Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2016

Jak się robi bombki?

Przed świętami spraw do załatwiania jest tyle, że na nic nie ma czasu. Pierogi, praca, uszka, praca, zajęcia dodatkowe, zakwas na barszcz, praca i w końcu padacie na twarz. W tym roku ogłaszam przedświąteczny bojkot! Wdech, wydech, bierzcie dzieciaki za ręce i spędźcie z nimi trochę czasu. Tymczasem zapraszam na relację z wizyty w fabryce bombek, w której czułam się jak w raju, Młody szalał w kartonach z farbami, a ja trzymałam portfel w garści, żeby zatrzymać w nim uciekające orzełki. Aby stworzyć prawdziwą, piękną szklaną bombkę, trzeba się napracować. Wszystko zaczyna się od niepozornie wyglądających szklanych rurek, które ogrzewa się nad palnikiem, a potem dzieli i wydmuchuje kształt. Odpowiednio wystudzone, przezroczyste szklane kształty czekają w kartonach i zostają przeniesione do pomieszczenia, w którym odbędzie się ich srebrzenie. Pracownik wlewa do ich wnętrza roztwór azotanu srebra, potrząsa nimi energicznie i zanurza na moment w ciepłej wodz

Pierwsze skojarzenie

Pamiętam, kiedy ujrzałem ją pierwszy raz.  Miłe dla oka krągłości cieszyły mnie jak dziecko cukierki. Jej oczy błyszczały srebrzyście, a w nocy były jak płynne złoto. Zakochałem się  bez pamięci. Wiedziałem, że zostanie ze mną. Musiałem ją mieć! Nie wyobrażałem sobie dalszego, samotnego życia. Ach, te zabawy w kotka i myszkę. Podchody w jej kierunku, ciche westchnienia i lekkie muskanie. Żeby tylko nikt nie widział, żeby nie słyszał. Długo rozmawiałem z ojcem, obiecywałem, że będę dla niej dobry, że to miłość do grobowej deski i nic nas nie rozłączy. Był twardy i nieustępliwy. Chodziłem dobre pół roku zanim pozwolił mi ją zabrać na przejażdżkę... Była na mnie gotowa. Wszedłem gładko, ale stanowczo. Przez chwilę trwałem w bezruchu i wdychałem słodki zapach jej skóry. Moje zmysły wariowały od nadmiaru rozkoszy. Postanowiłem szybko odwieźć ją do domu i poczynić przygotowania do naszego wspólnego życia. Teraz wiedziałem dla kogo żyję i po co żyję. Poszedłem do ojca i bł

Tu nie ma Last Christmas

Świąteczne jaja z Mikołaja? No, może nie z Mikołaja, ale z piosenek świątecznych, które od 3. listopada płyną bezlitośnie niczym fala tsunami z głośników w centrach handlowych. Kolacja wigilijna jest tradycją. Wszyscy domownicy zasiadają za suto zastawionym stołem, dzielą się opłatkiem i słuchają pięknych kolęd. Tak było kiedyś, ale rzeczywistość jest inna. Zanim nadejdzie godzina zero, nasze uszy mają dość świątecznych, skocznych utworów, które z radością donoszą, że właśnie nadszedł Christmas Time. Na myśl przyszło mi pewne wybitne wspomnienie związane z moimi wielkopolskimi korzeniami. Jako małe dziewczę, wyczekiwałam końca kolacji z drżeniem serca, ale bynajmniej nie było ono związane z czekającymi na mnie prezentami, a z wizytą pewnego dziwnego jegomościa... Zaraz po kolacji, mama wychodziła na ganek i z okrzykiem (tym samym co roku) - Oho! Idzie Gwiazdor, otwierała szeroko drzwi i z piskiem uciekała do salonu, gdzie ja, wraz z trójką rodzeństwa staliśmy prze

Świąteczne DIY

Grudzień zobowiązuje! Na choinkę jeszcze za wcześnie, bombki są jeszcze poupychane w kartonach i oddychają rocznym strychowym kurzem, ale wszechobecny duch Świąt Bożego Narodzenia już puka w okno i zachęca do strojenia chałupy w jakikolwiek sposób. Dziś kilka słów o tym jak coś zrobić żeby się nie narobić i dodatkowo nie zbankrutować. Uczta dla oczu to bardzo ważna sprawa, ale na karpia w portfelu musi zostać. Zaczęło się od tego, że wiedziona jakimś przymusem powędrowałam na strych. Tam, wśród starych garnków i tysiąca przeróżnych rupieci, znalazłam starą butlę do wina, w pięknym jasnozielonym kolorze. Pomyślałam, że takie cudo zmarnować się nie może i zatargałam ją do domu. Baniak stał na tym strychu ładnych kilka lat, więc był zakurzony jak rower w garażu Rydzyka. Ścianki w środku oblepiał osad, który świadczył o tym, że ku ogólnej uciesze byłego gospodarza, produkowano w nim wino marki wino, wprost z ogródkowej winorośli. Wyczyszczenie tego było nie lada wyzwaniem, ale odrobin

Święta pachnące PRLem

Kartki żywnościowe, długie kolejki, produkty czekoladopodobne i zapach pomarańczy, czyli Merry Christmas in PRL. Ponad ćwierć wieku temu przygotowanie świątecznych dań graniczyło z cudem. Co z tego, że ludzie mieli pieniądze lub kartki, kiedy w sklepach oprócz wściekłej jak osa ekspedientki królowały puste półki i... ocet. Na ciche i nieśmiałe pytanie klienta, odpowiadano: - Nie ma i nie będzie! W okresie przedświątecznym Polska władza "rzucała" na półki produkty, które w ciągu roku były towarem deficytowym. By móc rozkoszować się tymi dobrami w święta, trzeba było odstać długie godziny w kolejkach, zamienić się na inny produkt, lub najzwyczajniej w świecie wyrwać komuś towar z rąk, co groziło w najlepszym razie strzałem w gębę. Mądra gospodyni już w listopadzie układała sobie w głowie plan, do realizacji którego zatrudniała całą rodzinę. Mąż odziany w ciepły prochowiec i dziergany ręcznie szal, zostawał wysłany na polowanie na... karpia lub dorsz

Matka w pracy, dziecko w garach

Znacie to powiedzenie, że jak dziecko zbyt długo siedzi cicho i spokojnie się sobą zajmuje, to może to zwiastować tylko kłopoty? Ale czasem ta chwila spokoju jest tak potrzebna, że nawet późniejszy armagedon jest rodzicowi niestraszny i tak naprawdę wszystko można przeżyć. Praca w domu to praca marzeń - mówią. Dziecka doglądniesz, zakupy zrobisz, obiad ugotujesz. No fajnie masz, nie? No, szczerze mówiąc nie narzekam. Wszystko się zgadza. Tylko weź tu pracuj jak przy prawej nodze jojczy pies, przy lewej dzieciak układa skomplikowaną budowlę z klocków lego, na kuchence właśnie przypala się gulasz, a eklerka leży na talerzyku i zalotnie do ciebie mruga: - No zjedz mnie, no. Skuś się. Odrobina nie zaszkodzi... I choć wiesz, że nie możesz to i tak jęzor do dupy ci ucieka i pracować nie możesz, bo wszystko przeszkadza. A od rana szaleństwo. Zleceniodawca wydzwania co pięć minut, bo tekst był asap, a asap skończył się pół godziny temu, poza tym ten wcześniejszy tekst miał literów

Nie klikaj!

Chyba każdy z nas ma znajomego, który na swoim facebookowym wallu udostępnia dziwne treści (często nie wiedząc nawet o tym, że coś takiego ma miejsce). A to proponuje bony do najlepszych sieciówek, zachwala sprytną stronę, dzięki której zdobędziecie rabat,  a to informuje o niezwykłym wydarzeniu w okolicy czy ostatecznie o tragicznym wypadku bliżej nieokreślonych znajomych. Często też osoby, którym zwróciliście uwagę na to, że coś się dzieje na ich profilu, twierdzą, że oni tak naprawdę nie klikali i, że najprawdopodobniej samo się odpaliło. Cóż, mają rację. Wirus odpala posty bez ich wiedzy na ścianach, stronach, którymi zarządzają, bądź grupach, do których należą. Ale żeby owy robal zaczął wysyłać różne rzeczy, dana osoba musi najpierw kliknąć w zainfekowany link. Innego wyjścia nie ma. A, że człowiek z natury jest ciekawski, często chce zobaczyć co też kryje się w tajemniczych opisach typu: "Nie mogę w to uwierzyć! Po tym, co zrobiła mu w dniu ślubu - rozwiódł się", a

Odbiłam się od czytelniczego dna

Jedną z moich największych wad jest to, że dużo czytam. Pochłaniam wszystko co wpadnie mi w ręce. Książki historyczne, literaturę piękną, new adult, kryminały, romanse, fantasy, obyczajówki. Zmieniam upodobania w zależności od humoru, aury panującej za oknem, czy też sytuacji politycznej w kraju. Zawsze mam jakiś powód by sięgnąć po daną pozycję. Cieszę się, że ludzie czytają, wyrabiają dobre nawyki, dopieszczają szare komórki i karmią je literami. Nieważne co czytają, ważne, że cokolwiek i że jest tego dużo. Książka, o której chcę opowiedzieć została mi polecona przez koleżankę. Zastanawiam się tylko, czy aż tak mnie nie lubi, czy po prostu sądziła, że mi się spodoba. Nie wiem. Wiem natomiast, że przeczytałam całą, od deski do deski i od tej pory możecie mnie nazywać masochistką, bo to co czytałam to absurd nad absurdy! To był ten czas, kiedy miałam ochotę na dobry, ciepły romans, a nie miałam jeszcze najnowszej powieści Coleen Hoover. Koleżanka poleciła mi "Sny Morfeu

Reklama dźwignią handlu

"Reklama, reklama, aaaaaaaa, pranie mózgu już od rana..." wyśpiewywał nieudolnie Krzysztof K.A.S.A Kasowski, robiąc miny do kamery i uśmiechając się głupio do nieskażonej jeszcze botoksem Agnieszki Włodarczyk. Jako jeden z pierwszych wyśmiewał reklamowy biznes dopiero co  raczkującej w Polsce machiny marketingowej, która rozpędzała się jak dobrze naoliwiona maszyna.  "I w pizdu i wylądował!" krzyknął Siara Siarzewski w Kilerze. U nas też wylądował. W każdym domu. Ten marketing właśnie. Słowa o "praniu mózgu już od rana" okazały się być prorocze, a wielobarwny korowód skrzeczących reklam dociera o brzasku pod drzwi każdego obywatela i nie pytając o zgodę parkuje w jego radioodbiorniku lub telewizorze, umilając poranne ablucje i przygotowując człowieka do pracy. Bo przecież dzień trzeba zacząć od odpowiedniej suplementacji; witamin na niepogodę, mikroelementów na poprawę odporności, kawy zbożowej w saszetkach i po tym koniecznie pasty wybi

W pogoni

Niedziela jest dniem odpoczynku, relaksu i cudownego nicnierobienia. Ta nie miała się różnić niczym od poprzedniej, ale jak się okazało byłam w błędzie. Przekonałam się o tym już o 6:30, kiedy to Młody wpadł do mojej sypialni oznajmiając, że już nie śpi i właściwie dzień już się zaczął, zatem wypadałoby wstać, wypić kawę i pójść z psem na spacer. No to wstałam. Odbębniliśmy spacer, lawirując pomiędzy kałużami, Nalla się wybiegała, mnie przy okazji też wytarmosiła po mokrych łąkach, a potem w spokoju psiego sumienia, ułożyła się na swoim kocyku, zwinęła w precel i zasnęła na dobre dwie godziny. W tym czasie czas toczył się jak zwykle. Śniadanie, kawa i rozpalanie w piecu, od którego to zaczęła się ta dziwaczna historia pogoni. Podłożyłam drew do pieca, ale nie zamknęłam drzwi od kotłowni za sobą, bo zadzwonił telefon i nie myśląc o nich popędziłam odebrać. Nie wzięłam pod uwagę faktu, że mój niezwykle pomysłowy pies wyczuje pismo nosem i czmychnie gdzie pieprz rośnie pręd

Cmentarianki

Wielkim krokami zbliża się czas zadumy, wspominków, czas kiedy myślami jesteśmy daleko stąd - w przeszłości. Cała rodzina zjeżdża się do babci, dziadka, cioci, żeby przez godzinę postać nad grobem najbliższych. Po to, by w ciszy kontemplować Wszystkich Świętych. Akurat! Obrazek narysował: Remek Dąbrowski Już w połowie października rozpędzony, marketingowy pojazd dostawczy, wypchany po burty zniczami i wieńcami, parkuje pod sklepami i zapełnia półki kolorowym ustrojstwem i najnowszymi modelami ozdób cmentarnych. A im bardziej krzykliwe, tym lepiej. Prawdziwy Polak nie szczędzi na bliskich i zawsze kupuje większe, okazalsze i kolorowsze niż ciotka Staśka z Bydgoszczy czy wujek Zdzisław z Rokietnicy. Prawdziwy must have to znicze w rybie łuski, posypane brokatem, opalizujące tysiącem tęczowych barw. Można znaleźć też znicze patriotyczne - w kształcie Polski, a także takie, które mają przyklejone miniaturowe Maryjki, krzyżyki i obrazki świętych. Nic jednak nie przebije doskon

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza