Przejdź do głównej zawartości

Francisco de Goya - Album

 Hiszpański malarz, portrecista, malarz królewski, tworzący na przełomie XVIII i XIX wieku. Artysta, który nie bał się innowacyjnych form. Pasję do malarstwa przejawiał od najmłodszych lat i dzięki temu, jako trzynastoletni chłopiec rozpoczął naukę w szkole w Saragossie. Potem, mimo wielu niepowodzeń i problemów z dostaniem się do Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Madrycie, tworzył cały czas. Wyjechał do Włoch, a po powrocie udało mu się zostać członkiem Akademii św. Ferdynanda, zdobywając coraz to nowych mecenasów i ugruntowując swoją pozycję na artystycznym rynku.




De Goya próbował niemal wszystkiego. Rozpoczynał od sztuki sakralnej, dopiero potem kolejno przechodził przez rokoko i romantyzm, malując i scenki rodzajowe i batalistyczne, ale i portrety, freski czy nawet litografie.

Artysta nie przepadał za jaskrawymi barwami. Czerpał z ograniczonej liczby barw. Mieszał je, nakładał, bawił się nimi w taki sposób, by obraz wydawał mu się satysfakcjonujący. Początkowo obrazy miały jaśniejsze tony, później, wraz z wiekiem autora, barwy były coraz ciemniejsze, a obrazy sprawiały wrażenie głęboko nostalgiczne, niepokojące i ponure, co bynajmniej nie odejmowało im piękna.

Najsłynniejsze obrazy artysty to przede wszystkim „Maja naga”, „Maja ubrana”, „Rozstrzelanie powstańców madryckich 3 V 1808”, „Saturn pożerający własne dzieci”, cykle „Taromaquia”, czy „Czarne obrazy”. Można je zobaczyć w małym, pięknie wydanym albumie od wydawnictwa Bosz. 

„Rozstrzelanie powstańców madryckich 3 V 1808” Francisco de Goya

Wyjątkowo ładny album, zawierający fotografie obrazów mistrza, z których można czerpać radość i przyjemność. To będzie świetna pozycja na prezent dla fanki lub fana sztuki nieoczywistej acz iście genialnej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale stawia n