Przejdź do głównej zawartości

Soren Sveistrup – Kasztanowy ludzik

Kiedy scenarzysta zabiera się za powieść, można spodziewać się wszystkiego. Jak twierdzą krytycy, albo będzie to książka przeciętna, albo bardzo słaba. W przypadku Kasztanowego ludzika sytuacja ma się zgoła inaczej. To bardzo mocna pozycja na tegorocznej półce z książkowymi nowościami. Nie dość, że trzyma w napięciu, to jeszcze w wyjątkowy sposób wpełza w jestestwo, produkując przy tym tyle adrenaliny, że nie można spać. I fakt, że autor jest scenarzystą, dodaje temu całemu przedsięwzięciu dodatkowych rumieńców, bowiem przez tę historię się płynie.




Dziś nie chcę opowiadać fabuły, bo jej streszczenie znajdziecie wszędzie. Dziś wolę zająć się tym, co powoduje, że niemal dziewięćdziesiąt procent czytelników zachwyca się tą lekturą i szeroko zakrojona akcja promocyjna jedynie jej w tym pomaga. Ta powieść broni się sama, albo rozsiewa wici pocztą pantoflową.

Od chwili kiedy przeczytałam Ciszę Białego Miasta, nie miałam w rękach tak zajmującego kryminału czy thrillera. Aż do dziś. Uwielbiam w książkach wielowątkowość, pozornie niepasujące do siebie elementy, czasem chaos wprowadzający czytelnika w błąd i ostateczne wyjaśnienie, które mniej lub bardziej powala na kolana. Lubię, kiedy historia jest tak zapętlona, że trudno się z niej wydostać i trzeba nie lada sprytu, by domyślić się jaki będzie jej finał. Zachwycam się pozorną nielogicznością, wodzeniem czytelnika za nos i wskazywaniem ślepych uliczek po to by nadać fabule pikanterii i nuty tajemniczości. Te składowe wyznaczają dobrą książkę. I Soren Sveistrup tego dokonał po mistrzowsku!

Kasztanowy ludzik to powieść grozy rozgrywająca się w Danii, pulsująca wszędobylskim zagrożeniem, charakteryzująca się pozostawieniem na miejscu zbrodni zwykłego, kasztanowego ludzika, które dorośli często wykonują z dziećmi. Akcja płynie w niej wartko, a błyskotliwe i krótkie rozdziały pomagają w ułożeniu wszystkiego w zgrabną całość.

Jest to powieść tak staranna i dobra, że sama się czyta!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...