W powieściach obyczajowych często upatruję swego rodzaju swojskości i uniwersalności, bowiem jest to rodzaj literatury, który trafić ma do wielu ludzi o różnych poglądach, statusie materialnym i światopoglądzie. I książka Joanny Tekieli taka właśnie jest, Trafia tam, gdzie i do kogo trzeba i to w sposób łagodny i bezbolesny.
Jest to opowieść o grupie przyjaciół, którzy odnajdują drogę do siebie gdzieś w jakiejś niewielkiej miejscowości przed Bieszczadami. Tam pensjonat prowadzi młode małżeństwo, wkrótce dołącza do nich pomysłowa i twarda jak stal była żołnierka Nina oraz eteryczny i może nieco gapowaty wykładowca literatury – Eryk. Cała czwórka na pierwszy rzut oka jest szczęśliwa i zadowolona, ale każde z nich niesie na plecach pewien bagaż doświadczeń, który trudno zrzucić. Czy pomoże im w tym skomplikowanym zadaniu przyjaźń?
To był szalenie ciekawy wstęp do kolejnych tomów. Dużo tu mowy o problemach, które się nawarstwiają i nie dają o sobie zapomnieć, o zaszłościach wlokących się za człowiekiem jak cień i próbie bagatelizowania ich, mimo jasnych sygnałów od organizmu, że jeśli nie poprosi się o pomoc będzie tylko gorzej.
Dzięki temu, czytelniczki zwracają uwagę na fakt, jak ważne w życiu jest wsparcie najbliższych, a czasem i specjalisty. A wszystko po to, by odpędzić demony i zacząć żyć, przeżywać, czuć, odczuwać satysfakcję i być może nawet się zakochać.
Nie jest to jednak powieść patetyczna lub epatująca li i jedynie problemami. To też wyjątkowo ładnie opisana, rodzinna i przyjazna historia kilkorga ludzi, którzy odnajdują się gdzieś pośrodku niczego i stają się sobie bliżsi niż rodzina.
Gorąco i niezmiennie polecam. Niech się Wam tak przyjemnie czyta jak mnie.
Komentarze
Prześlij komentarz