W powieściach obyczajowych szuka się zwykle wytchnienia, czasem jednak trafiają się takie historie, które czemuś służą i warto, żeby czytelnik/czytelniczka na nie trafili. To tzw. książki drogowskazy, ale nie nakazujące, a sugerujące i podsuwające pewne rozwiązania. Tego rodzaju powieść zaserwowała Ilona Ciepał-Jaranowska, czym zaskarbiła sobie moją wdzięczność.
Jest to opowieść o młodej, szaleńczo zakochanej dziewczynie, której życie zmienia się diametralnie w momencie, kiedy jej ukochany ginie w katastrofie lotniczej. Kobieta nie może poradzić sobie ze stratą, popada w depresję, z której wyciągnąć ją mogą tylko najbliżsi i skrzętnie ukrywana pasja.
Opowieści o stracie, przeżywaniu kolejnych etapów żałoby i smutku, który temu towarzyszy zwykle są bardzo depresyjne i trudne w odbiorze. Ilona Ciepał napisała o tym z taką lekkością i niemal czułością, że lektura nie jest ciężkostrawna i wymagająca. Owszem – wzrusza, daje też do myślenia, zwraca uwagę na fakt, że człowiek po stracie bliskiej osoby może odciąć się od świata, zanurzyć w depresyjnych odmętach własnych myśli i nie chcieć po prostu żyć, ale też daje nadzieję. Nadzieję na wyzdrowienie, powolne ale sukcesywne leczenie ran i dochodzenie do równowagi duchowej i fizycznej.
Autorka zwraca też uwagę na fakt posiadania rodziny czy przyjaciół, którzy po prostu są i w odpowiednim momencie czekają z wyciągniętą dłonią, by pomóc w powrocie do życia sprzed traumatycznych wydarzeń. Skłania tu uwagę czytelników także na zajęcie, które pomoże wyrzucić z siebie złość i frustrację i nie wiedzieć kiedy, może się stać swego rodzaju hobby.
Nie jest to powieść dołująca i depresyjna, choć może się taka wydawać. Ta historia pełna jest promyków nadziei na to, że po każdej burzy wychodzi słońce, trzeba tylko ją przetrwać! Polecam gorąco wszystkim, którzy stracili kogoś bliskiego i nie mogą ruszyć do przodu.
Komentarze
Prześlij komentarz