Przejdź do głównej zawartości

Zbrodnia po irlandzku – Aleksandra Rumin

Aleksandra Rumin powraca z przytupem. Mistrzyni wytykania ludzkich przywar tym razem zabiera czytelnika do zielonej Irlandii. Ale zanim wyśle tam swoich bohaterów, to najpierw musi kilka wątków pomieszać tak, żeby dobrze się czytało.



Pierwsza powieść autorki bawiła mnie aż do ostatniej strony. Nie dość, że kwitła bohaterami, to jeszcze zaskakiwała fabułą, no i, rzecz jasna, kpiła z ludzi na potęgę. Nie miałam więc wątpliwości, że sięgnę po kolejną jej książkę. I jak już ten fakt nastąpił, to wieczór minął, a ja stwierdziłam, że Zbrodnia po irlandzku jest zdecydowanie lepsza od swojej poprzedniczki czyli Zbrodni i Karasia

Tym razem, Rumin skupiła powieść na warszawskim biurze podróży Hej Wakacje, którego właścicielem jest rzutki i wyjątkowo przedsiębiorczy Rudolf Stanisławski, zatrudniający w swej niezwykłej firmie równie dziwacznych co on pracowników. Pewnego dnia, w ramach poprawienia wizerunku marketingowego biura, wpada na pomysł loterii i wysłania szczęśliwców na wycieczkę życia, opatrzonej szumnie nazwą Szmaragdowa przygoda. Po krótkim czasie, udaje mu się zebrać ekipę nie z tej ziemi. Pojawia się więc rubaszny prezes Gustaw Jelonek, blogerka, modelka i stylistka Róża Małecka, niezwykle barwna Maria Downar-Wiśniowiecka, zwana Baronową Raszplą, artystka Elwira Paprocka, maminsynek Marian Chochelka, właścicielka butiku Idalia Smoczyńska, psychiatra Teodor Kostrzewa oraz emerytowany nauczyciel WFu – Czesław Maria Bobrowski. Całą tę kolorową zgraję rozwozi po całej irlandzkiej okolicy praktyczny i rzeczowy Alan, a pilotem został praktykujący alkoholik Tomek. Czy zatem ta historia może skończyć się dobrze? Otóż, na dwoje babka wróżyła, ale najpierw potrzeba trupa. No bo jak to tak zbrodnia bez ofiar? A, że autorka nie rozpoczyna powieści zbrodnią, toteż spodziewać się należy, że pojawi się później i to w pięknych okolicznościach przyrody.

Powieść Aleksandry jest komedią kryminalną. Niezwykle inteligentną i zabawną opowieścią o ludziach i ich zachowaniach na wyjeździe zagranicznym. Tak jak w poprzedniej książce, tak i tutaj pojawiają się zabawne sceny i sytuacje, które kpią z pewnych ludzkich zachowań, drwią ze zbyt pewnych siebie dorobkiewiczów i pseudo-biznesmenów. Autorka sprytnie zwraca uwagę na idiotyczne zachowania i konsekwencje, które za sobą niosą, ale też wskazuje, że niektóre z nich  przypisać można jedynie mieszkańcom dużych aglomeracji, przy czym ta absurdalna wielkomiejskość aż kłuje w oczy i zwraca uwagę na tyle, że doszukujemy się porównań w prywatnym życiu.

Wielokrotnie odnosiłam wrażenie, że autorka w zawoalowany sposób kpi też z sytuacji politycznej w Polsce. Szczególnie jeśli chodzi o dwie dość agresywne rybki o imionach Leszek i Jarek. I, mimo, że była to jedynie epizodyczna sprawa, to wniosła do całości powiew świeżości i bezczelnego humoru, który bardzo mi się podobał.

Ktoś kiedyś stwierdził, że jedynie dystans i poczucie humoru mogą nas uratować. Ta osoba miała cały worek racji i trzy deko brakowało jej do wspaniałości. Tak, moi drodzy, te dwa wykładniki pomogą nam w życiu. Fakt, że niewiele jest osób, które potrafią śmiać się z samych siebie. Lepiej zawsze porechotać się z kogoś innego, ale może czytając tę lekturę dostrzeżecie w sobie choć odrobinę siebie i normalnie, po ludzku zaczniecie się śmiać, jako i ja uczyniłam? Tego Wam właśnie życzę! No i polecam, ku serc pokrzepieniu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn