Przejdź do głównej zawartości

"Naturalista" Andrew Mayne

Każdej czytanej przeze mnie lekturze zwykle towarzyszy jakaś linia melodyczna. W przypadku "Naturalisty" Andrew Mayne'a jest to ścieżka dźwiękowa z popularnego w latach dziewięćdziesiątych - "Miasteczka Twin Peaks". Muzyka ta pasuje tak idealnie do lektury, że momentami ciarki pojawiają się na skórze. I cała ta historia zawarta w niemalże pięciuset stronicowej książce, owiana tajemnicą i potwornościami robi czytelnikowi shake z mózgu. Ale po kolei.


Początki zwykle bywają trudne. Tak też było w przypadku tej książki. Mamy ciało, dosłownie poszatkowane, mamy mnóstwo krwi. Mamy też winowajcę.  Na tym można by książkę zakończyć, ale autor dopiero rozpoczyna akcję przedstawiając czytelnikowi głównego bohatera. Jest nim doktor Theo Cray, czyli bioinformatyk, który jako osoba podejrzana ląduje w komendzie policji. Zarzuca się mu dokonanie zabójstwa na jego byłej studentce. Szybko okazuje się jednak, że mężczyzna jest niewinny, ale naukowiec nie pozostawia sprawy nierozwiązanej i na własną rękę rozpoczyna śledztwo. Nie wierzy, że kobietę znalezioną w głębi pobliskiego lasu zaatakował niedźwiedź. Poszlaki, domysły, zdjęcia i informacje, które z biegiem czasu udaje mu się zdobyć, układa na mapie w swego rodzaju wzór. Ten zostaje wrzucony w autorski program napisany przez Creya, po to by określić rodzaj drapieżnika, który zamordował jego byłą studentkę. Z biegiem czasu okazuje się jednak, że dzięki programowi Theo wpada na to, że jest więcej ofiar i sam postanawia je odnaleźć, na podstawie tego, co pokazuje mu przyroda. Chaos, wydawać by się mogło, ale nie do końca. Wszystkiemu towarzyszy wzór. Logiczny.

Bohater jest samotnikiem, wybitnym naukowcem w swojej dziedzinie, człowiekiem nad wyraz inteligentnym, ale też społeczną pierdołą, nie potrafiącą nawiązywać kontaktów z ludźmi. Jego życiem kieruje przyroda, biologa i wzory. Dzięki nim staje się kimś, kim nie był przez całe swoje życie, czyli detektywem. Wprawdzie nieporadnym i wiecznie pakującym się w kłopoty, ale zawsze.

Akcja tej powieści płynie wartko i bardzo poprawnie, konstrukcja prawidłowa. Rozdziały są krótkie, a tytuły adekwatne do wzoru, którym bohater kieruje się podczas poszukiwań. Żargon i nazewnictwo zawarte w przemyśleniach Creya - może nieco zniechęcać, ponieważ po przeczytaniu kilku takich stron, zwykły czytelnik absolutnie nic z tego nie rozumie, ale jest to jakaś otoczka wokół historii, więc trzeba ją zaakceptować. W kilku miejscach powieść przesycona jest antropologicznymi i przyrodniczymi ciekawostkami, a gdzieniegdzie typowo naukowymi wywodami.

Niespójności pojawiają się podczas opisów policyjnych śledztw, nieporadności i opieszałości policji oraz pobieżnej pracy lekarzy medycyny sądowej. Są to jednak takie drobiazgi, że warto przymknąć na nie oko. Dzięki temu lektura stanie się przyjemniejsza. Zakończenie może zaskakiwać, szokować, albo też spowodować salwę śmiechu. Wszystko zależy od tego jak i ile czytacie kryminałów czy thrillerów, i na jak dużo jesteście w stanie zaakceptować nierealność niektórych wątków.

Poza tym, nie ma możliwości, żeby ta lektura kogokolwiek znudziła. Oddech niedźwiedzia grizzly wyczuwalny jest tak samo jak kolejny tom o przygodach Theo Cray'a, który powstanie niebawem. Warto przeczytać!



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn