Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2016

Jak się robi bombki?

Przed świętami spraw do załatwiania jest tyle, że na nic nie ma czasu. Pierogi, praca, uszka, praca, zajęcia dodatkowe, zakwas na barszcz, praca i w końcu padacie na twarz. W tym roku ogłaszam przedświąteczny bojkot! Wdech, wydech, bierzcie dzieciaki za ręce i spędźcie z nimi trochę czasu. Tymczasem zapraszam na relację z wizyty w fabryce bombek, w której czułam się jak w raju, Młody szalał w kartonach z farbami, a ja trzymałam portfel w garści, żeby zatrzymać w nim uciekające orzełki. Aby stworzyć prawdziwą, piękną szklaną bombkę, trzeba się napracować. Wszystko zaczyna się od niepozornie wyglądających szklanych rurek, które ogrzewa się nad palnikiem, a potem dzieli i wydmuchuje kształt. Odpowiednio wystudzone, przezroczyste szklane kształty czekają w kartonach i zostają przeniesione do pomieszczenia, w którym odbędzie się ich srebrzenie. Pracownik wlewa do ich wnętrza roztwór azotanu srebra, potrząsa nimi energicznie i zanurza na moment w ciepłej wodz

Pierwsze skojarzenie

Pamiętam, kiedy ujrzałem ją pierwszy raz.  Miłe dla oka krągłości cieszyły mnie jak dziecko cukierki. Jej oczy błyszczały srebrzyście, a w nocy były jak płynne złoto. Zakochałem się  bez pamięci. Wiedziałem, że zostanie ze mną. Musiałem ją mieć! Nie wyobrażałem sobie dalszego, samotnego życia. Ach, te zabawy w kotka i myszkę. Podchody w jej kierunku, ciche westchnienia i lekkie muskanie. Żeby tylko nikt nie widział, żeby nie słyszał. Długo rozmawiałem z ojcem, obiecywałem, że będę dla niej dobry, że to miłość do grobowej deski i nic nas nie rozłączy. Był twardy i nieustępliwy. Chodziłem dobre pół roku zanim pozwolił mi ją zabrać na przejażdżkę... Była na mnie gotowa. Wszedłem gładko, ale stanowczo. Przez chwilę trwałem w bezruchu i wdychałem słodki zapach jej skóry. Moje zmysły wariowały od nadmiaru rozkoszy. Postanowiłem szybko odwieźć ją do domu i poczynić przygotowania do naszego wspólnego życia. Teraz wiedziałem dla kogo żyję i po co żyję. Poszedłem do ojca i bł

Tu nie ma Last Christmas

Świąteczne jaja z Mikołaja? No, może nie z Mikołaja, ale z piosenek świątecznych, które od 3. listopada płyną bezlitośnie niczym fala tsunami z głośników w centrach handlowych. Kolacja wigilijna jest tradycją. Wszyscy domownicy zasiadają za suto zastawionym stołem, dzielą się opłatkiem i słuchają pięknych kolęd. Tak było kiedyś, ale rzeczywistość jest inna. Zanim nadejdzie godzina zero, nasze uszy mają dość świątecznych, skocznych utworów, które z radością donoszą, że właśnie nadszedł Christmas Time. Na myśl przyszło mi pewne wybitne wspomnienie związane z moimi wielkopolskimi korzeniami. Jako małe dziewczę, wyczekiwałam końca kolacji z drżeniem serca, ale bynajmniej nie było ono związane z czekającymi na mnie prezentami, a z wizytą pewnego dziwnego jegomościa... Zaraz po kolacji, mama wychodziła na ganek i z okrzykiem (tym samym co roku) - Oho! Idzie Gwiazdor, otwierała szeroko drzwi i z piskiem uciekała do salonu, gdzie ja, wraz z trójką rodzeństwa staliśmy prze

Świąteczne DIY

Grudzień zobowiązuje! Na choinkę jeszcze za wcześnie, bombki są jeszcze poupychane w kartonach i oddychają rocznym strychowym kurzem, ale wszechobecny duch Świąt Bożego Narodzenia już puka w okno i zachęca do strojenia chałupy w jakikolwiek sposób. Dziś kilka słów o tym jak coś zrobić żeby się nie narobić i dodatkowo nie zbankrutować. Uczta dla oczu to bardzo ważna sprawa, ale na karpia w portfelu musi zostać. Zaczęło się od tego, że wiedziona jakimś przymusem powędrowałam na strych. Tam, wśród starych garnków i tysiąca przeróżnych rupieci, znalazłam starą butlę do wina, w pięknym jasnozielonym kolorze. Pomyślałam, że takie cudo zmarnować się nie może i zatargałam ją do domu. Baniak stał na tym strychu ładnych kilka lat, więc był zakurzony jak rower w garażu Rydzyka. Ścianki w środku oblepiał osad, który świadczył o tym, że ku ogólnej uciesze byłego gospodarza, produkowano w nim wino marki wino, wprost z ogródkowej winorośli. Wyczyszczenie tego było nie lada wyzwaniem, ale odrobin

Święta pachnące PRLem

Kartki żywnościowe, długie kolejki, produkty czekoladopodobne i zapach pomarańczy, czyli Merry Christmas in PRL. Ponad ćwierć wieku temu przygotowanie świątecznych dań graniczyło z cudem. Co z tego, że ludzie mieli pieniądze lub kartki, kiedy w sklepach oprócz wściekłej jak osa ekspedientki królowały puste półki i... ocet. Na ciche i nieśmiałe pytanie klienta, odpowiadano: - Nie ma i nie będzie! W okresie przedświątecznym Polska władza "rzucała" na półki produkty, które w ciągu roku były towarem deficytowym. By móc rozkoszować się tymi dobrami w święta, trzeba było odstać długie godziny w kolejkach, zamienić się na inny produkt, lub najzwyczajniej w świecie wyrwać komuś towar z rąk, co groziło w najlepszym razie strzałem w gębę. Mądra gospodyni już w listopadzie układała sobie w głowie plan, do realizacji którego zatrudniała całą rodzinę. Mąż odziany w ciepły prochowiec i dziergany ręcznie szal, zostawał wysłany na polowanie na... karpia lub dorsz