Kiedy scenarzysta zabiera się za powieść, można spodziewać się wszystkiego. Jak twierdzą krytycy, albo będzie to książka przeciętna, albo bardzo słaba. W przypadku Kasztanowego ludzika sytuacja ma się zgoła inaczej. To bardzo mocna pozycja na tegorocznej półce z książkowymi nowościami. Nie dość, że trzyma w napięciu, to jeszcze w wyjątkowy sposób wpełza w jestestwo, produkując przy tym tyle adrenaliny, że nie można spać. I fakt, że autor jest scenarzystą, dodaje temu całemu przedsięwzięciu dodatkowych rumieńców, bowiem przez tę historię się płynie.
Dziś nie chcę opowiadać fabuły, bo jej streszczenie znajdziecie wszędzie. Dziś wolę zająć się tym, co powoduje, że niemal dziewięćdziesiąt procent czytelników zachwyca się tą lekturą i szeroko zakrojona akcja promocyjna jedynie jej w tym pomaga. Ta powieść broni się sama, albo rozsiewa wici pocztą pantoflową.
Od chwili kiedy przeczytałam Ciszę Białego Miasta, nie miałam w rękach tak zajmującego kryminału czy thrillera. Aż do dziś. Uwielbiam w książkach wielowątkowość, pozornie niepasujące do siebie elementy, czasem chaos wprowadzający czytelnika w błąd i ostateczne wyjaśnienie, które mniej lub bardziej powala na kolana. Lubię, kiedy historia jest tak zapętlona, że trudno się z niej wydostać i trzeba nie lada sprytu, by domyślić się jaki będzie jej finał. Zachwycam się pozorną nielogicznością, wodzeniem czytelnika za nos i wskazywaniem ślepych uliczek po to by nadać fabule pikanterii i nuty tajemniczości. Te składowe wyznaczają dobrą książkę. I Soren Sveistrup tego dokonał po mistrzowsku!
Kasztanowy ludzik to powieść grozy rozgrywająca się w Danii, pulsująca wszędobylskim zagrożeniem, charakteryzująca się pozostawieniem na miejscu zbrodni zwykłego, kasztanowego ludzika, które dorośli często wykonują z dziećmi. Akcja płynie w niej wartko, a błyskotliwe i krótkie rozdziały pomagają w ułożeniu wszystkiego w zgrabną całość.
Jest to powieść tak staranna i dobra, że sama się czyta!
Komentarze
Prześlij komentarz