Przejdź do głównej zawartości

Ruth Ware – Śmierć pani Westaway

 Potrzeba przeczytania niepokojącego thrillera lub kryminału czasem jest tak silna, że szukam na oślep. Tym razem jednak, wiedziona doskonałymi recenzjami zagranicznymi, postanowiłam pochylić głowę ku Ruth Ware. Będzie więc dziś o tym, że się nie zawiodłam, nieco przeraziłam ale też z olbrzymim ukontentowaniem skończyłam tę powieść.



Czy przyjęcie spadku, którego właściwie nie powinno się przyjąć będzie dobrym posunięciem? I czy chęć poratowania swojej sytuacji materialnej nie wiąże się w tym przypadku z wielkim niebezpieczeństwem? Na te pytania usiłuje odpowiedzieć sobie główna bohaterka powieści – Hal, a przebywanie w ponurym i zimnym domu oraz kolejne odkrywanie tajemnic staje się zadaniem na wskroś trudnym. 

Napięcie towarzyszące lekturze jest niemal namacalne. Mamy tu do czynienia z wszechogarniającą grozą i poczuciem zagrożenia wypływającego z każdego kąta starego domu. Autorka trzyma czytelnika w silnym uścisku, od czasu do czasu poluźniając chwyt, po to, by po chwili zacisnąć go jeszcze mocniej i zaznaczyć, że dalej będzie jeszcze groźniej.

Czytelnik odnosi wrażenie jakoby jemu samemu wyrządzano jakąś niewyobrażalną krzywdę. I choć nie jest to powieść z nurtu science fiction, to jednak atmosfera panująca w domu i styl w jakim książkę napisano, powoduje, że w każdej chwili należy spodziewać się niespodziewanego i wystraszyć się w najmniej spodziewanym momencie, a także stracić poczucie logicznego myślenia i poczucia rzeczywistości. 

Cała atmosfera tej powieści przywodzi na myśl stare zamczyska i duszne, cuchnące korytarze, przepełnione echem okropnych zbrodni sprzed lat. Wkradają się tu pewne gotyckie elementy, które w niepokojący sposób ilustrują całą historię i nadają jej charakteru.

Fabuła nie pędzi tu na złamanie karku. Jest nieco powolna i snuje się niczym gęsta mgła. Doskonale zazębia się z przerażającym i pełnym tajemnic domem, który naznaczony jest morderczym piętnem.

Polecam.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale stawia n