Ostatni z braci Arrowood właśnie dostał strzałą. Nie była to bynajmniej strzała ze słynnego powiedzenia ich zmarłej matki, a najzwyklejszy pocisk wystrzelony z łuku Amora. Oto przed Wami zakończenie udanego cyklu o braciach.
Tym razem przyszedł czas na Jacoba, hollywoodzkiego aktora, który musi odbyć swój półroczny staż w znienawidzonym przez niego Sugarloaf. Mężczyzna ma plan sprzedać swoją część ziemi i nigdy tam nie wracać, jednak piękna, ognistowłosa Brenna, wdowa i matka dwójki dzieci, zachodzi mu za skórę tak bardzo, że Jacob nie jest w stanie się od niej odczepić.
No i doczekaliśmy się pełnej przygód historii o Jacobie i Brennie. Jak to u Corinne bywa, pełno tu wyjątkowo romantycznych scen, miłosnych, gorących uniesień i wzbudzających zachwyt wyznań.
Ta książka należy do tych cukierkowych, ociekających lukrem i obłożonych pluszem. Momentami tego jest tak dużo, że robi się mdło. Odnosiłam wrażenie jakby autorka chciała już skończyć tę serię i zająć się kolejnymi bohaterami, których sobie wymyśliła. Kulały tu dialogi, które nie wnosiły niczego nowego do treści, w zasadzie nawet jej nie uzupełniały. Ot, rozmowa o niczym toczyła się w najlepsze po to, by móc jakoś zakończyć rozdział.
Dużo tu też wydumanych mądrości, które są użyte w tak pompatyczny i wzniosły sposób, że momentami zgrzytałam zębami i z niedowierzaniem przewracałam oczami.
Jednak mimo tych dwóch potknięć książka jest dość lekkostrawna. Nie męczy, czyta się ją szybko i bez problemów i doskonale odstresowuje po ciężkim dniu.
Jeśli więc lubicie romantyczne historie, przepełnione wieloma czułymi słówkami i z niemal idealnymi bohaterami, to ta książka będzie właśnie dla Was.
Komentarze
Prześlij komentarz