Jeśli człowiek jest bardzo stęskniony lektury, to przeczytanie dość pokaźnej książki zajmuje mniej czasu niż zwykle. Prawda jednak jest taka, że czasu jest tyle samo, ale jeśli treść jest interesująca, to nie odczuwa się jego upływu i pochłania się kolejne strony z wypiekami na twarzy. A, że książki Anne Bishop są na wagę złota, toteż ta wyprawa jest jeszcze bardziej spektakularna.
Trzeba Wam wiedzieć, że dziesiąta część serii Czarne Kamienie jest osobną historią i można ją bez problemu czytać bez znajomości pozostałych dziewięciu części. Mamy tu tak umiejętnie przedstawiony świat, że osoba rozpoczynająca tę przygodę szybko orientuje się w temacie i niemal bezboleśnie wchodzi w sam jego środek.
Muszę przyznać, że Anne Bishop pozostała wierna serii. Czuję się ukontentowana i szczęśliwa, a to wszystko dzięki wielkiemu talentowi autorki i szacunkowi jaki okazała czytelnikom, rozkładając fabułę w ten, a nie inny sposób, jednocześnie odkrywając nowe karty i poruszając inne tematy.
W tej książce dzieje się tak wiele, że nie ma czasu na głębsze rozważania na temat fabuły, ale mimo wielu niespodzianek, całość jest spójna i wielowymiarowa.
Odnoszę wrażenie jakby Bishop robiła sobie grunt pod nową nitkę historii w serii. Jeśli tak, to ten zabieg udał się niezwykle ładnie i bez zgrzytów pozwoli na wprowadzenie świeżości.
Jeśli czytaliście Czarne kamienie, to nie muszę Was namawiać do lektury. Jeśli jednak dopiero chcecie zacząć tę przygodę, to ja przeszkód nie widzę, żeby zacząć od tego tomu. Cudo!
Komentarze
Prześlij komentarz