Przejdź do głównej zawartości

LISSY LUCA D'ANDREA

Podobno książki, o których trudno zapomnieć to pozycje wyjątkowe. Powieść doskonała (podobno) nie zachwyca, jest niejednoznaczna, trudna do wytłumaczenia i niewygodnie się ją czyta. Myślałam, że na taką nie trafię. A jednak!



Luca D'andrea napisał powieść o "Lissy", bliżej nieokreślonej postaci, którą poznajemy dopiero po przeczytaniu kilkunastu rozdziałów. I tytułowa bohaterka szokuje bardziej niż śnieg w kwietniu albo baleriny na szlaku na Giewont. Ale, zacząć należy od początku, czyli od momentu, kiedy Marlene kradnie swemu bogatemu mężowi woreczek pełen szafirów i ucieka. Ma uknuty pewien plan, według którego uda się jej uciec od męża tyrana i niebezpiecznego mafioza w jednym - Herr Wegenera i rozpocząć nowe życie u boku ukochanego. Kobieta nie przewiduje jednak coraz gorszych warunków atmosferycznych, wpada w poślizg i rozbija samochód u podnóży austriackich gór. Zmarzniętą i  ranną Marlene odnajduje miejscowy pustelnik zwany baurem, który zanosi ją do swojego domu ukrytego bardzo wysoko pomiędzy szczytami gór. Ponad sześćdziesięcioletni, pełny krzepy mężczyzna przywiązuje się do Marlene i z dnia na dzień pomiędzy dwojgiem tworzy się dziwna więź. Dziewczyna odczuwa wdzięczność i szacunek do Simona Kellera, ale też drzemią w niej pokłady ciepłych uczuć, którym blisko do przyjaźni i miłości rodzinnej. Dziewczyna wie, że niebawem będzie musiała opuścić gospodarstwo bogobojnego człowieka i kontynuować ucieczkę, ale seria dość niefortunnych zdarzeń powoduje, że Marlene zmuszona jest przedłużyć swój pobyt i tym samym poznać od podstaw pustelnicze życie Simona, jego tajemnicze dzieci oraz Lissy, którą darzy wielką miłością. Dziewczyna nie ma jednak pojęcia, że jej tropem podąża najemnik - płatny morderca, który musi ją zabić... Czy Marlene przeżyje? I czy Lissy będzie miała na to wpływ?

Książka przepełniona jest uczuciami, które gniotą czytelnika ciężką podeszwą i nie pozwalają mu oddychać. Całość aż kipi od ogromnej ilości czystej i bezbrzeżnej miłości, radości z obcowania z drugim człowiekiem, szczęścia zwyczajnego i najprostszego w świecie. I nagle, kiedy człowiek myśli, że za dużo już tego lukru, autor spuszcza na bohaterów ciemną kotarę tragedii, z wielką wprawą wpina w nią gigantyczne poczucie winy i przyozdabia kwiatem wysmakowanego poświęcenia, które popycha bohaterów powieści do czynów złych, potwornych i niewybaczalnych.

Dawno nie czytałam powieści, która miałaby tak dopracowaną i przemyślaną każdą postać, a jest ich dosyć dużo. Wszyscy bohaterowie żyją z historią, która miała na nich wpływ, ukształtowała ich w dorosłym życiu i pomogła wybrać ścieżki, którymi chcą podążać. Tekst poprzetykany jest retrospekcjami jak kilim. Ich mnogość i poznawanie bohaterów od czasów dzieciństwa pozwala na dogłębną analizę każdej postaci i zapoznanie się z ich charakterami. I mimo, że obraz osobowości, który pojawia się w trakcie lektury, wiele nam mówi, to i tak do końca nie jesteśmy w stanie przewidzieć ich zachowania. Wszystko owiane jest mgłą tajemnicy, niedopowiedzeń i choroby psychicznej.

Lissy jest lekturą trudną i wymagającą. Jest niewygodna i zmusza czytelnika do myślenia. To dreszczowiec w iście hitchcockowskim klimacie - nieprzewidywalny, wielowarstwowy i pozbawiony utartych schematów. Przeznaczony dla ludzi o naprawdę mocnych nerwach i rozbudowaną wyobraźnią.



 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn