Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2016

Biznes is biznes

Długo nie musieliście czekać na wesołe opowieści prosto z polskiej wsi. Tym razem jednak głównym bohaterem jest młody, w którym odezwała się żyłka handlarza z gieesu lub przekupy z targowiska. Jak zwał tak zwał. Faktem jest, że zaplanował sobie interes i dostatnie życie kapitalisty handlowego  spod Świebodzina. Historie największych milionerów na świecie rozpoczynają się najczęściej od pomysłu, a potem już diengi lecą jak szalone, napełniają kiesy i pomagają spełniać najbardziej wyszukane marzenia. Młody chyba też tak myślał, bo swoim pomysłem wprawił mnie w stan wielkiego szoku i niedowierzania. Cała ta akcja odbyła się tak: Zaczęło się od tego, że Młody wytargał stary karton od kibla i stwierdził, że przyda mu się jako garaż. Po czasie okazało się, ze zdanie zmienił i owy karton zaczął pełnić funkcję lady, na której równiutko ułożył sobie cukierki, obok postawił pojemniki na pieniądze, cennik oraz krzesełko, bo przecież człowiekowi sukcesu stać nie wypada.

Doktor Google

Odkąd w Polsce pojawił się internet, rodacy jak jeden mąż rzucili się w tę otchłań piekielną szukając pracy, rozrywki, a także (o zgrozo!) porad zdrowotnych, których na kartach online jest tak dużo jak w encyklopedii słów. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że czytając te pseudoporady ludzie dostają ataku drgawek, umierają (ze strachu, a jakże) na chorobę popromienną i zauważają u siebie pierwsze symptomy perforacji żołądka i zapalenia otrzewnej. Niech się przyzna ten, kto choć raz nie szukał w internecie objawów swoich dolegliwości? Nie ma, prawda? Ano nie ma, bo wszyscy to robiliśmy. A wszystko to po to by odpowiedzieć sobie na nurtujące nas pytania. Bo przecież prościej jest wklepać w wyszukiwarkę kilka interesujących nas haseł, a możliwości, które się przed naszymi oczami ukażą, dają nam pełną wiedzę na temat naszej choroby, dalszego postępowania i ewentualnie leczenia. Po co nam lekarz, phi?! Jako osoba, która dziesięć lat temu po raz pierwszy dorwa

Słodki masaż

 Cóż zrobić, kiedy marazm pochłania miłość? Odświeżyć wspomnienia, podniecić wyglądem, zachwycić czymś nowym i zaskakującym? A może by tak... ? Nie mogłam znieść  widoku smutnych oczu mojego lubego. Spoglądał na mnie raz po raz i wymownie mruczał powodując w mojej duszy wyrzuty sumienia. Nie mogłam tak tego zostawić. Nie chciałam, żeby mój mężczyzna źle czuł się przeze mnie. Kocham go, więc to zrobię. Raz, a porządnie! Postanowiłam włożyć w przygotowania mnóstwo serca i przelać w nie jak najwięcej miłości. Ingrediencje czekały na mnie i kusiły kolorowymi opakowaniami. Podeszłam do półki i zdjęłam jeden z  produktów. Rozerwałam papierową paczuszkę, a aksamitny proszek rozsypał się szybko, otulając dłonie przyjemną warstwą pudru. Wodziłam powoli palcami i żłobiłam mały tunel przygotowując go na płyny, które niebawem siłą wedrą się w wąską szczelinę i wypełnią ją całkowicie. Zajęłam się słodkim masażem. Moje ruchy były powolne i rytmiczne. Napierałam dłońmi z całej s

Dress code randkowo - baletowy

Od tego trzeba zacząć, że życie po trzydziestce wcale nie jest złe. Ba! Jest jeszcze fajniejsze niż dziesięć lat wcześniej, tylko żeby było fajnie, trzeba się narobić. Wyobraź sobie, że siedzisz w domu i nagle, ku twojemu wielkiemu zdziwieniu, mąż ci oznajmia, że czas na balety, to zanim oczy wyjdą ci z orbit (kiedy to ostatnio tańczyłaś? 5 lat temu?) - spróbuj się przystosować i ogarnąć rzeczywistość swoim pędzącym jak pociąg myślom. A myśli każdej baby są te same: - w co ja się k** ubiorę? Butów nie mam, sukienki przyciasne, niemodne. Mała czarna zrobiła się mikroczarna, a inna przyjarana żelazkiem. Co począć? Jak żyć - chciałoby się zakrzyknąć! W tym momencie spokój ZEN powinien spłynąć na ciebie z góry (albo z kieliszka wina) i pokierować przygotowaniami. Nie wariuj, don't panic! Pomoc nadciąga! Bo oto przed Tobą, droga kobieto - poradnik. Najpierw musisz się przyznać do tego, że bezkarne noszenie stringów do dopasowanych ubrań to zamierzchłe czasy

Adelajda

Dzięki za takie święta - rzekła Adelajda wrzucając do miski mięso. Uderzała ręką w takt "In The Middle Of The Night" Within Temptation - po co ja otwierałam ten list? Wymieszała mięso z drobno posiekaną cebulą i zaczęła formować kotlety. Stała przy blacie kuchennym i wściekle układała kolejne porcje mięsa na talerzu. Kuchnia to jej azyl, całe życie i ogromna pasja. Gotowanie uspokajało skołatane nerwy  Adelajdy, myśli wtedy były składne i logiczne. Oddychała głęboko, oczyszczała umysł i rozwiązywała najtrudniejsze problemy, z którymi borykała się w ciągu dnia. A miało być tak miło. - Pomyślała.  Konstancja z Maksymem mieli wpaść na świąteczną kolację. Zaplanowała wszystko z najmniejszymi szczegółami. Miała podać coquille Saint-Jacques i czteroletnie chardonnay. Mieli bawić się świetnie, a potem szaleć w łóżku do białego rana, schodząc do kuchni po świeże ostrygi i szampana. A teraz co? Cały plan spalił na panewce. Musiała odwołać spotkanie i zamiast przyg

Gluty

Choć tytuł tego postu może wskazywać na temat okołokatarowy, to tak nie jest. Rzecz dziś o glutach, czyli klunkrach, a właściwie rzeczach używanych, które można kupić na pchlich targach, w sklepach "używańcach" i kiermaszach staroci.  Od małego lubiłam używane meble, stare garnki, zapach spróchniałych desek i zaduch panujący w niewietrzonych komórkach. Jeszcze bardziej lubiłam skarby, które w tych pomieszczeniach udało mi się znaleźć. Czasem był to uszczerbiony kieliszek, kawałek koronki, stare guziki albo zniszczony nakastlik zawalony gdzieś w szopie i zapomniany przez wszystkich. W okresie dorastania, kiedy to człowiek nie śmierdział groszem, a chciał żeby pokój wyglądał jak z katalogu - musiał kombinować. A to od cioci udało mi się załatwić wielgachną trzydrzwiową szafę, od sąsiadki babci, starą powojenną toaletkę, a od taty z warsztatu rzeźbione listwy. Z tych kilku rzeczy, po uprzednim oszlifowaniu i pomalowaniu udawało mi się stworzyć nowe wnętrze, w sam ra

Psychodeliczny horror małżeński

Odeta i Michał pobrali się na piątym roku studiów. Poznali się na poznańskich juwenaliach i zakochali w sobie od pierwszego wejrzenia.  Z biegiem lat, gorące uczucie przerodziło się w akceptację, a potem nienawiść. Metodycznie, krok po kroku, Michał zamykał jej drogę do kariery. Rozliczał z czasu wolnego i i zawieranych znajomości. Wieczorami oczekiwał raportów z całego dnia pracy. Stała więc przed nim i deklamowała, omawiając godzinę po godzinie, minutę po minucie. Doszło do tego, że Michał zabronił Odecie pracować. Miała siedzieć w domu i na niego czekać. Zgodnie z życzeniem męża, została w domu. Nudziło się jej w czterech ścianach i czuła się jakby była zamknięta w złotej klatce. Kilka razy próbowała wychodzić do miasta, do sklepu lub do kina, ale Michał zawsze śledził jej kroki i w domu urządzał karczemne awantury. Wszędzie zamontowane były kamery, w komórce gps, a samochód stał po prostu w garażu nieużywany, bo kluczyki od niego spoczywały bezpiecznie w Michałowej kiesz

Jedna baba, drugiej babie...

Wszyscy jak jeden mąż znamy słynny, przaśny tekst: "Jedna baba, drugiej babie, wsadziła do oka grabie..." Choć wymowa tego szlagieru ma podtekst ludowy i plotkarski, to w wypadku książki Agnieszki Nietresty - Zatoń to słowa - klucze. Książkę nabyłam krótko po premierze. Ustawiłam na półce i długo przepychałam z jednej strony na drugą. Nie mogłam się za nią zabrać. Ile razy próbowałam, tyle na mej czytelniczej drodze stawały inne powieści, a to obyczajowe, a to fantasy, które szczelnie zapełniały wolny czas. W końcu przyszła kryska na Matyska i zaczęłam czytać. Już po kilku pierwszych stronach zorientowałam się, że mam do czynienia z powieścią, o której łatwo nie zapomnę, ba wryje się w mój światopogląd grubą czcionką. Zaskakująco znajome słowa, zdania powtarzane jak mantra przez wiele pokoleń kobiet. Powielane wciąż i wciąż przez prababcie, babcie, mamy, a potem przez córki, bo taka jest kolej rzeczy, bo tak właśnie trzeba. Ileż to razy, drogie czytelniczki

Monolog młodego

Młody znany jest z tego, że dużo gada, właściwie to bardzo dużo, a jeszcze właściwiej nawija cały czas. Do tego od czasu do czasu zadaje takie pytania, że laczki z nóg spadają. Pierwsze słowo jakie Młody wypowiedział to "dziadzia", a zaraz potem "trrraaatrr", co jak się później okazało oznaczało ciągnik rolniczy. Oprócz Mcqueena, którego wszędzie ze sobą targał, zawsze brał zabawkowy traktorek. Kiedy z jego małych ust zaczęły wypływać składne zdania i atakować nas z szybkością karabinu maszynowego - dowiedzieliśmy się, że jego marzeniem jest zostać farmerem, hodować krowy i świnie oraz siać, orać i bronować, najlepiej trzysta hektarów albo i więcej. Z wiekiem marzenia ewoluowały, ale pragnienie posiadania gospodarstwa pozostało i mimo naszych delikatnych sprzeciwów zakwitło w młodej głowie, siedzi głęboko i się ukorzenia. Trzy razy w tygodniu wożę Młodego na zajęcia JUDO. Do celu mamy 25 kilometrów, więc podróż spędzamy na gadaniu, choć właściwie to

Skorupa

Teodora Muławska mieszkała w Słupii Kapitulnej od urodzenia. Przyszła na świat jako jedna z pięciorga rodzeństwa i od maleńkości przyzwyczajano ją do pracy. Nic więc dziwnego, że zaraz po ukończeniu czwartej klasy Szkoły Powszechnej, rodzice wysłali ją do zamożnej rodziny adwokackiej na służbę. Nie pomógł lament i prośby, ich sytuacja finansowa była bardzo zła i żeby podreperować budżet, dziewczynka musiała wyjechać. Zamieszkała w Rawiczu, w pięknej willi. Jej zadaniem była opieka nad licznym przychówkiem wielmożów, a obietnica złożona matce, by każdy zarobiony grosz wysyłać rodzinie, która została na wsi - skrupulatnie przestrzegana. Niedziele, które były jej jedynym dniem wolnym spędzała w kościele na próbach chóru. Mimo swojego słabego wykształcenia i wiejskiego pochodzenia, umiała zainteresować sobą wielu ludzi. Bóg obdarzył ją dźwięcznym sopranem, a każda wyśpiewana przez nią nuta drżała w cienkich kościelnych szybach jeszcze długo po zakończeniu próby.  Na tych cot

GS-owska restauracja

- A Pani szanowna to czego sobie życzy? - zapytał podtatusiały kelner, strzygąc bujnym wąsikiem a'la Wałęsa, równocześnie próbując wciągnąć mięsień piwny. który uwydatniał brudną koszulę. - Kawę proszę, po turecku. - Znaczy się parzuchę? - pyta kelnerzyna. - Tak, parzuchę - odpowiadam i wyjmuję ze skórzanej torby gruby brulion. Próbuję obmyślić jakby tu opisać życie kulturalne lat osiemdziesiątych. Rozglądam się po knajpie, szumnie nazwanej restauracją. Naliczyłam dziewięć stolików przykrytych  bordowymi, przypalonymi od papierosów obrusami. Na każdym z nich stoi duża, kwadratowa popielnica z hartowanego szkła, przyprawnik, serwetnik ze zwiniętymi sprytnie w wachlarzyk serwetkami oraz mały wazonik ze sztucznym goździkiem. Nieopodal znajduje się bufet, a za jego ladą stoi pani w imponującej fryzurze, którą zawdzięcza trwałej ondulacji. Na głowie zatknięty ma dziwny dziwny czepek. Paznokcie pomalowała lakierem o odcieniu perłowego różu, a usta musnęła śliwkowy