Książki Lucindy Riley są uwielbiane przez tysiące fanek na całym świecie. Lekkość z jaką autorka potrafi opowiadać swoje historie, jest jedyna i niepowtarzalna. Nikt tak trafnie jak ona nie używa retrospekcji do dopełniania historii i manewruje nimi z taką umiejętnością. Dziś kilka słów o ostatniej z sióstr D'Apliese – Merope. Opowieści, która zamyka cykl sióstr, ale wiadomo już, że w przyszłym roku będziemy mogły poznać historię Pa Salta, która z pewnością spoi wszystkie elementy i niewiadome w jedno.
Na historię o Merope czekałam z wielką niecierpliwością, ponieważ tajemnica, która ją otaczała już od pierwszego tomu była tak fascynująca, że moje myśli ciągle do niej uciekały. I muszę przyznać, ze warto było czekać, bo to najlepsza opowieść w całym cyklu. I choć wielu rzeczy nie wyjaśnia, to jednak historia sama w sobie jest fascynująca i szalenie wciągająca.
Oprócz Merope, na której skupia się autorka, pojawia się też wyjątkowo trudny wątek historyczny. Dużo tu o Irlandii i jej walce o niepodległość z wojskami brytyjskimi. Dzięki tym tematycznym retrospekcjom i wojennym wspomnieniom, można wyobrazić sobie pewne zależności i połączyć fakty, ale nie one grają tu główną rolę, są miłą otoczką i odskocznią od głównego tematu. To bardzo umiejętne połączenie nauki z mitami.
W każdej z tych sześciu książek, Lucinda umieściła kilka wtyczek informacyjnych, dzięki czemu można było czytać książki pomijając kolejność wydawania. Niestety, jeśli chodzi o te powieść, to nie da się tego zrobić. Zbyt dużo tu informacji i nieznajomość poprzednich tomów może wprowadzić niepotrzebny chaos.
Trzeba przyznać, że cały cykl nabrał dzięki tej części sznytu i elegancji. Razem tworzą olśniewającą i przebogatą w historię sagę, od której bardzo trudno się oderwać. Każda miłośniczka powieści obyczajowych będzie ukontentowana. Polecam!
Komentarze
Prześlij komentarz