Przejdź do głównej zawartości

RUNA - Vera Buck

Czymże byłyby osiągnięcia współczesnej psychiatrii w leczeniu chorób psychicznych, gdyby nie poprzednicy eksperymentujący na ludzkim mózgu częściej i chętniej niż myślimy? Cóż znaczyło życie dla dziewiętnastowiecznych naukowców? I czy ta katorga przez którą przechodzili pacjenci była potrzebna? Na te pytania nikt nie zna odpowiedzi... niestety.


"Runa"Very Buck to najmroczniejsza powieść jaką do tej pory przeczytałam. Zapowiadana jako thriller i kryminał w jednym, w rzeczywistości okazywała się mrocznym horrorem, pełnym zagadek, niedopowiedzeń i spekulacji, a akcja toczy się w iście przerażającym szpitalu dla obłąkanych La Sarpetriere. Już sam opis mokrego, szarego i nieprzyjaznego Paryża oraz rzeczywiste opisy zapachów, powodują gęsią skórkę i chęć ucieczki do miejsca, gdzie jest cieplej i przyjemniej. Niestety powieść skonstruowano tak, że kiedy zacznie się czytać, wpada się w sidła zastawione przez autorkę i w jakiś niezdrowy sposób, z ciekawością i przestrachem zagłębia się bardziej i bardziej, nie wiedząc, że zaczyna się żyć koło bohaterów i przeżywać wszystkie emocje, które nimi targają.

Powieść traktuje o początkach szeroko pojętej psychiatrii. Mamy więc dziewiętnastowieczny Paryż i największą klinikę dla chorych umysłowo ludzi i szczegółowo opisane metody lecznicze. Francuski lekarz - doktor Charcot - przeprowadza szereg eksperymentów na chorych psychicznie kobietach. Teraz wiedzielibyśmy, że mamy do czynienia z nerwicą czy depresją, ale wtedy uważano, że jest to histeria i dotyka tylko i wyłącznie kobiety. Snuto również  domysły, że odpowiedzialność za te stany emocjonalne ponosi... macica. Próbowano więc leczyć kobiety tzw. Sex Batonem, masażerem jajników, długimi natryskami z lodowatej wody lub w skrajnych przypadkach wycinaniem łechtaczki. 

W tym całym szalonym świecie pseudonaukowców pojawia się dziewięcioletnia dziewczynka, której z braku jakichkolwiek dokumentów tożsamości nadano imię: Runa. Dziecko wzbudza skrajne emocje wśród pracowników i studentów. Ludzie boją się dziewczynki o różnych źrenicach, która nie poddaje się hipnozie i nie reaguje na absolutnie żadne metody leczenia. Doktor Charcot planuje przeprowadzenie na niej wszystkich dotychczasowych metod leczniczych, ale jeden z jego studentów postanawia przedstawić inny punkt widzenia. Otóż, młody mężczyzna wpada na pomysł, że obłęd, który towarzyszy Runie można usunąć chirurgicznie, zapowiada więc, że jest w stanie wyciąć go z jej mózgu. Nowatorski i niebezpieczny pomysł nie  przypada do gustu szefowi kliniki, ale zgadza się na zabieg. Dla dobra nauki i kliniki.
Od tej pory akcja rozpędza się i gna przed siebie niczym czas na wakacjach. Powieść jest złożona, a historia opowiedziana z perspektywy kilku osób. Poznajemy Maxima Chevriere - chórzystę kościelnego, a potem poetę, Leqoca, czyli kogoś w rodzaju detektywa, dwoje dzieci: Isabelle i Frederica, Joriego Hella - studenta medycyny aspirującego na lekarza, a także kilka mniej znaczących postaci, które jednak w ogólnym rozrachunku, trafią na miejsce niczym pasujące puzzle.

Okazuje się, że Runa nie trafiła przez przypadek do kliniki szalonego doktora Charcota, ale zanim się tam znalazła, w całym mieście pozostawiła makabryczne malowidła, znaki, litery i imiona, które mają pomóc w rozwiązaniu zagadki jej choroby i pochodzenia. 

Vera Buck napisała powieść złożoną, chwilami nudnawą, bo pełną medycznego żargonu, ale niezwykle potrzebnego w zrozumieniu kilku kwestii. Momentami książka była najprzedniejszym kryminałem, którego nie powstydziłaby się Agatha Christie, a czasem przerażała tak bardzo jak utwory Mastertona. To niezwykle mroczna, przerażająca i porywająca opowieść. Warta nieprzespanych nocy i gęsiej skórki na rękach. Koniec książki rozczarowuje, bo uświadamia boleśnie, że wracamy do rzeczywistości, a to co przeczytaliśmy to tylko fikcja literacka. Przekonajcie się jednak sami. Polecam Wam bardzo!

             Tytuł: Runa
             Autor: Vera Buck
             Wydawnictwo: Initium
              Nr ISBN: 978-83-62577-76-7










Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...