Przejdź do głównej zawartości

Wiktor Mrok – Incel

 Po kilku latach milczenia, Wiktor Mrok powraca z nową powieścią. Poprzednia jego książka przykuwała uwagę, ale wyraźnie było widać podział pomiędzy komentującymi. Głosów negatywnych było niemal tyle samo co pozytywnych. Ja należałam do tej drugiej grupy i zdanie podtrzymuję, ale gdybym musiała wybrać, to Incel byłby pozycją numer jeden.



Mrok postawił na przedstawienie czytelnikom zbrodniarza wyjątkowo brutalnego i perwersyjnego, z głęboko chorą psychiką. Czytelnik przekonuje się o tym już na wstępie, czytając opis ciała znalezionego w jednym z moskiewskich parków. Wszystko wskazuje na to, że człowiek, który zamordował kobietę jest najgorszym sadystą z jaką śledczy mieli do tej pory do czynienia, a jego upodobania seksualne są niebezpieczne dla zdrowia i życia kobiet. Blady strach pada na ekipę znanej czytelnikom Alony Nikisziny, która dwoi się i troi, by odnaleźć zwyrodnialca zanim zamęczy kolejną kobietę.

Wspaniale było wrócić do dobrze znanej "moskiewskiej fabryki" i śledczych pod dowództwem Alony. Ten zbiór indywiduów jest tak charakterologicznie dobrany, że człowiek z miejsca pała sympatią do każdego z nich. Fajne, mięsiste postaci, mocne kobiece charaktery i niezwykła forma wzajemnej współpracy, daje czytelnikowi tyle radości, że gdyby nie liczne nawiązania do zbrodni i opisy kolejnych strasznych rzeczy czynionych przez zwyrodnialca, odnosiłoby się wrażenie, że czyta się lekturę przygodową z elementami kryminalnymi. 

Bardzo udany pomysł na fabułę. Potworny, dopracowany w każdym szczególe, chory psychicznie morderca, z pomysłami godnymi samego Hannibala Lectera. Do tego duszne, pieczołowicie przygotowane miejsce na odludziu, gdzie morderca może dowolnie znęcać się nad ofiarami i solidna dawka informacji służąca określeniu jego charakteru i motywów postępowania. Wszystko to szybko skleja się w jedną całość i podczas lektury włos się na głowie jeży z przerażeni i totalnej bezsilności.

Nie jest to typowy kryminał, w którym od razu możemy wytypować kilka osób i uznawać je jako potencjalnych morderców. W tym przypadku nie ma takiej możliwości, ponieważ Mrok zastosował pewien literacki trik, pozwalający obrócić fabułę o sto osiemdziesiąt stopni i zaskoczyć czytelnika.

Wspomnieć należy też o świetnych dialogach pełnych ripost i poczucia humoru. Rozmów, które doskonale dopełniają fabułę i pozwalają wysnuć własne wnioski, choć może nie do końca takie, jak powinny być, ponieważ autor dzięki nim, łatwo wywozi czytelnika w pole.

No i ostatnia rzecz, o której chciałam wspomnieć to dość dobrze rozbudowany wątek obyczajowy, pozwalający na poznanie znanych czytelnikowi już bohaterów. Bardzo dobry w odbiorze, czasem nawet dość romantyczny, łechtający gusta wszystkich tych, którym w tego typu książkach brakuje ciepła.

Polecam z całego serca i autorowi posyłam szeroki uśmiech za doskonałe postaci kobiece! Tę książkę czyta się jednym tchem!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale stawia n