Przejdź do głównej zawartości

Chińska fala


Chiny od zawsze kojarzyły mi się z polami ryżowymi, dziwnymi nakryciami głowy, smokami, chińskim murem i Brucem Lee.



To jednak cudowne obrazki z jakiegoś folderu dla turystów, który zachęca do odwiedzin i nijak się ma do rzeczywistości. Do trudnego komunistycznego reżimu, do kary śmierci, przeludnienia, wyzysku człowieka przez człowieka.




Kilka dni temu byłam w sklepie chińskim. Wchodząc, poczułam dziwny zapach plastiku, gumy i kurzu. Półki uginały się od nadmiaru zabawek, ubrań i produktów gospodarstwa domowego. Najdroższa rzecz, którą znalazłam kosztowała 60 złotych i był to mały, srebrny boom box.



Materiały, z których wykonana była odzież, pozostawiały wiele do życzenia. Biły na kilometr sztucznością, śmierdziały maszynami i szeleściły w dotyku. Zabawki zachęcały pstrokatymi kolorami, ale były tandetne i źle wykonane. Nie dałabym głowy, że dana zabawka wytrzyma kilka dni w posiadaniu małego chłopca. Ba! Nie dałabym kilku godzin.



Nie ma się co oszukiwać. Większość z nas korzysta z usług takiego sklepu ze względu na przystępną cenę. Mało kto się zastanawia jakim cudem produkty importowane z Państwa Środka są tak tanie.
Miałam napisać o szkodliwości produktów chińskich zalewających europejski rynek. Miałam stanąć po stronie rodzimych producentów, zdrowych i naturalnych materiałów. Zmieniłam zdanie. Bo ileż można wałkować jeden temat? Postanowiłam zwrócić uwagę na problem chiński. Europejski. Światowy!
Przeludnienie małych, chińskich wiosek powoduje wysokie bezrobocie i co za tym idzie masowe wyjazdy do miasta w poszukiwaniu nowej pracy. Ludzie dostają ją w wielkich koncernach i fabrykach, gdzie często pracują po dwanaście godzin za dwieście dolarów miesięcznie (według badań China Labour Bulletin). W dusznych, nie wietrzonych pomieszczeniach, pełnych trujących oparów - pracują, by wysłać kilka dolarów rodzinie, którą zostawili na wsi. Małe chińskie rączki - jak mówią złośliwcy - tania siła robocza.



Tymczasem środki masowego przekazu bębnią o szkodliwości importowanych zabawek, kosmetyków i artykułów spożywczych. O tym, że chińskie normy nie odpowiadają tym unijnym. Jaki procent rtęci może znajdować się samochodzikach? Ile ołowiu zmieści mała laleczka? W Europie to niedopuszczalne, natomiast w Chinach to norma. Przerażająca, nieludzka norma. Obarczamy ich winą za trucie świata, a nie widzimy, że u nich jest to chleb powszedni. Obywatele Państwa Środka chorują, ulegają wypadkom, szkodzą własnemu życiu i starają się funkcjonować.

Przykłady wzbogacania wartości żywności tanim kosztem:
- dzieci mieszkające w małych osadach dostają paczki od rodziców, którzy pracują w większych miastach. Jedzą lizaki, które mają śliczne neonowe patyczki i szkodzą sobie, ponieważ płyn znajdujący się w lizakach psuje wzrok;
- ludzie jedzą kurczaki przesycone siarczanem baru, który występuje w przyrodzie jako minerał, a w przemyśle jako produkt używany przy produkcji farb;
- 50 tysięcy chińskich dzieci zatruło się mlekiem w proszku (stwierdzono obecność rtęci);
- młody obywatel zatruł się śmiertelnie azotkiem fosforowym, który był w coca-coli.
Sztuczne wzbogacanie materiałów użytkowych i artykułów gospodarstwa domowego:
- w chińskich samochodach stwierdzono obecność rakotwórczego azbestu;
- ołów w zabawkach;
- koce, które w Europie wycofano, w Chinach używane są cały czas, mimo stwierdzonej obecności szkodliwego formaldehydu;
- dzieci mieszkające nieopodal fabryki baterii zatruły się ołowiem.



To tylko kilka przykładów na to, że ludziom jest źle. Wina systemu? Władzy? Głęboko zakorzenionego komunizmu? Pewnie tak, ale nie mnie to oceniać. Nie mamy wpływu na to, co przypływa do Europy i jakie produkty trafiają do sklepów. Zastanówmy się jednak, czy wszczynać bojkot przeciwko masowemu importowi z Chin, czy dać sobie z tym spokój i dać biednym ludziom pracować? Pracować w pocie czoła, z chorym ciałem, ale nadzieją na lepsze jutro? Pozostawiam decyzję Wam.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn