Przejdź do głównej zawartości

Cecelia Ahern — PS Kocham Cię na zawsze

Mówi się, że nie powinno się kontynuować dobrych, mocnych książek, które były bestsellerami. Mówi się też, że nie wchodzi się znów do tej samej rzeki. Cóż, w przypadku Cecelii Ahern sprawa ma się zgoła inaczej. Autorka przeczekała kilkanaście lat, sprawę przemyślała i wróciła z powieścią mądrą i trafiającą do każdego. A, że przy okazji można uronić trochę łez, to przecież nic złego, prawda?




Pamiętacie wspaniałą parę Holly i Gerry'ego? Mnóstwo osób zachwycało się ich dość melodramatyczną historią i często do niej wracało. Była to bowiem opowieść o dwojgu ludzi, których rozdzieliła śmierć, opisywała miłość i więź tak silną, że nic ani nikt nie potrafił dotrzeć do załamanej i zdruzgotanej śmiercią męża kobiety. Proces zdrowienia rozpoczął sam Gerry, który w ostatniej fazie choroby napisał kilkadziesiąt listów, mających na celu podnieść Holly na duchu i wyciągnąć ją z depresji. To była cudowna, pełna nadziei historia z dobrym zakończeniem i szansą na nowe życie dla głównej bohaterki. Po piętnastu latach odkrywamy tę historię na nowo w kontynuacji. Holly jest starsza o siedem lat, ma kochającego partnera, stabilną pracę i ułożone życie. Do czasu, kiedy nagrywa podcast, w którym opowiada o tym jak mąż żegnał się z nią za pomocą listów, które docierały do niej raz w miesiącu przez rok. Po tym wydawałoby się zwykłym seansie, kobieta otrzymuje propozycję przewodniczenia klubowi o nazwie "PS kocham Cię", którego to członkowie są osobami śmiertelnie chorymi, ale próbującymi pożegnać się ze światem tak, jak zrobił to Gerry.
Holly początkowo jest zdruzgotana, wracają bolesne wspomnienia, a życie doczesne sypie się jak domek z kart. Do czasu...

Moi drodzy, przesiedziałam przy tej powieści cały piątkowy wieczór. Na zmianę zaparzałam sobie herbaty i wydmuchiwałam nos, bo żałości, wzruszeń i smutnych wynurzeń było tu mnóstwo. Czasem, kiedy tego przyciężkiego tematu było już nadmiar, autorka zmieniała zdanie i szybko wrzucała zabawne anegdotki, komiczne dialogi, albo posiłkowała się grą słów, która skutecznie mnie rozweselała. Nie były to jednak odcięte od siebie, zupełnie wyrwane z kontekstu fragmenty, ale płynnie wynikające z fabuły rozwinięcia. 

Ahern w piękny sposób opisuje śmierć. Nie tyle w sensie romantycznym, co praktycznym, normalnym, i mimo, że opatrzoną bólem, to jednak oczyszczającą i dającą wolność. Autorka nie ucieka od trudnych tematów, nie manipuluje czytelnikiem, za to wyjaśnia, stawia czoła prawdzie i nie owija w bawełnę. Rzecz jednak tłumaczy tak, jakby rozmawiała z najbliższą przyjaciółką. Mówi ciekawie, jasno i wyraźnie. I być może dlatego ta książka trafi do wielu serc. I do tych, które są złamane, potrzebują pocieszenia, ale i  do tych szczęśliwych i bezpiecznych w swoim świecie. Polecam Wam gorąco.

PS chusteczki naprawdę będą potrzebne!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn