Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2016

Cmentarianki

Wielkim krokami zbliża się czas zadumy, wspominków, czas kiedy myślami jesteśmy daleko stąd - w przeszłości. Cała rodzina zjeżdża się do babci, dziadka, cioci, żeby przez godzinę postać nad grobem najbliższych. Po to, by w ciszy kontemplować Wszystkich Świętych. Akurat! Obrazek narysował: Remek Dąbrowski Już w połowie października rozpędzony, marketingowy pojazd dostawczy, wypchany po burty zniczami i wieńcami, parkuje pod sklepami i zapełnia półki kolorowym ustrojstwem i najnowszymi modelami ozdób cmentarnych. A im bardziej krzykliwe, tym lepiej. Prawdziwy Polak nie szczędzi na bliskich i zawsze kupuje większe, okazalsze i kolorowsze niż ciotka Staśka z Bydgoszczy czy wujek Zdzisław z Rokietnicy. Prawdziwy must have to znicze w rybie łuski, posypane brokatem, opalizujące tysiącem tęczowych barw. Można znaleźć też znicze patriotyczne - w kształcie Polski, a także takie, które mają przyklejone miniaturowe Maryjki, krzyżyki i obrazki świętych. Nic jednak nie przebije doskon

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

Wierchomla - historia Marii i Włodzimierza

                        - Znów zapchał się komin. Julian, wrocil ies z cerkwii? - krzyknęła Maria, otwierając na przestrzał drzwi i okna żeby pozbyć się z izby gryzącego dymu. Stanęła w przedsionku i pomyślała, że nie zdąży ugotować obiadu na czas, a przecież dzieci lada moment miały wrócić z porannej mszy. Pop nie lubił zbyt długo trzymać ludzi, bo wiedział, że większość jego młodych parafian musi pomagać w codziennych obrządkach.                                                                źródło: http://climb-photo.blogspot.com/ Wiele rodzin straciło na wojnie ojców i mężów, a rodzina Herbutów nie była w tym przypadku wyjątkiem. Włodzimierz nie dawał znaku życia od 1942 roku, więc Maria musiała radzić sobie sama. Na jej głowie zostało całe gospodarstwo. Dwa hektary żyznej ziemi, krowy, kilka owiec, koń i prosięta.  Nie było lekko, ale każde z trójki jej dzieci miało swoje obowiązki i dzięki wspólnym wysiłkom głód nie zajrzał im pod strzechę.                     

Historia trzech pierwszych randek

Podczas porządkowania jakiejś starej szafy, odnalazłam pamiętnik z czasów, kiedy życie było okropne, rodzice mnie nie rozumieli, a randki były dla mnie tym, czym dla cukrzyka insulina. A tych randek było aż trzy, więc bez kozery rzec można, że należałam do grupy dinozaurów randkowych oraz również (a jakże!) koszmarów wszystkich pierwszych randek. Lektura była przednia, uśmiałam się jak norka, zatem żeby nie być gołosłowną - przytoczę te historie rodem z randkowego piekła. 1 Okres dorastania można określić jednym słowem: Rolercoaster. Hormonalny, uczuciowy, całkowicie i niezaprzeczalnie destabilizujący młody organizm. A jeśli dodać do tego miłosne uniesienia to katastrofa gotowa. Rodzice wykończeni nerwowo, nastolatek pełen buty i własnych przekonań - załamany. Znikąd pomocy. Tragedia. W tym całym bałaganie dostrzec można jednak przyjemne aspekty dojrzewania, dzięki którym młody człowiek wie, że żyje. Głównym z nich jest zauroczenie zwane także pierwszym zakochaniem.

Pani redaktor

Kilkadziesiąt lat temu lśnił a na medialnym firmamencie. Bezw z ględn a , inteligentn a i stawiając a pod ścianą rozmówców, z którymi rozprawiał a się szybko i... boleśnie. Dziennikark a z krwi i kości. Wyróżniał ją profesjonalizm, celność zadawanych pytań i dążenie do prawdy. Nic nie stanowiło dla ni ej problemu. Każdą sprawę mogł a rozwiązać, albo nagłośnić i zmienić tok jej postępowania. Mowa tu o ostrej niegdyś jak brzytwa golarza – Elżbiecie Jaworowicz. Do tej pory prowadzi swój program autorski. Niegdyś ciekawiła, zadziwiała i wytykała błędy. Celowo używam czasu przeszłego. Niestety, jej program, niegdyś poruszając y problemy społeczne, polityczne, dążąc y do prawdy, zamienił się w lekką "telewizję śniadaniową", trywialny talk show i "niby" program publicystyczny, w którym główną rolę gra... sama prowadząca. "Królowa jest jedna" mówią o Elżbiecie Jaworowicz dziennikarze. "Sprawa dla reportera" od ponad dwudziest