Przejdź do głównej zawartości

Page Toon – Siedem razy lato

 Są takie książki, do których wracam zawsze wtedy, gdy życie staje się zbyt głośne, a serce potrzebuje chwili wytchnienia. To właśnie piękne romanse działają na mnie jak balsam. Przypominają, że nawet po największej burzy wychodzi słońce, a miłość, choć czasem wystawiana na próbę, potrafi przetrwać wszystko. Uwielbiam  historie, w których porywy serca prowadzą bohaterów przez wzloty i upadki, gdzie emocje są surowe jak kornwalijskie wybrzeże, a każdy gest ma znaczenie. Takie powieści nie tylko uspokajają duszę, ale i rozpalają nadzieję, że miłość naprawdę jest silniejsza niż czas, odległość czy przeciwności losu.



To opowieść o Liv i Finnie, dwojgu młodych ludziach, których połączyła jedna niezapomniana noc na kornwalijskim wybrzeżu. Noc, która miała być początkiem czegoś pięknego, a stała się dramatycznym punktem zwrotnym w ich życiach. Od tamtej pory, przez sześć lat, spotykają się latem w tym samym miejscu, jakby próbowali zachować przy życiu coś, co wydaje się niemożliwe do utrzymania.

To niezwykle poruszająca historia o miłości rozciągniętej w czasie, o tęsknocie, nadziei i o tym, jak trudno pogodzić serce z rzeczywistością. Finn, muzyk z Los Angeles, i Liv, dziewczyna mocno związana z rodzinnym domem w Kornwalii, są jak dwa światy, które zderzają się raz do roku, na chwilę. I chociaż ta chwila wystarcza, by przypomnieć sobie, jak silne są ich uczucia, to nie wystarcza, by zbudować wspólne życie.

„Siedem razy lato” to nie tylko opowieść o miłości, ale też o dorastaniu do decyzji, które zmieniają wszystko. Paige Toon po raz kolejny zapewnia, że potrafi pisać o uczuciach z niezwykłą czułością i głębią. Jej bohaterowie są ludzcy, pełni sprzeczności, niedoskonałości, ale też ogromnego serca.

To idealna książka na lato, do przeczytania na plaży, w hamaku czy przy kubku herbaty w deszczowy wieczór. Ale uwaga: może sprawić, że zatęsknisz za czymś, co nigdy Ci się nie przydarzyło i za kimś, kto czeka może tylko w wyobraźni.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...