Odkryłam fenomen powieści Marty Kisiel. Pewnie uznacie, że Ameryki nie odkryłam, ale do mnie dopiero to dotarło. Otóż, Ałtorka rzuca czary! I są to czary tak silne, że nie ma na nie absolutnie żadnego antyzaklęcia. Nawet gdyby było, to i po co z niego korzystać, skoro nam – czytelnikom dobrze w tym miłym świecie, otulonym szaliczkiem i bamboszkami. W świecie, w którym nie ma dobra i zła, za to są ludzie (nieludzie w sumie też) mający tego wszystkiego po trochu i żyjący tak, by było dobrze.
Pamiętacie Bożka? Chłopca, który ma szaloną, ale dzielną matkę, ojca zjawę i półgluta (zielonego w dodatku)? Otóż, jeśli tak, to z radością powrócicie do kolejnej części jego przygód. Chłopiec jest już rezolutnym młodzieńcem, dużo czyta, lubi dyskutować z oboma wujami, gotować z Krakersem, śpiewać na strychu niemieckie piosenki, wraz z zawsze chętnymi do zabawy zjawami, ale nade wszystko kocha swojego anioła stróża, który ma alergię na pióra oraz olbrzymie pokłady miłości i anielskiej cierpliwości do sprzątania. Co więc się stanie, kiedy dwójka najlepszych przyjaciół zostanie rozdzielona i wraz z częścią rodziny oddelegowana na ferie do szalonej ciotki Ody, która mieszka w samym sercu lasu? Otóż, z tego na pewno wyniknie nieszczęście. Albo może i nie? Tutaj mrugam do Was okiem i nie zdradzam szczegółów, bo będziecie mieli większą radość z lektury.
Myślałam długo nad słowami jakich użyję, żeby opisać tę bajkę. I wychodził mi pompatyczny, trącający romantyzmem, ukwiecony bełkot, na wskroś sterowany niewidzialną ręką Szczęsnego. Klepałam w klawiaturę takie androny, że w końcu musiałam sprawdzić, czy spod kuchennego zlewu czasem nie wystaje macka, a w spiżarce nie pojawiły się zapasy tentegesu. Niestety, kontrola nic nie wykazała, zatem napiszę tak jak trzeba. Prosto.
Moi drodzy, przed Wami bardzo mądra książka, którą z olbrzymią przyjemnością przeczytają nie tylko dzieci, ale i dorośli. Napisana inteligentnie, błyskotliwie i z olbrzymim poczuciem humoru. Pełna niezwykłego ciepła, i takiej "domowatości", której w tym goniącym za wszystkim świecie bardzo brakuje. A już prawdziwy majstersztyk to dialogi. Przykuwające uwagę, przemyślane i mięsiste, pełne ciętych ripost.
Postaci w powieściach Ałtorki są niebanalne, charakterne i zawsze do ukochania (no dobra Tsadkiel-Dupkiel-Pupkiel nie bardzo). I choć należę do grupy fanów Licha, to trzeba też wspomnieć o małym czorcie, Baszylu, to znaczy Bazylu. Takiej kozie w szaliczku, która wielbi placki ziemniaczane i grę na cymbałkach. A, i jeszcze jedno. Mieszka w koszu na pranie i ma wadę wymowy. Chyba nie trzeba opisywać dalej? Najlepsi bohaterowie pod słońcem! Wyraziści, nienudni i pyskaci. Sama śmietanka.
Postaci w powieściach Ałtorki są niebanalne, charakterne i zawsze do ukochania (no dobra Tsadkiel-Dupkiel-Pupkiel nie bardzo). I choć należę do grupy fanów Licha, to trzeba też wspomnieć o małym czorcie, Baszylu, to znaczy Bazylu. Takiej kozie w szaliczku, która wielbi placki ziemniaczane i grę na cymbałkach. A, i jeszcze jedno. Mieszka w koszu na pranie i ma wadę wymowy. Chyba nie trzeba opisywać dalej? Najlepsi bohaterowie pod słońcem! Wyraziści, nienudni i pyskaci. Sama śmietanka.
Marta Kisiel lubi w swoich książkach poruszać tematy ważne i aktualne. Trzeba przyznać, że robi to w sposób dyplomatyczny i elegancki. Nie atakuje nadmierną ekspresją, ale edukuje i zwraca uwagę czytelnika na konkretny problem. I to czytelnik musi sobie odpowiedzieć na pytanie, co mu w duszy bardziej gra, a, że przy okazji to morał trąca go po nosie, to zda sobie z tego sprawę później. Albo i nie.
Nie sposób też nie wspomnieć o wyjątkowych ilustracjach Pauliny Wyrt. Nieco niepokojących, czasem mrocznych i ciut strasznych, ale przepięknie komponującymi się z tekstem. To, moi drodzy wisienka na tym czytelniczym torcie, alleluja!
Komentarze
Prześlij komentarz