na trawniku. Mały głaz poszybował w górę, łupnął z
impetem w starą jabłoń i wpadł w dorodną kępę pokrzyw.
-
No, całkiem nieźle jak na mnie, co? - mruknął chłopiec. Oprócz
spuchniętej kostki będę mógł się pochwalić wyjątkową
celnością. Usiadł na trawie, przytulił się do psa i pozwolił by
łzy ciurkiem leciały mu po twarzy. W końcu i tak nikt go tutaj nie
widzi, a Buła, który właśnie ułożył swoją ciężką głowę
na kolanach chłopca, nikomu nic nie powie.
Tosiek
siedział jakiś czas, raz po raz wycierając nos, kiedy jego wzrok
przykuł jakiś ruch w okolicy kępy pokrzyw, do której wpadł
kamień. Coś lśniło niesamowitym blaskiem, tworząc mieniącą się
ścianę pomiędzy ziołami, a jabłonią. Postanowił przyjrzeć się
temu bliżej. Podchodząc do ściany usłyszał dziwne buczenie, ale
kiedy zrobił krok do przodu, poczuł zapach pieczonego chleba, albo
bułeczek drożdżowych Izabeli. Sam nie był pewien, ale bardzo mu
się on podobał. Kiedy zbliżył się jeszcze bardziej, dotknął
tajemniczej powłoki, która połaskotała go po nosie. Wrażenie
było dziwne, ale całkiem przyjemne, coś jakby Buła ocierał się
swoim ciałem. Tosiek wyciągnął rękę, żeby zbadać tajemniczą
zasłonę, poczuł mrowienie w palcach i nagle jego dłoń zniknęła.
Wydawało się jakby zanurzyła się w wodzie. Postanowił więc
włożyć drugą rękę. Okazało się, że można rozsunąć
zasłonę, więc bez wahania wsadził głowę w powstały otwór. To
co zobaczył po drugiej stronie było zachwycające. Patrzył na
ogromną leśną polanę, na której znajdował się olbrzymi kamień.
Dałby głowę, że to ten, który kopnął, ale wydawał się
większy, a przecież to niemożliwe żeby tak urósł i to w kilka
chwil. Niebo miało kolor tęczy, słońce świeciło jasno i czysto,
ptaki wyśpiewywały wesołe trele. Sielanka. Tosiek był oszołomiony
i nie mógł uwierzyć w to co widzi. Chciał właśnie poszerzyć
otwór i spróbować wejść do tajemniczego równoległego świata,
kiedy tuż przed nosem przeleciał mu jakiś przedmiot. Postanowił
się temu bliżej przyjrzeć, ale po chwili sytuacja się powtórzyła
i ze świstem poleciał w stronę jego głowy kolejny przedmiot. Pierwszym z nich był
dziurawy garnek z jednym uchem, a drugim emaliowany kubek, którym dostał w czerep. Chłopiec
odwrócił głowę w kierunku, z którego wypadały przedmioty.
Wytężał wzrok, ale oprócz kilku smukłych brzóz, nie mógł
dostrzec nic innego. Chciał się już wycofać, kiedy zobaczył
przedziwne stworzenie. Poruszało się bardzo energicznie między
drzewami i kręciło głową. Budową przypomniało człowieka, ale
na tym kończyło się podobieństwo. Skóra stworzenia miała kolory
tęczy i mieniła się perłowym ciepłym blaskiem, na głowie
natomiast znajdowała się burza płomiennorudych loków, które przy
każdym ruchu podskakiwały jak sprężynki. Tosiek był zauroczony
niezwykłą postacią i cichutko obserwował jej poczynania. Niestety
Buła również był ciekawy, wepchnął swój kudłaty łeb obok
chłopca i kiedy zauważył stworzenie, szczeknął przyjaźnie.
Postać obróciła się błyskawicznie w stronę dźwięku, łypnęła
na gości błękitnymi oczami i zamachała rękami tak energicznie,
że straciła równowagę i przewróciła się na ziemię.
-
Serwus, panowie – rzekło stworzenie, podnosząc się z mchu -
Czekałem na was, ale nie spodziewałem się was tak szybko.
Poczekajcie minutkę, ubiorę się i porozmawiamy.
Tosiek
wytrzeszczył oczy ze zdziwienia, ponieważ nie był pewien czy to
jawa czy sen. Wystraszył się poruszającego się prędko
stworzenia, zacisnął dłonie na sierści Buły i runęli na ziemie,
ciężko dysząc. Chłopiec zdał sobie sprawę, że oto siedzi na
trawniku w sadzie i tuli do siebie psa tak mocno, że biedakowi aż
wyprostował się ogon.
-
Co to właściwie było? Buło, czy to był sen? - pies spojrzał na
chłopca i polizał go po dłoni. - Lepiej chodźmy stąd piesku, bo
dziwne rzeczy się tu dzieją.
Kiedy
odchodzili, pod jabłonią zamigotało powietrze i pojawiła się
kolorowa postać.
-
Do zobaczyska później, jeszcze do mnie wrócicie. Tacy jak wy
zawsze wracają... Pamiętaj żeby wrzucić kamień w pokrzywy pod
jabłonią!
Tosiek
podskoczył, słysząc znajomy głos, ale kiedy się obrócił, sad
wyglądał jak zwykle.
***
-
No, jesteś już, gdzieś ty się włóczył? - zapytała Izabela,
kiedy Tosiek wmaszerował do kuchni. - Siadaj, zjesz coś –
powiedziała, nalewając mu do kubka gorącego kakao i podając
drożdżówkę. Chłopiec usiadł przy stole, zdając sobie sprawę,
że nie jest już zły na rodziców. Teraz jego myśli zajęte były
tajemniczą krainą znajdującą się za zasłoną. Postanowił, że
rozwiąże tę sprawę tak szybko jak się da. Nie miał czasu na
dłuższe rozważania, ponieważ jak się później okazało Izabela
zaplanowała dla rodzeństwa wycieczkę do lasu. Tosiek musiał
przyznać, że nie było źle. Izabela bardzo ciekawie opowiadała o
poszczególnych gatunkach roślin, nauczyła ich rozpoznawać grzyby
jadalne i jagody oraz pokazała na co zwracać uwagę, kiedy zgubią
się w lesie.
-
Pamiętajcie, że w razie gdybyście zgubili drogę, kierujcie się
na północ. Musicie podejść do drzewa lub odsłoniętego głazu i
zobaczyć z której strony porasta je mech. Mech zawsze rośnie od
północnej strony, dlatego swoje kroki kierujcie zawsze tam. W
najbliżej napotkanej miejscowości poprosicie o pomoc. Dzieci z
wypiekami na twarzy słuchały swojej opiekunki, ponieważ wypad do
lasu okazał się pasjonujący i bardzo ciekawy. Dzięki tak
spędzonej sobocie, chłopiec zapomniał o koszmarnym poranku. Nawet
Lara zdawała się być zadowolona, co ostatnimi czasy zdarzało się
rzadko. Izabeli należało pogratulować – pomyślał chłopiec.
Późnym
wieczorem, kiedy wszyscy już spali, Tosiek zakradł się do okna,
które wychodzi na sad. O tej porze drzewa otulone były ciemną
granatową kołdrą i nie było widać nic prócz ich czarnych,
dumnych sylwetek. Dzisiejsze poranne zdarzenie nie dawało chłopcu
spokoju, więc nie mógł zasnąć. Siedząc na parapecie z
podkulonymi nogami, podjął męską decyzję, że rano spróbuje
wywołać to osobliwe zjawisko i przekona się, czy to wyobraźnia
płata mu figle, czy to rzeczywistość. Poczłapał do swojego
pokoju, nie zwracając uwagi na to, że stara jabłoń zalśniła na
kilka sekund pięknymi tęczowymi kolorami.
Tośka
obudził ciepły język Buły, który wprosił się na łóżko
chłopca i zaczął z zapamiętaniem ślinić policzek chłopca.
-
Ale pobudka, Buło! No, już, wystarczy! - chłopak próbował
odepchnąć psa, ale ten zaczął skakać po łóżku jak po
trampolinie, co spowodowało, że obaj z hukiem wylądowali na
podłodze.
-
Auuuuu, Buło, hahahaha, dość! Hahahaha – zaśmiewał się
Tosiek. W tym beztroskim tarzaniu się po podłodze przeszkodził im
tata, który z założonymi rękami stanął w drzwiach.
-
Antoni, porozmawiajmy – rzekł tata, zbliżając się do plątaniny
rąk, nóg i łap psich. - Chciałem cię przeprosić.
Tosiek
spojrzał na tatę szeroko otwartymi oczami. Ojciec zwracał się do
niego w ten sposób tylko wtedy, kiedy chłopiec narozrabiał.
-
Tato – rzekł, nie tłumacz się. Nie dotrzymałeś obietnicy, nic
tego nie zmieni. Tosiek wygramolił się z kołdry, zacmokał na psa
i pomaszerował do łazienki. Po porannej kąpieli nabrał ochoty na
śniadanie. Złość na rodziców swoją drogą, ale żołądka nijak
nie da się oszukać, tym bardziej, że z kuchni ulatniał się
niezwykły aromat jajecznicy ze szczypiorkiem. Jak na zawołanie,
Tośkowi zaburczało w brzuchu. Poczłapał zrezygnowany do kuchni,
gdzie zastał wszystkich domowników. Mama uniosła głowę znad
czasopisma medycznego i uśmiechnęła się przepraszająco, tata
spojrzał na syna, podając mu talerz z parującym posiłkiem.
Izabela rozradowana obecnością całej rodziny, z przejęciem
mieszała w misie ciasto na drożdżówkę. Jedynie Lara i Tosiek
siedzieli zasępieni i wyglądali tak, jakby ktoś kazał im się
napić tranu albo syropu z piołunu.
Sytuację
jak zwykle uratowała niezastąpiona Izabela, która z takim
przejęciem opowiadała o najnowszym przepisie na chałkę, że
ochlapała się zarabianym ciastem, które spływało jej z nosa jak
gluty. Na moment zapadła krępująca cisza, ale po chwili wszyscy
śmiali się do rozpuku, wskazując na przewróconą miskę. Rodzina
zażegnała chwilowy kryzys i zaczęła robić plany na najbliższe
godziny. Wszyscy zgodnie ustalili, że niedzielę spędzą wspólnie.
Tata z Tośkiem zamierzali pójść na ryby, a Lara z mamą chciały
nadrobić zaległości w ploteczkach. Po południu mieli rozegrać
wspólny mecz, w którym głównym sędzią była Izabela i wierny
kompan Buła. Umowa była taka, że zwycięska drużyna wybiera film,
który wieczorem wspólnie obejrzą na DVD.
Dzień
zapowiadał się fascynująco. Tosiek zbiegł po schodach do garażu,
niosąc ze sobą wodery i wędkę. Miał właśnie zapakować do
bagażnika samochodu słoik z ochotką na przynętę, kiedy jego uszu
dobiegł dźwięk telefonu.
-
Tato, telefon dzwoni!
-
Tato!
Chłopiec
postanowił go odebrać.
-
Halo? Tu Antoni, syn doktora Żwirka.
-
Dzień dobry, Antosiu. Tu siostra Teresa ze szpitala miejskiego. Czy
mogłabym prosić tatę do telefonu? To dość pilna sprawa.
-
Tak, już proszę – odpowiedział chłopiec i wybiegł na dwór. -
Tato, telefon do ciebie.
Ojciec
odebrał telefon od syna, po czym huknął w słuchawkę.
-
Żwirek, słucham? Tak? Kiedy? Ilu?, dobrze, już jedziemy.
Tosiek
wiedział co oznacza ten telefon. Nici z połowów, wspólnego dnia i
oglądania filmów.
-
Antoni, przepraszam... - zaczął tata ze smutnym wyrazem twarzy.
-
Nie tłumacz się, tato. Nie chcę o tym rozmawiać. - Tosiek
wybiegł na dwór, usiadł pod jabłonią i zapatrzył się w dal.
Wtem usłyszał ciche łkanie. Odwrócił głowę i zobaczył Larę
siedzącą na ławce. Siedziała wyprostowana jak struna, a po jej
twarzy toczyły się wielkie jak grochy łzy. Tosiek podszedł do
siostry, podał jej chusteczkę i powiedział:
-
Znów to samo. Pojechali i pewnie nie wrócą przed zmrokiem.
Dlaczego nie możemy mieć normalnych rodziców, co? Dlaczego
pacjenci są ważniejsi od własnych dzieci?
-
Nie becz, młody. Ja też już przestaję. Jesteśmy dziećmi lekarzy
i nic na to nie poradzimy. My jesteśmy zdrowi, a ci ludzie w
szpitalu potrzebują pomocy. Podobno był jakiś straszny wypadek.
Chodź, pójdziemy do Izabeli. Na pewno ma dla nas coś na osłodę.
-
Nie – szepnął Tosiek, wycierając nos. - Mam lepszy pomysł.
Chodź ze mną.
Chłopiec
pociągnął siostrę za rękę i zaprowadził wprost pod starą
jabłoń.
-
Chodź, pomożesz mi szukać kamienia.
-
Kamienia? Tośku, czyś ty oszalał? Po co nam kamień? Nie wygłupiaj
się. Jak chcesz to pogramy w domu w jakąś planszówkę, ale nie
każ mi biegać po pokrzywach - powiedziała Lara.
-
Dobra, ja sam wejdę w te pokrzywy. Ty poczekaj – zawołał
chłopiec i dał nura w kępę ziół.
Lara
z niedowierzaniem pokręciła głową, ale postanowiła chwilę
zaczekać. Była ciekawa, co brat wymyślił. Tosiek wrócił po
minucie dzierżąc w dłoni kamień o nieregularnym kształcie. - No,
to teraz patrz co się będzie działo.
Chłopiec
stanął nieopodal jabłoni, obrócił kamień w dłoni i cisnął
nim z całej siły w w drzewo. Tak jak poprzednim razem, pocisk
rąbnął w korę, odbił się i wpadł w pokrzywy.
-
Brawo, młody, brawo – zadrwiła Lara – skończmy tę dziecinadę
i chodźmy do domu.
-
Czekaj, zaraz się zacznie – powiedział.
Lara
założyła ręce na biodrach i właśnie chciała udzielić bratu
reprymendy, kiedy zobaczyła cudowne, tęczowe zjawisko. Chwyciła
Tośka za ramię i odciągnęła na bezpieczną odległość.
-
Co to?
-
To niesamowite, daj rękę – powiedział malec i poprowadził
siostrę do migoczącej zasłony. Lara poczuła zapach świeżo
pieczonego ciasta i podobnie jak jej brat wcześniej, zdecydowała
się zbadać zjawisko.
Tosiek
pamiętał jak było wcześniej, więc przepchnął się przed
siostrę, włożył obie ręce w migoczący materiał i rozciągnął
niczym gumę. Uśmiechnął się do siebie kiedy zobaczył znajomą
polanę. Bez wahania przełożył nogi i wylądował na miękkim,
zielonym mchu.
-
No, dalej Lara, chcę kogoś poznać - zawołał.
Lara
nie wiedziała co o tym myśleć. Była przekonana, że takie rzeczy
nie dzieją się naprawdę i z głupkowatą miną spoglądała na
brata uśmiechającego się do niej szeroko z innego wymiaru.
Dziewczyna miała wątpliwości tylko przez chwilę, więc najpierw
nieśmiało przełożyła przez otwór lewą nogę, potem prawą i
hop, zgrabnie wylądowała obok brata. Spojrzała na tęczowe niebo,
rozejrzała się z ciekawością i kiedy chciała zapytać o coś
Tośka, ten szarpnął ją za ramię dokładnie w momencie kiedy
wielki miedziany czajnik przelatywał tuż koło jej nosa.
-
O, mamo! – zawołała Lara – co to było?
-
To, moja droga, był mój nowy przyjaciel, za moment go poznasz.
Halo, jesteś tam – zakrzyknął Tosiek – Wróciłem i
przyprowadziłem ze sobą siostrę, mam nadzieję, że nie masz nic
przeciwko. Heeeeej, jesteś tam?
Dzieci
zapatrzyły się na kilka brzóz rosnących na skraju lasu i po
chwili zobaczyły wypiętą w ich stronę tęczową... pupę.
-
O! - zawołała Lara – piękne powitanie, nie ma co. Cóż to za
stworzenie, Tośku? Chłopiec nie zdążył jednak odpowiedzieć,
ponieważ odezwał się tajemniczy stworek.
-
Cześć dzieciaki, już do was idę, muszę tylko coś na siebie
włożyć. Za chwilę porozmawiamy – krzyknął tęczowy
człowieczek i dał nura w trawę. Po chwili dziarsko maszerował w
ich stronę, uśmiechając się od ucha do ucha i łypiąc błękitem
oczu.
Dzieci
wybałuszyły oczy na tęczowego ludka, ponieważ ubranie, które
przywdział było bardzo dziwne. Wokół brzucha przepasany był
szerokim pasem, do którego małymi haczykami przytwierdzone były
kubki, talerzyki, łyżeczki i inne przedmioty domowego użytku. Na
piersi pyszniła się blacha do ciasta, która pełniła rolę
pancerza. Na płomiennorudych włosach, które zwijały się
stworzeniu w drobne loki, znajdowały się równie dziwne ozdoby. Z
każdego kosmyka zwisał mały, czarny klawisz, wyjęty wprost z
klawiatury komputera. Paciorki podzwaniały lekko, kiedy zderzały
się podczas chodzenia. Człowieczek miał też na sobie nakrycie
głowy. Zrobił je z dziurawej miski. Zatknął sobie naczynie na
głowę w ten sposób, że włosy wraz z ozdobami wychodziły przez
dno i układały się na rondzie tego osobliwego kapelusza. Dzieci
zauważyły też obuwie, które nie należało do zwyczajnych. Otóż,
na nogach miał dwa różne buty, które tak naprawdę butami nie
były. Prawa stopa owinięta była w jakąś starą gazetę,
zawiązaną kolorowym sznurkiem wokół kostki, natomiast lewa stopa
tkwiła w... wiadrze. O dziwo, stworzenie nie potykało się i nie
utykało. Nim rodzeństwo poważniej się zastanowiło nad dziwnym
strojem jegomościa – ten stanął u ich boku, wyciągając na
powitanie mieniącą się dłoń.
-
Witajcie na mojej polanie, dzieciaki. Jestem Tęczakousty Titodon,
mówcie mi Tęczak.
Tosiek
ujął niezwykła dłoń i potrząsnął nią lekko.
-
Bardzo nam miło, ja jestem A...
-
Tak, wiem, ty jesteś Antoni, a to twoja siostra Lara. Przyszliście
do mnie, bo macie problem z rodzicami, nie zwracają na was uwagi i
jesteście nieszczęśliwi – rzekł na jednym wdechu Tęczak –
oczekujecie pomocy i ja wam jej udzielę. No, to co? Dacie mi coś do
jedzenia?
-
Yyyyy, chwileczkę, gaduło. Skąd o nas wiesz? I, po pierwsze: nie
mamy nic do jedzenia, a po drugie: nie przyszliśmy tu po pomoc.
Nawet nie wiedzieliśmy, że istnieje ktoś taki jak ty –
powiedziała Lara.
-
No jak to nie wiedzieliście? Przecież Tosiek był tu kilka dni
temu.
-
Byłem, to prawda, ale trafiłem tu przez przypadek. Nie oczekiwałem
od ciebie żadnej pomocy – rzekł zdezorientowany chłopiec.
-
No i masz babo placek – sapnął Tęczak – chociaż nie, jakbyśmy
mieli placek, to pewnie bym go zjadł, a tak, burczy mi w brzuchu. Że
też Izabela nie dała wam nic do jedzenia! Zrobię się blady jak
tęcza w słoneczny dzień i zniknę. I kto pomoże innym dzieciom,
co? - Stworek gadał do siebie w najlepsze, kiedy przerwała mu
Lara.
-
Tęczaku, obawiam się, że będziesz musiał nam wyjaśnić jak to
się stało, że tu do ciebie trafiliśmy i musisz nam powiedzieć w
jaki sposób chcesz nam pomóc.
-
Ech, ta Izabela. Zawsze zostawia mi najgorszą robotę – mruknął
Tęczak.
-
Nie zostawiam, nie zostawiam, tylko obserwuję – wszyscy obejrzeli
się za siebie i zobaczyli rozpromienioną gosposię z koszykiem
pełnym pachnącego pieczywa. - No, zjedzcie sobie po bułeczce, a w
tym czasie wyjaśnię wam cel tej wizyty.
Rodzeństwo
było zaskoczone. Nie dość, że dziwny splot wydarzeń spowodował
ich nieplanowaną wizytę w innym, tęczowym wymiarze, to jeszcze
zamieszana była w to wszystko Izabela. Tosiek był w tak wielkim
szoku, że Lara musiała mu dać kuksańca w bok, żeby się ocknął.
-
Auuuuć, to bolało – zawył chłopiec.
-
Nie marudź, młody. Posłuchajmy Izabeli. Przecież chyba nic
dziwniejszego zdarzyć się nie może, prawda?
Po
chwili mieli się jednak przekonać, że do tej pory ich dziwne
przygody, to jedynie wierzchołek góry lodowej.
Izabela
rozłożyła kraciasty koc na mchu, nalała wszystkim po wielkim
kubku gorącego kakao i wyjęła pachnącą drożdżami chałkę.
Podzieliła na cztery równe części i zaczęła opowiadać.
-
Moi drodzy. Znaleźliśmy się tutaj wszyscy, ponieważ potrzebujecie
pomocy. Czy pomożemy, zależy od was i będzie polegała na
zrozumieniu pewnych spraw. Czujecie się odrzuceni przez rodziców,
jest wam przykro, ponieważ zawiedli was wielokrotnie – to
zrozumiałe, ale i wy i wasi rodzice popełniacie błędy, które
wciąż jeszcze można naprawić. Wystarczy tylko odrobina dobrej
woli. Dzięki Tęczakowi będziecie mogli zrozumieć zachowanie
waszych rodziców i być może dojdziecie do pewnych wniosków, które
pozwolą wam rozwiązać problem. Nie będzie łatwo, ale sobie
poradzicie. Wszyscy sobie radzą – powiedziała Izabela, obdarzając
rodzeństwo ciepłym spojrzeniem.
Lara
słuchała gosposi przez chwilę, po czym odezwała się butnie.
-
No dobrze, przypuśćmy, że potrzebujemy pomocy. Że to wszystko co
do tej pory się nam przydarzało ma większy sens i musimy go
odnaleźć, żeby ruszyć do przodu. Tylko dlaczego spotykamy się w
takich okolicznościach? Skąd to kolorowe niebo, ten śmieszny,
pstrokaty człowieczek, który nie wiedzieć czemu ubiera się w
artykuły gospodarstwa domowego. Po co ten cyrk? Nie mogliśmy po
prostu porozmawiać?
W
tym czasie Tęczak spojrzał na Izabelę i gdy upewnił się, że na
niego nie patrzy, porwał z talerza wielki kawał ciasta i łakomie
wpakował go sobie do ust. Nie przerywając przeżuwania patrzył, to
na kobietę, to na dzieciaki i błagał w myślach, żeby pierwsze
zadanie zaczęło się dopiero, kiedy skończy jeść. Widząc, że
Izabela nabiera powietrza w płuca zdał sobie sprawę, że pogawędka
potrwa dłużej i wyciągnął swoje kolorowe palce po kolejny
kawałek, ale nim dotarł do talerza ciasto zniknęło.
-
Tęczaku, przywołuję cię do porządku! Wiesz co się dzieje jak
zjesz za dużo, prawda? Chyba nie chciałbyś żeby Tęczowy Wymiar
znów plotkował o twoich gazach? - upomniała kobieta.
-
Gazach, jakich gazach? To tylko kolorowe chmurki, wielkie mi halo -
bronił się Tęczak, ale czerwony kolor na jego ciele zrobił się
bardziej intensywny, co oznaczało, że jest mu wstyd.
Dzieci
spoglądały na tę przekomarzającą się parę i mimo dziwnych
okoliczności, zaczęły się śmiać do rozpuku. Po kilku minutach,
kiedy śmiech nieco rozładował sytuację, Izabela usiadła między
rodzeństwem i powiedziała.
-
Moi kochani, to całe zamieszanie z wymiarami jest bardzo potrzebne.
Wyobrażasz sobie Laro, że przychodzę do twojego pokoju i próbuję
porozmawiać z tobą o rodzicach? Chciałabyś ze mną rozmawiać?
-
Nie – odpowiedziała zgodnie z prawdą dziewczynka.
-
A, ty, Antoni? Chciałbyś ze mną porozmawiać tak po prostu?
-
Nie. Pewnie wolałbym pograć na konsoli – odpowiedział szczerze
chłopiec.
-
Właśnie dlatego, dawno temu powstał Tęczowy Wymiar, dzięki
któremu przykujemy uwagę dzieci i pomożemy w rozwiązywaniu
trudnych sytuacji. Sprytne, prawda? - uśmiechnęła się Izabela. -
Tymczasem porozmawiajmy o tym, czego oczekujecie od rodziców. O czym
marzycie?
Tosiek
podrapał się po głowie i powiedział.
-
Wiesz, Izabelo, że tęsknimy za rodzicami i chwilami, które z nami
spędzają. Czy nie mogliby być z nami? Tak po prostu? Rano
odprowadzaliby nas do szkoły, a po południu odrabiali z nami
lekcje. Moglibyśmy również razem spędzać wieczory i grać w gry.
Czy to byłoby takie straszne? Dlaczego oni uciekają do pracy? -
skończył z zafrasowaną miną.
Izabela
pogładziła Tośka po czuprynie, wstała z koca i powiedziała.
-
No i masz pierwsze zadanie, Tęczaku. - Klasnęła w ręce kobieta.
Pokaż im odpowiedzi na te pytania, a ja pójdę do domu po coś do
jedzenia. Kiedy wrócicie, będziecie bardzo głodni. Do zobaczenia
później – krzyknęła gosposia i już jej nie było.
Dzieciaki
spojrzały na Tęczaka, który grzebał zapamiętale w starym
glinianym garnku i mamrotał coś pod nosem.
-
Yhym, yhym – chrząknęła Lara – czy my czasem nie mamy czegoś
się dowiedzieć?
-
Już, chwilunia, narwańce. Muszę znaleźć środek transportu.
Pieszo chcecie iść przez Tęczowy Jar? Zaraz, zaraz, gdzieś tu
był, o! Mam. Chodźcie prędko – powiedział stworek,
rozprostowując w palcach zniszczoną, ręcznie dzierganą serwetkę
w kształcie koniczyny.
Rodzeństwo
spojrzało po sobie, ale żadne z nich nie odezwało się ani słowem.
Tęczak, który zauważył ich zdezorientowaną minę, szybko
przystąpił do wyjaśnień.
-
Uwaga, teraz mnie uważnie posłuchajcie. Kiedy koniczyna znajdzie
się na mchu, każde z Was położy dłoń dokładnie na jednym
listku. Kiedy powiem „już”, dostaniemy się do jaru, którym
będziemy podróżować.
-
Ale tak bez zabezpieczenia? Bez pasów? - zaoponowała Lara.
-
Nie będą wam potrzebne. No to, raz, dwa, trzy. JUŻ! - krzyknął
Tęczak i już po chwili cała trójka unosiła się nad polaną, by
zaraz potem wystrzelić jak z procy prosto w drzewa.
-
Aaaaaaaaaaaa – krzyknęły dzieci, ale mocno zacisnęły dłonie na
fragmencie materiału. Były przekonane, że za moment zderzą się
ze ścianą liści i gałęzi, ale poczuły tylko lekkie muśnięcie,
jakby ktoś głaskał je piórkiem po twarzy. W mgnieniu oka szalony
pęd nieco się uspokoił i rodzeństwo zdało sobie sprawę, że
lecą właśnie przez Tęczowy Jar. Widok zapierał dech w piersiach.
Drzewa, kamienie, mijane strumienie – to wszystko było tak
nasycone kolorami, że dzieci nie mogły się napatrzeć. Zieleń
była tu zieleńsza, a błękit bardziej błękitny. Nawet nudny
zazwyczaj brąz miał piękniejszy kolor i wszystko o tej barwie
przypominało wielką, pachnącą tabliczkę mlecznej czekolady.
Ledwo dzieci nasyciły oczy wyjątkowym obrazem, rozległ się huk i
wylądowali w salonie swojego domu.
-
Yyyyyy, Tęczaku – zapytał Tosiek – po co ta wycieczka? Przecież
mogliśmy przejść przez migoczącą zasłonę. Byłoby szybciej,
prawda?
-
To fakt, ale za to nie byłoby tak ciekawie. Poza tym przenieśliśmy
się w czasie – zaśmiał się stworek - chodźcie, zaraz tu będą
– oznajmił i pociągnął rodzeństwo blisko ściany. - No,
zaczyna się.
Rodzeństwo
najpierw usłyszało śmiech mamy, a potem wesołe nawoływanie taty.
-
Antoni, Lara – wychodźcie z tej sterty liści, czas na kolację.
Drzwi otworzyły się na oścież i do salonu weszli rodzice. Zaraz
za nimi weszli Lara i Tosiek.
Dzieci
nic z tego nie rozumiały, chciały podejść do rodziców i do
swoich sobowtórów, ale Tęczak stanowczym ruchem przykazał im stać
przy ścianie.
-
Cśśśś, macie tylko obserwować – powiedział.
Dzieci
obserwowały jak rodzice z nimi idą razem do kuchni i przygotowują
posiłek, w czasie którego śmiali się, rozmawiali i opowiadali o
tym co działo się w szkole. Po kolacji, dzieci pomogły posprzątać
ze stołu i z szerokimi uśmiechami udały się do łazienek. Mama
czytała chwilę Tośkowi opowiadanie o wyścigu koni, a potem poszła
do Lary, żeby szepnąć jej jakąś tajemnicę do ucha. Zaskakujące
było to, że rodzice cały czas z nimi byli – szczerze rozmawiali,
niczego nie ukrywali, a i dzieci nie buntowały się i były
spokojniejsze.
Lara
popatrzyła na Tośka z wyrazem triumfu i szepnęła:
-
A nie mówiłam? Gdyby nie pracowali, tak właśnie mogłoby być.
Zobacz jacy jesteśmy tu szczęśliwi.
Tosiek
jednak nie był tego samego zdania. Mimo, iż marzył często o takim
rozwiązaniu, zobaczył, że mama jakoś dziwnie się uśmiecha. Jej
uśmiech nie sięgał oczu, jakby robiła to tylko po to, żeby
dzieci się nie zorientowały. Tato też dziwnie się zachowywał.
Mimo całego serca wkładanego w wolny czas z dziećmi, nie potrafił
skupić wzroku, a na jego skroni pojawiło się kilka siwych włosów.
Ewidentnie coś było nie w porządku,
Tęczak
usiadł po turecku na małym pufie stojącym pod oknem, wygrzebał z
garnka kawałek chałki i powiedział:
-
To teraz najważniejsze i wracamy.
Pierwsza
pojawiła się w salonie mama. Miała przy sobie paczkę chusteczek i
zdjęcie dzieci. Ojciec dotarł kilka minut później. Usiadł koło
żony i mocno ją przytulił.
-
I co my teraz zrobimy? - załkała mama – przecież nie oddamy
dzieci do domu dziecka tylko dlatego, że nie mamy pieniędzy. Musi
być jakieś wyjście. Sprzedajmy dom, spłaćmy długi i ucieknijmy
gdzieś.
-
Kochanie, przecież wiesz, że dom jest już zlicytowany. To tylko
kwestia czasu, kiedy nas wyrzucą. Nie możemy pozwolić na to żeby
naszym dzieciom źle się żyło. Z nami jednak, tej przyszłości
mieć nie będą. Dom dziecka to rozsądne wyjście.
Lara
wzięła dłoń Tośka i tak ją ścisnęła, że coś w niej
chrupnęło. Chłopiec przytulił siostrę, która już zdążyła
się rozpłakać i pociągnął Tęczaka za ucho.
-
Co to ma być? Co ty nam usiłujesz powiedzieć?
Stworek
rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem po pomieszczeniu, zobaczył
scenę, która się tam rozgrywała i pacnął się w czoło.
-
Och, nie. Izabela znów zmyje mi głowę, że nie zabrałem was na
czas. Uwaga chwytamy się serwety. Raz, dwa... No, jak nie chcecie,
to nie musicie. Poczekacie sobie trochę, aż wam serca z żalu pękną
i moja praca się skończy. To jak?
Zapłakana
Lara dotknęła serwety, brat poszedł w jej ślady i szybko znaleźli
się w Tęczowym Jarze. Tym razem jednak podróż nie była tak
fascynująca. Teraz była smutna i przerażająca. Dzieci miały dość
całej tej dziwnej przygody, ze zmęczenia słaniały się na nogach
i kiedy wylądowały na polanie od razu podbiegły do zasłony.
Marzyły tylko o tym żeby położyć się w swoich łóżkach i
ewentualnie posłuchać chrapania Buły, czyli czegoś
najzwyczajniejszego na świecie.
Bez
wahania odsłoniły pokaźną dziurę i przeskoczyły do sadu. Tosiek
pomógł siostrze wydostać się z polany i natychmiast pobiegli w
stronę domu. Tęczak przełożył głowę przez zasłonę i
krzyknął:
-
Powiedzcie Izabeli, że jutro zjadłbym pączki. A i nie zapomnijcie,
że jutro lecimy dalej.
Dzieci
obejrzały się zdumione, ale nie zwolniły i po chwili były już w
kuchni. Z oczyma wielkimi jak spodki spoglądały na gospodynię,
która właśnie nalewała do termosu herbaty.
-
Już jesteście? Przecież to dopiero odpowiedź na pierwsze pytanie.
Dlaczego wróciliście?
To
było zbyt wiele dla Lary, która wpadła w histerię i zaczęła
szlochać, że przez całe to tęczowe zamieszanie, rodzice oddadzą
ich do domu dziecka i nigdy ich już więcej nie zobaczą.
-
Kochanie, pozwól, że ci coś wyjaśnię – powiedziała Izabela –
nikt was nigdzie nie zabierze i na pewno zobaczycie rodziców
niebawem. To, co zobaczyliście powinno pomóc wam w odpowiedzi na
pytanie Tośka, które zadał przed podróżą. A teraz, biegnijcie
umyć ręce i zejdźcie na kolację. Macie chyba dużo rzeczy do
przemyślenia, prawda? - gosposia uśmiechnęła się do rodzeństwa
serdecznie i wyjęła patelnię, na której po chwili piekły się
już naleśniki.
Po
kolacji, która po raz pierwszy od długiego czasu odbywała się w
zupełnym milczeniu, rodzeństwo udało się do swoich pokoi. Tosiek
nakrył się po uszy i wsłuchiwał w znajome odgłosy domu. Miał
wiele do przemyślenia, ale doszedł do wniosku, że lepiej byłoby
zastanowić się nad problemem we dwójkę, dlatego wstał i po
cichutku zakradł się do pokoju siostry. Lara siedziała na swoim
różowym łóżku, próbując narysować w notesie koniczynę.
-
Mogę wejść? - zapytał chłopiec – nie mogę zasnąć. A poza
tym chyba wiem dlaczego Tęczak pokazał nam tę scenkę.
-
Tak? Co takiego wymyśliłeś? - zapytała – ja wiem tylko, że
bardzo bym nie chciała żeby do tego doszło.
-
Posłuchaj, chcieliśmy, żeby rodzice byli z nami cały czas. Żeby
towarzyszyli nam w każdej minucie dnia i nocy. Laro, to niemożliwe.
Po pierwsze, praca jest niezbędna. Wyobraź sobie, że chcesz zjeść
naleśniki i nie ma produktów do ich wykonania. A nie ma ich w
lodówce, bo nie ma za co kupić. Po drugie – my musimy spędzać
czas wspólnie i być samodzielni. To, że nie spędzają z nami tyle
czasu, ile byśmy chcieli, to nie ich wina.
-
Wiesz, Tośku – powiedziała Lara -wydoroślałeś. Czasem
zachowujesz się jak dojrzały chłopak.
-
Tylko sobie nie myśl, że przestałem psocić. Co to, to nie.
Poczekaj tylko, aż się uspokoi – rzekł z błyskiem w oku.
-
To co robimy?
-
Chyba nie mamy wyjścia. Jutro, po szkole pójdziemy na polanę, żeby
poznać odpowiedź na kolejne pytanie. Może dzięki temu zrozumiemy
po co to wszystko?
Dzięki
wieczornej rozmowie, rodzeństwo spało bardzo dobrze i rano bez
marudzenia wybrało się do szkoły. Lekcje jednak ciągnęły się w
nieskończoność, ponieważ wizja przygód i kolejnej scenki
przygotowanej przez Tęczaka wprawiała dzieci w stan radosnego
oczekiwania.
Jako
pierwszy w domu zjawił się Tosiek, który zjadł naprędce obiad i
z wypiekami na twarzy czekał na Larę. Siostra pojawiła się
godzinę później, nałożyła sobie porcję makaronu z serem i
zaczęła jeść.
-
A, Izabelo. Wczoraj Tęczak prosił o pączki. Pewnie musi się
posilić, żeby mu kolory nie zbladły.
-
Kochanie, Tęczak to stary urwis. Je, bo to uwielbia. A pączki to
już zdecydowanie. Gdybym przyniosła mu jednak szpinaku lub
wieprzowiny z ziemniakami, obraziłby się i powiedział, że chcę
go otruć. To ancymon jakich mało – uśmiechnęła się Izabela –
ale wybaczam mu, bo mimo, że łasuch, to swoją pracę wykonuje
dobrze. No, to jak? Gotowi? Dziś pójdę z wami. I tak nie mam nic
do roboty – mrugnęła do dzieci wesoło.
Dziś
bez wahania przeskoczyli migoczącą zasłonę. Polana jak zwykle
prezentowała się bajecznie, piękna i kolorowa – zachęcała do
odpoczynku. Rodzeństwo jednak miało co innego do załatwienia, więc
szybko podbiegło do garnka, w którym Tęczak trzymał magiczną
serwetę. W połowie drogi zorientowali się, że stworka nigdzie nie
widać. Zawołali go, ale odpowiedziała im tylko cisza. Izabela
zmarszczyła brwi i oznajmiła, że nigdy mu się nie zdarzały tego
rodzaju wpadki. Zawsze był na czas. Gosposia poprosiła dzieci, żeby
za nią poszli. Udali się w kierunku brzóz, z których zazwyczaj
wesoło wybiegał i witał się z nimi. To co zastali było
nieprawdopodobne, bo... ich przyjaciel płakał.
-
Co się stało? Dlaczego płaczesz? - zapytała zmartwiona Lara –
czy ktoś ci coś zrobił?
-
Nie, po prostu rozdarłem buty – podciągnął nosem i wskazał na
wystające palce.
-
No cóż, kolego. Myślę, że coś na to zaradzimy, ale później –
powiedziała wesoło Izabela – tymczasem, zapraszam cię na pączki
i ruszajcie w drogę. Udobruchany nieco Tęczak, otarł łzy i
poczłapał zresztą do kamienia, po drodze pochłaniając dwa
pączki.
-
Co dziś robimy? - zapytał mlaskając.
-
Laro, dziś do Ciebie należy pytanie. Powiedz, co cię męczy?
Dziewczynka
zastanawiała się chwilkę, po czym szepnęła:
-
Czy rodzice musieli wybrać akurat taki zawód. Nie mogli zająć się
czymś innym?
Izabela
skinęła ze zrozumieniem głową, spojrzała na Tęczaka i rzekła:
-
Zanosi się na kilka scenek, trzymajcie się mocno i do zobaczenia
niedługo.
Dzieci
tak jak poprzedniego dnia, chwyciły dłońmi skraj serwety i kiedy
Tęczak krzyknął „JUŻ” - lewitowali poszybowali w kierunku
lasu. Droga minęła im dość szybko. Nim się obejrzeli,
przelecieli przez Tęczowy Jar i miękko wirując jak płatek śniegu
zatrzymali się przed...
-
Szkoła? - krzyknął Tosiek – tego się nie spodziewałem. Ciekawe
po co tu przylecieliśmy?
-
Chodźcie, usiądziemy na ławce pod drzewem, będziemy mieli lepszy
widok.
Kiedy
rozsiedli się wygodnie, usłyszeli dzwonek na przerwę. Uczniowie
wybiegli wesoło ze szkoły wykrzykując do siebie radośnie.
Zauważyli, że z tyłu został mały chłopczyk, który z
zachmurzoną miną człapał powoli w kierunku szkolnej furtki. Kiedy
ją przekroczył, kilka rzeczy stało się naraz. Lara rozwrzeszczała
się w panice, Tosiek podskoczył, a chłopiec wszedł wprost pod
koła nadjeżdżającego motocykla. Kierowca nie zdążył zahamować
i go potrącił. Motocyklista natychmiast podbiegł do rannego, ale
kiedy zdjął kask okazało się, że to tata, tylko dużo młodszy.
Dzieci były zaskoczone, ale z ciekawością przyglądały się
scenie.
-
Marek, Marek – usłyszeli za swoimi plecami i ujrzeli biegnącą w
ich stronę mamę, która odepchnęła tatę i dopadła do chłopca.
- Cśśś, maleńki, już jestem. Przepraszam. Tak bardzo cię
przepraszam – szeptała, w międzyczasie badając czy chłopiec
jest cały.
-
Proszę się odsunąć – powiedział wyraźnie tata - jestem
studentem medycyny, potrafię mu pomóc. Na te słowa mama
zareagowała bardzo dziwnie. Odsunęła się od chłopca, pozwalając
pracować tacie. Kiedy skończył, powiedziała:
-
Tak się składa, że również studiuję medycynę, udzielił pan
pierwszej pomocy mojemu bratu, jestem zobowiązana, a teraz
przepraszam, muszę wezwać pogotowie.
Dzieci
chciały poczekać do momentu, kiedy przyjedzie karetka, ale Tęczak
zamachał im przed nosem serwetką i polecieli dalej. Tym razem
wylądowali w pokoju Lary. Mama siedziała po turecku na podłodze i
układała z klocków wieżę. Dwójka małych dzieci wokół niej
radośnie klaskała w dłonie, bijąc brawo i dopingując mamę. Po
chwili wszyscy śmiali się w głos, bo wieża runęła z hukiem,
przysypując wszystkich klockami. Mama wycmokała dzieci po pulchnych
buziach i zarządziła kąpiel, po której położyła swoje pociechy
do łóżek. Kiedy usnęły, usiadła przy kuchennym stole z kubkiem
herbaty w dłoniach i zapatrzyła się w okno. Tosiek zauważył
smutek na maminej twarzy. Siedziała przygarbiona, miała podkrążone
oczy i nie uśmiechała się nawet kiedy tata wrócił z pracy.
Patrzyła po prostu jak się rozbiera i nakłada na talerz obiad.
Tata usiadł naprzeciwko, chwycił mamę za rękę i zapytał:
-
Tęsknisz za pracą, prawda?
-
Tak. Tęsknię za pacjentami, martwię się o nich. Ciągle myślę
czy wszystko u nich w porządku. Czy mały Stefek rozpoczął
rehabilitację, czy pani Śliwkowa bada sobie poziom cukru we krwi,
czy małej Zuzi zdjęto już gips. Chciałabym już wrócić. Bardzo
kocham nasze dzieci, ale tak bardzo boję się o moich pacjentów.
-
Wytrzymaj jeszcze troszkę. Niedługo wszystko się ułoży, obiecuję
– pocieszał tata.
To
był prawdziwy szok dla rodzeństwa. Nigdy nie patrzyli w ten sposób
na pracę rodziców. Znów mieli mnóstwo rzeczy do omówienia. Tym
razem jednak byli spokojni. Wiedzieli już, że jeśli ze sobą
porozmawiają, wszystko się wyjaśni. Tosiek podał rękę siostrze,
huknął w bok Tęczaka i wspólnie poszybowali na polanę. Lot był
przyjemny, a kiedy wylądowali, z przyjemnością zjedli po kawałku
strucla jabłkowego, pożegnali się ze stworkiem i wraz z Izabelą
wrócili do domu. Cały czas rodzeństwo uśmiechało się do siebie,
ponieważ wiedzieli co mają zrobić.
Nazajutrz,
po zajęciach usiedli w kuchni i przy talerzu pełnym drożdżówek,
czekali na rodziców. Izabela miała świetny humor, była dumna z
rodzeństwa i postępów, które poczynili. Jej dobry nastrój wyczuł
też Buła, który z nadzieją na małe co nieco, kręcił się przy
stole. Jego starania szybko zostały nagrodzone, bo gosposia
poczęstowała go pętem pachnącej, wędzonej kiełbasy.
Kilka
minut po siedemnastej, usłyszeli koła na podjeździe.
Podekscytowani podbiegli do drzwi i jak tylko rodzice stanęli w
progu, dzieci rzuciły im się na szyję i porządnie wyściskały.
Rodzice byli bardzo zaskoczeni, ale pozwolili zaprowadzić się do
kuchni i posadzić na krzesłach.
-
Chcieliśmy z wami o czymś porozmawiać – zaczęła Lara, która
ze zdenerwowania pocierała ręce. Od wielu miesięcy, odkąd mama
wróciła do pracy, narzekaliśmy z Tośkiem, że nie macie dla nas
czasu. Chcieliśmy was przeprosić i o tym porozmawiać.
Mama
spojrzała zdumiona na wzruszoną Izabelę, ale ta tylko uniosła
brwi i uśmiechnęła się z triumfem.
-
Macie bardzo mądre dzieci i cieszę się, że wreszcie spotykacie
się razem i omówicie wasze sprawy. Zostawiam was z pełnymi
talerzami i uciekam do siebie. Cudownego wieczoru życzę wszystkim –
powiedziała gosposia i potargała Bułę po łbie – tobie też,
piesku. Do jutra!
Wieczór
trwał długo. Dzieci opowiedziały o tym, że nie rozumiały jak
ważna jest praca w życiu ludzi i ile wysiłku muszą włożyć
rodzice, żeby miała ona sens. Tosiek przytulając się do mamy,
wyjaśnił, że był zazdrosny o pacjentów, był pewien, że mama
woli ich od własnego syna. Przyznał się również do tego, że
długo zajęło mu zrozumienie jak trudna i wyjątkowa jest to praca.
Jego rodzice ratują ludzi, a to wymaga poświęceń. I to nie tylko
ze strony dorosłych, ale także dzieci.
Lara
dodała również, że od tej pory będzie cieszyła się z każdej
chwili spędzonej wspólnie. Mogą to być wieczory, sobotnie poranki
lub popołudnia.
Mama
i tata siedzieli przy stole, wzruszenie ściskało im gardło, ale
ciężar i wyrzuty sumienia, które odczuwali właśnie spadł na
podłogę i rozbił się na drobne kawałki.
-
Jesteście już tacy mądrzy – szepnęła mama. Przecież
wystarczyła rozmowa. Poważna, trudna, ale szczera. Tak bardzo się
cieszę.
Tej
nocy wszyscy spali z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku.
Nikogo nie męczyły koszmary, ani bezsenność. Rodzina była
szczęśliwa i bezpieczna.
Tosiek
zerwał się wczesnym rankiem. Dziś rozpoczynało się jego nowe,
choć jeszcze dziecinne życie i zamierzał ten dzień uhonorować w
szczególny sposób. Przed śniadaniem wpadł do pokoju Lary i
zgodnie z wczorajszymi ustaleniami opróżnili swoje skarbonki.
Uśmiechając się do siebie radośnie, zliczyli oszczędności i
pobiegli do Izabeli. Umówili się, że wraz z nią, zaraz po
lekcjach wybiorą się po specjalne zakupy. A ponieważ gosposia
domyślała się, na co dzieci chcą wydać pieniądze – nie miała
nic przeciwko.
Wrócili
późnym popołudniem z wielkim pudłem przepasanym fioletową,
ogromną wstęgą.
-
Izabelo, mamy coś do załatwienia – powiedział Tosiek – wrócimy
w sam raz na podwieczorek.
Dzieci
wybiegły do sadu. Tym razem Lara rzuciła kamieniem w gałąź.
Kiedy powietrze poniżej konara zamigotało, dzieci bez wahania
przeszły na drugą stronę.
Tęczak
siedział na kępie szczawiu i patykiem dłubał w ziemi. Bose stopy
były brudne jakby biegał po torfowisku, ale poza tym wyglądał na
szczęśliwego.
-
O, serwus urwipołcie! Wydawało mi się, że nasza współpraca już
się zakończyła? Co was sprowadza?
Lara
wzięła od brata pakunek, podała go Tęczakowi i rzekła:
-
Chcieliśmy ci podziękować za pomoc. Okazuje się, że rozmowa nie
boli i może przynieść wiele dobrego. Mamy dla ciebie prezent na
pożegnanie.
-
Prezent? Dla mnie? O rety – taborety. To pączuszki, tak? Izabela
wam dała?
-
Nie, kolego, to nie pączki – zaśmiał się Tosiek – otwórz jak
wyjdziemy, dobrze?
Dzieci
wyściskały kolorowego przyjaciela, podziękowały raz jeszcze i
skierowały się do wyjścia. Lara wyszła pierwsza, ale kiedy Tosiek
przekładał nogę przez zasłonę usłyszał wrzask radości.
-
Tralalala, cacane buciczki. Urwisy, poczekajcie!
Chłopiec
zdążył już wrócić do sadu, ale zasłona nie przestała jeszcze
migotać, więc po chwili ukazała się głowa Tęczaka, któremu ze
szczęścia uśmiech z twarzy nie schodził. Zamachał dzieciom
trampkami we wszystkich kolorach tęczy, krzyknął – do
zobaczyska! - i już go nie było.
-
Chodźmy, Laro. Izabela na nas czeka – siostra zgodziła się ze
słowami brata i razem pomaszerowali do domu.
Komentarze
Prześlij komentarz