Są takie książki, do których wracam zawsze wtedy, gdy życie staje się zbyt głośne, a serce potrzebuje chwili wytchnienia. To właśnie piękne romanse działają na mnie jak balsam. Przypominają, że nawet po największej burzy wychodzi słońce, a miłość, choć czasem wystawiana na próbę, potrafi przetrwać wszystko. Uwielbiam historie, w których porywy serca prowadzą bohaterów przez wzloty i upadki, gdzie emocje są surowe jak kornwalijskie wybrzeże, a każdy gest ma znaczenie. Takie powieści nie tylko uspokajają duszę, ale i rozpalają nadzieję, że miłość naprawdę jest silniejsza niż czas, odległość czy przeciwności losu.
To opowieść o Liv i Finnie, dwojgu młodych ludziach, których połączyła jedna niezapomniana noc na kornwalijskim wybrzeżu. Noc, która miała być początkiem czegoś pięknego, a stała się dramatycznym punktem zwrotnym w ich życiach. Od tamtej pory, przez sześć lat, spotykają się latem w tym samym miejscu, jakby próbowali zachować przy życiu coś, co wydaje się niemożliwe do utrzymania.
To niezwykle poruszająca historia o miłości rozciągniętej w czasie, o tęsknocie, nadziei i o tym, jak trudno pogodzić serce z rzeczywistością. Finn, muzyk z Los Angeles, i Liv, dziewczyna mocno związana z rodzinnym domem w Kornwalii, są jak dwa światy, które zderzają się raz do roku, na chwilę. I chociaż ta chwila wystarcza, by przypomnieć sobie, jak silne są ich uczucia, to nie wystarcza, by zbudować wspólne życie.
„Siedem razy lato” to nie tylko opowieść o miłości, ale też o dorastaniu do decyzji, które zmieniają wszystko. Paige Toon po raz kolejny zapewnia, że potrafi pisać o uczuciach z niezwykłą czułością i głębią. Jej bohaterowie są ludzcy, pełni sprzeczności, niedoskonałości, ale też ogromnego serca.
To idealna książka na lato, do przeczytania na plaży, w hamaku czy przy kubku herbaty w deszczowy wieczór. Ale uwaga: może sprawić, że zatęsknisz za czymś, co nigdy Ci się nie przydarzyło i za kimś, kto czeka może tylko w wyobraźni.
Komentarze
Prześlij komentarz