Przejdź do głównej zawartości

Katarzyna Grabowska – W kolorze krwi

 Zapomnieliśmy już nieco o romantycznych wampirach, które by przetrwać, kochać ludzi i funkcjonować w społeczeństwie, piją zwierzęcą krew. W sukurs przychodzi więc Katarzyna Grabowska, która nieco odświeżyła tę tematykę.



To drugi tom opowieści o miłości Elizabeth i Rodericka Robillardów, którzy po ucieczce ze swoich rodzinnych stron osiedlili się i założyli miasteczko Elizabethtown. Życie upływa im sielsko, jednak wróg potrafi uderzyć z zaskoczenia. Tym razem to właśnie kobieta będzie musiała ponieść konsekwencje zemsty, ale złamanego serca nie da się ot tak naprawić. Na to potrzeba będzie lat.

Trzeba przyznać, że pięknie rozwinęła się ta fabuła. Znów początkowo doszukiwałam się podobieństw do innych wampirycznych sag i kolejny raz je znalazłam, ale... Autorka nie oddała ich jeden do jednego, a stworzyła coś podobnego i jedynie zaakcentowała fakt, że czytała inną tego typu literaturę, która summa summarum miała wpływ na jej serię.

Niemniej jednak, uważam, że to urocza i bardzo przyjemna podróż do XIX wieku. Do czasów, kiedy ważne były konwenanse i gdzie ludzie dzielili się na panów i podwładnych. I mimo, że autorce udało się nieco te różnice zatrzeć, to jednak klimat epoki pozostał bez zmian.

Tę powieść czyta się błyskawicznie. Jest szalenie łatwa w odbiorze, relaksuje i przywodzi na myśl czasy, kiedy damską  garderobą rządziły gorsety i krynoliny, mężczyźni byli dżentelmenami, a podróże odbywano w powozach. 

To taka książka, którą czyta się jednym tchem. Polecam wielbiccielkom romansów i wampirów, oczywiście!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn