Przejdź do głównej zawartości

Czas do szkoły


Lato dobiegało końca. Słońce szybciej chyliło się ku zachodowi, zieleń na drzewach pociemniała, a wszystkie kolorowe kwiaty przekwitły i straszyły teraz poschniętymi badylami. Wraz z latem i wspaniałymi wspomnieniami, odchodziły także wakacje. Jeszcze tylko kilka dni dzieliło Dydzika od zajęć szkolnych, które miał rozpocząć wraz ze swoją siostrą Andzią w pierwszej klasie. Chłopcu nie bardzo spieszyło się do szkoły, właściwie to nie cieszył się w ogóle. Wszystkie te przygotowania i zakupy były wyjątkowo nudne, a wizja siedzenia w klasie i pisania literek, przyprawiała go o gęsią skórkę. A poza tym jego wszyscy koledzy, których poznał w przedszkolu, na pewno będą się śmiać z tego, że nie potrafi jeszcze pisać i czytać, i chłopiec tylko naje się wstydu.



Co innego Andzia. Dziewczynka cieszyła się z rozpoczęcia nauki w szkole. Już od miesiąca miała przygotowany piórnik, kolorowe kredki, ołówki i mazaki. Zeszyty, schludnie ułożone w stosik czekały na owijki, a pachnący nowością plecak, stał oparty o kształtne biurko. Siostra nie mogła się doczekać września i raz po raz, zadzierając mały piegowaty nosek, upominała brata.

͞‒ Mógłbyś przynajmniej poukładać wszystkie rzeczy na biurku, albo schować je do szuflady. A ty wszystko wyrzuciłeś na blat i teraz leży i brzydko wygląda. A poza tym w szkole będzie fajnie. Ja to wiem, w końcu jestem starsza aż o trzy minuty!

Mnie ten bałagan nie przeszkadza. I nic nie wiesz, tylko się wymądrzasz. Odrzekł Dydzik i wzruszając ramionami wybiegł z pokoju. Miał ochotę na odrobinę zabawy. Może grę w berka, albo gorącego ziemniaka? Nie wiedział jeszcze dokładnie co to miałoby być, ale był pewien, że o szkole nie chce myśleć, dlatego szybko odnalazł kolegów z podwórka.

Niestety, czas mijał bardzo szybko i nim we śnie wybrzmiało ostatnie „raz, dwa, trzy, szukam”, do pokoju weszła mama i głaszcząc dzieci po głowach oznajmiła, że czas wstawać do szkoły. Andzia zerwała się na równe nogi i popędziła do łazienki, ale Dydzik nakrył się kołdrą po same uszy i oznajmił, że nie wstaje za żadne skarby.

Kochanie, nie ma się czego bać. W szkole jest całkiem fajnie. Przekonasz się, że za kilka tygodni będziesz się śmiał ze swoich obaw, a w szkole na pewno sobie poradzisz. ‒ Powiedziała mama, która oprócz tego, że była mądra i wymyślała świetne zabawy, to przecież była dużo starsza i wiedziała co mówi.

Dydzik nie był przekonany, ale wstał z ociąganiem i poczłapał do łazienki wyszorować zęby i ubrać się na apel. Marudził przed wyjściem i bardzo denerwowało go zachowanie Andzi, która podskakiwała radośnie i co chwilę popędzała brata.

Przekraczając mury szkoły, chłopiec zorientował się, że nie jest źle. Po uroczystym apelu, nowa wychowawczyni zabrała dzieci do sali. Klasa była kolorowa i pełna ciekawych przyrządów naukowych. Ławeczki stały w równym rządku, a naprzeciwko ustawiono biurko pani nauczycielki i wielką zieloną tablicę, na której pisało się kredą. Nowa pani przedstawiła się jako Małgosia, a potem witała z każdym z uczniów, prosząc by się przedstawili. Dydzik był zaskoczony, że nie jest sam. Klasa liczyła sobie dwudziestu uczniów i wszyscy, tak samo jak on rozpoczynali naukę. Każdego czekało pisanie literek, żmudne stawianie ich w linijkach i nauka liczenia do stu. Chłopiec spojrzał w stronę Andzi, która uśmiechała się szeroko i wcale nie wyglądała na wystraszoną. Uznał więc, że jego obawy były niepotrzebne i z pomocą wychowawczyni poradzi sobie ze wszystkim. Postanowił, że to może być świetna przygoda i wcale nie musi oznaczać czegoś nudnego. A wraz z nowymi kolegami może spędzać przerwy i popołudnia na zabawie. Szkoła nie wydawała się więc już Dydzikowi taka straszna, ba, teraz nie mógł już doczekać się pierwszego dnia nauki. Chciał już popędzić do domu, wyjąć wreszcie zeszyty i książki z szuflady, poukładać je w plecaku i czekać na to, co przyniesie mu nowy dzień. Na chłopca czekało nie lada wyzwanie, na które już teraz się cieszył, a wszystkie obawy zniknęły. Da radę! W Końcu wszyscy kiedyś byli w pierwszej klasie, prawda?



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn