Rozsmakowany w opowieściach grozy, straszący czytelników od 1975 roku, niekwestionowany mistrz w swoim gatunku kontra najnowsza powieść, która jakoś tak mało jest straszna. Ba, zdecydowanie mało "mastertonowa". Nie zła, ale inna.
Motyw nawiedzonego domu przewijał się w literaturze wiele razy. I tutaj mamy dokładnie ten przypadek. Odziedziczony w spadku dom straszy potwornymi dźwiękami, porywa ludzi i ewidentnie jest niezadowolony z faktu, że oto ktoś panoszy się po posiadłości. Szybko okazuje się, że siły nadprzyrodzone to najgorsze z możliwych straszydeł, a najgorszy jest szczególnie jeden, który w dalekiej przeszłości wielbił wyrabiać sobie instrumenty z ludzkich kości.
Nie była to historia zła. Być może trącała czasem banałem i podążała utartym szlakiem, ale w większości jako tako trzymała poziom. Były elementy straszne, które powodowały stres i podwyższone tętno, były też fragmenty, które uspokajały i wyciszały, ale w zasadzie wszystko to już było. Jako czytelnik nie czułam zaskoczenia, fabuła była bardzo przewidywalna i mimo kilku fajnych trików, niestety momentami nużąca.
Mistrz swoje postaci wymyślił przedziwnie. Są pełni sprzeczności, kuriozalnych, niezrozumiałych zupełnie zachowań, podejmowane przez nich decyzje, czy choćby rozważania na różne tematy brzmią jak dywagacje nastolatków i niestety nic z tego nie wynika. Niby akcja prze do przodu, ale jakoś tak biernie i bez pomyślunku.
Ta książka jest bezpieczna, co oznacza, że człowiek rzadko sięgający po ten gatunek będzie ukontentowany, ale fanów gatunku raczej nie zadowoli.
Komentarze
Prześlij komentarz