Przejdź do głównej zawartości

Zoë Folbigg – Stacja miłość

Bywa, że okładka i opis są przedstawione tak, że aż chce się daną pozycję przeczytać. Jednoznacznie określają, że to, co kryje się wewnątrz, to określony gatunek literacki. W przypadku Stacji miłość jest podobnie. Opis i okładka sugerowały romans, opowieść o wielkiej miłości, a czytelnik dostał obyczajówkę i to w dodatku nieco nudną.



Zoë Folbigg jest poczytną dziennikarką. W którymś momencie swojego życia postanowiła opisać  swoją historię miłosną. Pociągnęła więc za wszystkie pisarskie sznurki i stworzyła powieść o dwojgu pasażerów pociągu, którzy mimo wspólnych godzin spędzanych na dojazdach do pracy – nie znają się, nie rozmawiają ze sobą, mimo tego, główna bohaterka Maya zakochuje się w tajemniczym Jamesie i przez niemal rok nie może podjąć ryzyka by z nim porozmawiać.
Wokół tego głównego wątku, autorka zbudowała też relacje innych bohaterów. A wykreowała je zdecydowanie lepiej niż parę główną. Tutaj, postaci są wyraziste, charakterne, mają określony styl i są zdecydowanie barwniejsze. Łatwo jest polubić uroczą staruszkę Velmę, szaloną przyjaciółkę Nenę, czy nawet upierdliwą i cyniczną Cressidę. Jednak bohaterowie i wątek główny pozostawiają wiele do życzenia. Relacja między głównymi bohaterami była nużąca, chwilami mdła i nijaka, a platoniczne uczucie, którym Maya darzyła Jamesa, było tak dziwne, że chwilami nie rozumiałam o co autorce chodziło.

Kolejną rzeczą, która nieco odpycha od lektury jest narracja. Niby trzecioosobowa, najbardziej pożądana wśród czytelników, ale jednak niewygodna w odbiorze. Trudno powiedzieć jednoznacznie co tutaj męczy, czas teraźniejszy czy forma?

Bardzo podobał mi się zamysł. Ciekawie poprzeplatane historie różnych osób, które w ogólnym rozrachunku wychodzą z życiowych problemów niczym bohaterowie filmu Love actually. Miło czytało się elementy zaznaczone typowo angielskim sznytem i wyraźnie zarysowanym brytyjskim stylem życia, jednak brakowało mi tej miłosnej iskry, której spodziewałam się po tej książce. 

Jeśli wziąć pod uwagę przesłanie tej powieści, bo nie da się ukryć, że ono istnieje, to robię ukłon w pas w stronę autorki. To, że trzeba brać przysłowiowego byka za rogi, a życie wyciskać jak cytrynę, to główny powód, dla którego warto tę pozycję przeczytać do końca. Walka z samym sobą, z własną nieśmiałością, podążaniem za marzeniami i spełnianiem ich, jest bardzo ważna. A w tej książce mamy pięknie zilustrowane jak to zrobić. Zoe założyła, że cel nie jest łatwy, ale warto do niego podążać, i to za pomocą wszelkich dostępnych kanałów, a, że fabuła nie do końca się klei, to już inna historia.

Stacja miłość to powieść pisana na podstawie przeżyć autorki, doświadczonej dziennikarki. Do Was jednak należy decyzja czy po nią sięgniecie.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...