Przejdź do głównej zawartości

Alicja Filipowska – Ani słowa o rodzinie

 Panuje przekonanie, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. W wielu przypadkach tak jest, ale są też osoby dążące do tego, by tę pełną i szanującą się rodzinę mieć. Tak też jest w przypadku Kai, która marzy o tym, by móc polegać na bliskich, by mieć się komu wygadać i spędzać wspólnie czas. Los jednak nie szczędzi jej problemów. Po śmierci mamy, dziewczyna wraca do Polski. Okazuje się, że babcia nie żyje, a dziadek wcale nie jest jowialnym i uprzejmym staruszkiem. Prędzej mu do zgryźliwego tetryka niźli do książkowego seniora otoczonego wianuszkiem wnucząt. Kaja, mimo wszystko stara się zdobyć zaufanie dziadka, przy okazji dowiadując się wielu niewygodnych rzeczy.



Wydawać by się mogło, że ta książka jest przeładowana emocjami, że będzie nieznośnie trudna w odbiorze i przytłaczająca. Okazuje się, że autorka uniknęła tego dołującego sentymentalizmu i zaserwowała powieść na wskroś prawdziwą, ale lekkostrawną, nie pomijając jednak tematów przykrych.

Wspaniale rozbudowała sobie autorka swoje postaci, umieszczając je w małej, trochę klaustrofobicznej społeczności i doświadczając je tym wszystkim, z czym na co dzień radzą sobie ludzie. Dała też pogląd na pewne sprawy; na relacje rodzinne, tajemnice i zaszłości, które nie dają o sobie zapomnieć, a wszystko to w połączeniu, powoduje, że człowiek gorzknieje.

Trzeba przyznać, że to bardzo ładna historia. Mimo trudnych korelacji łączących bohaterów, łatwo tu odnaleźć przysłowiowe światełko w tunelu i dać się porwać nurtowi powieści. Polecam wszystkim tym, którzy o rodzinie marzą, ale tez tym, którzy chcieliby pewne rzeczy naprawić. A nuż znajdziecie tu na to jakiś sposób?



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn