Przejdź do głównej zawartości

Alicja Horn – Wyleczeni

 Czasem bywa tak, że chcę opowiedzieć o książce, ale muszę odczekać kilka dni, by z czystym sumieniem i "na zimno" podejść do tematu. Ochłonęłam już po lekturze tej książki i uczucie dojmującego zawodu mi nieco przeszło, więc oto kilka krótkich zdań ode mnie.



Książka, która jest uznawana za thriller medyczny nieco mnie rozczarowała. Nie można o niej powiedzieć, że jest źle napisana, albo temat potraktowano ad hoc. Co to to nie. To powieść napisana ładnym językiem, z fajnymi postaciami i nienudnymi dialogami, ale...

Ale jest soczyste i dość tłuste, bo:

Bo według mnie to nie jest thriller. Owszem, ma w sobie elementy niosące niepokój, ma też sceny ukwiecone żargonem medycznym i kryminalnym, ale akcja jest wyjątkowo ślimacza. Autorka poświęciła mnóstwo czasu na przedstawienie postaci, wyjaśnienie konotacji ich łączących lub opowiedzenie o strukturze pracy szpitala, ale zapomniała o budowaniu napięcia. Dużo czasu zajął jej wątek romantyczny, sporo opowieści z przeszłości i relacji łączących główną bohaterkę z danymi postaciami. Przez ten zabieg, odnosiłam wrażenie jakobym czytała powieść obyczajową, a nie książkę, która z zasady powinna ociekać grozą i przerażać. I mimo, że autorka kilka razy subtelnie wskazała problemy doktor Marty, to dopiero ostatnie kilkadziesiąt stron zawiera sporo emocji i wprowadza swego rodzaju niepokój. I dopiero tam mogłam zobaczyć prawdziwą twarz głównej bohaterki, jej problemy wynikające z przeżytych traum i niezwykle dobrze skrywaną osobowość.

Nie chcę skreślać tej historii bo byłabym nieuczciwa. Uznałabym ją jednak jako dobry wstęp do reszty opowieści. A, że ona się pojawi, to wiem już na pewno po nieoczywistym zakończeniu i wielu niewyjaśnionych wątkach.

Poczekam na kontynuację i liczę na przerażające historie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale stawia n