Przejdź do głównej zawartości

Kolorowe pisanki - bajka dla dzieci

Dawno temu, we wsi Malutkowo mieszkali państwo Pracusińscy. Małżeństwo prowadziło gospodarstwo. Ignacy Pracusiński codziennie rano wyjeżdżał konikiem w pole, by tam orać ziemię, bronować, czy też siać zboże.



W domu zostawała wtedy gospodyni Halina. Dbała o dom i zwierzęta. W jej gospodarstwie zawsze tętniło życie. Niezliczone ptactwo i zwierzęta hasały wesoło po podwórku. Można było tam znaleźć kury, kaczki i gęsi. Dumne i pięknie gulgające indyki oraz śpiewające perliczki. Na parapecie okiennym wśród pelargonii i geranium, wylegiwał się kot Burczoch. W dziurze po luźnej cegle, mieszkała rodzina myszek polnych, która uwielbiała wygrzewać się w wiosennym słońcu. Obejścia strzegł mały, kudłaty pies Fido, odpowiedzialny za spokój i porządek.

Tuż za domem był piękny sad, gdzie kwitły wiśnie, jabłonie oraz śliwy. Wśród tych pięknie pachnących drzew, stało kilka małych kolorowych uli, w których mieszkały pszczoły wraz ze swoją królową.

Halina uwielbiała swoje zwierzęta. W czasie zimy wysypywała głodnym sikorkom ziarenka zbóż. Co rano zbierała jaja i karmiła drób bardzo systematycznie.

Dbała też o ogród. Sadziła przeróżne rodzaje kwiatów, dzięki którym w czasie lata pszczoły zbierały pyłek. Dzięki owadom, gospodyni tłoczyła jesienią pyszny, złocisty miód wielokwiatowy.

Zbliżały się święta Wielkanocne. Zapracowane małżeństwo miało bardzo mało czasu na przygotowanie kosza do święconki. Życie toczyło się swoim rytmem, a Święta Wielkanocne były tuż, tuż.
W Wielki Piątek, Halina krzątała się po kuchni przygotowując jedzenie na sobotnie święcenie pokarmów.

W starym, glinianym piecu wypiekała żytni chleb, który roznosił cudny zapach po całym domu. Zaraz potem w piekarniku wylądowała wielka baba drożdżowa i mazurek.

Ze świeżo ubitego masła, gospodyni wyrzeźbiła baranka, którego postawiła na białym talerzyku.
W małej miseczce, w kredensie nabierała kształtu wielkanocna pascha. Wypełniała szafkę aromatem sera, wanilii, orzechów i słodkich rodzynek.
Po ciężkim dniu pracy w polu wrócił do domu Ignacy. Wszedł do sieni niosąc za sobą zapach bukowego dymu. Trzymał w rękach pięknie uwędzoną szynkę i pęto kiełbasy.

Był późny wieczór. Gospodyni ustawiła na podłodze ogromny cetnarowy kosz. Wyłożyła go śnieżnobiałą serwetą i gdzieniegdzie przypięła liście bukszpanu. Do tak przygotowanego kosza wkładała kolejno wędliny, pieczyste, sól i pieprz, barana z masła, którego uprzednio wyjęła z wielkiej drewnianej formy, a także ćwikłę z chrzanem oraz ugotowane na twardo jaja. Wiedziała, że jaja powinny być pięknie pokolorowane, ale nie miała już na to siły. Zmęczona położyła się spać.

Kiedy tylko gospodyni zniknęła za drzwiami, stary kocur Burczoch, miaucząc i przeciągając się leniwie, zeskoczył z parapetu żeby umościć się na zapiecku. Zapach wędlin spowodował, że kot zajrzał do kosza.

- Mrrrrau, a co to? - zamruczał do siebie - czyżby Halina zapomniała o pisankach? No jak to tak, bez malowania? Mrrrrauuu, pewnie była zmęczona i już nie miała na to sił. Kot podumał chwilę, po czym podbiegł do dziury, w której mieszkały myszy.

- Mrrrrr, wstańcie myszki. Musimy pomóc naszej gospodyni w przygotowaniach do świąt. Prędko! - powiedział.

Myszki rozpierzchły się w kilku kierunkach, roznosząc informację innym mieszkańcom gospodarstwa. Po chwili wszystkie zwierzęta stanęły przed gankiem. Pies Fido uderzył łapą o klamkę i otworzył drzwi wpuszczając przyjaciół do środka.

Burczoch wyjaśnił wszystkim dlaczego się tutaj zebrali, po czym rozdał zadania. Po kilku minutach w kuchni Haliny zrobiło się tłoczno. Kury toczyły po posadzce ugotowane jaja, myszki przyniosły płatki żółtych tulipanów i krokusów, a także łupiny od cebuli i buraki. Sikorki przyfrunęły do okna, trzymając w dziobach drobne gałązki. Na pelargoniach wylądowało kilka pszczół, które dostarczyły wosku.

Zwierzęta zabrały się ochoczo do pracy. W piecu wciąż był żar, więc Fido jednym, sprawnym ruchem wrzucił na rozgrzaną płytę porzucony rzez gospodynię tygielek. Pszczoły umieściły w nim wosk, a sikorki czekały aż się rozpuści. Kiedy wosk rozgrzał się dostatecznie myszki chwyciły w łapki jajo i uniosły je delikatnie. Sikorki maczały gałązki w gorącym wosku i nanosiły wzory na skorupce. Myszki w tym czasie obracały jajo tak, by wychodziły cudne kształty i zawijasy.

Nie minęła godzina, a dwa tuziny jaj z pięknymi wzorami czekało na barwienie.

W kuchni pod ścianą stały puste słoiki. Fido przytarmosił w paszczy wiadro, w którym znajdowała się woda z pompy i rozlał ją do naczyń. W tym czasie Burczoch wrzucał do wody płatki żółtych tulipanów, fioletowych krokusów, rudo-rdzawych łupinek cebuli i buraków.
Kury i indyki przesunęły koszyk z jajami pod ścianę. Myszki podawały je Burczochowi, a on zanurzał każde w kolorowej wodzie. Fido wyjmował pisanki z barwników i oddawał je perlicom. Pocierały one o skorupkę swoimi delikatnymi piórkami, nadając im połysk.

Kiedy proces barwienia i nabłyszczania dobiegł końca, zwierzęta ułożyły kolorowe pisanki w koszu i zabrały się za sprzątanie. W mgnieniu oka zniknął cały bałagan. Wyczyszczono słoiki i wyrzucono śmieci. Zaradne zwierzęta wróciły do siebie. Kury, indyki i perlice do kurnika, Fido do budy, myszki do dziury, pszczoły do ula, sikorki na gałąź jabłonki, a Burczoch z zadowoleniem zwinął się w kłębek przy ciepłym piecu.

Kiedy rano Halina i Ignacy wstali, czekała na nich niespodzianka. Kosz przygotowany do Święconki, mienił się cudnymi barwami i pięknymi wzorami.

Halina wiedziała, że to sprawka jej ukochanych podopiecznych. W ten sposób odwdzięczyły się za cały jej trud.


Pamiętajcie wszyscy! Okazane komuś serce i pomoc procentuje w przyszłości.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn