Miłość to miłość. Nie trzeba dorabiać do tego żadnej filozofii. Uczucia między dwojgiem ludzi, które są szczere, intensywne i pełne namiętności, są tak samo prawdziwe, niezależnie od tego, kto kogo kocha. Dlatego tak miło jest czytać powieści, bez zbędnych tłumaczeń, po prostu tak, jak jest., które nie boją się mówić o miłości między mężczyznami czy kobietami wprost, bez pruderii.
Choć „My” to przede wszystkim romans, nie sposób nie zauważyć głębszych warstw tej historii. Kennedy i Bowen doskonale pokazują presję życia w świecie sportu, w którym prywatność bywa luksusem, a „inność” może być postrzegana jako zagrożenie. W tej książce bohaterowie zmagają się z lękiem przed odrzuceniem, z koniecznością dokonywania trudnych wyborów, ale też z pytaniami o to, co naprawdę znaczy być sobą.
Jest to sequel, który spełnia oczekiwania. Nie próbuje być „większy” albo „głośniejszy”. Jest dojrzalszy, bardziej intymny, ale wciąż piekielnie emocjonalny.
To, co wyróżnia duet Bowen & Kennedy, to autentyczność. Ich bohaterowie są pełnowymiarowi, popełniają błędy, nie są idealni, ale dzięki temu są tacy ludzcy. Miłość Wesa i Jamiego nie jest landrynkowa. To relacja, która przechodzi próbę ognia, zderza się z rzeczywistością, testuje granice cierpliwości, lojalności i odwagi.
Dialogi błyszczą humorem i lekkością, chemia między bohaterami aż kipi z każdej strony, a jednocześnie książka nie ucieka od poważnych tematów: homofobii, presji społecznej, konieczności ukrywania tożsamości w zawodowym środowisku.
To historia, która nie tylko domyka opowieść, ale robi to w sposób emocjonalnie satysfakcjonujący. Daje nadzieję i pozostawia z przekonaniem, że każdy zasługuje na miłość nieukrywaną, nietłumaczoną, ale przeżywaną w pełni.
Jeśli szukacie czegoś więcej niż typowego romansu, jeśli chcecie historii z sercem, ale bez lukru sięgnijcie po duet Kennedy & Bowen. To nie tylko opowieść o związku dwóch facetów. To opowieść o byciu sobą mimo wszystko.
Komentarze
Prześlij komentarz