Przejdź do głównej zawartości

Sylwestrowa miłość

- Globalne ocieplenie, phi! - prychnęła Gaja, usiłując otworzyć drzwi. Ciekawe kto to wymyślił? W końcu udało jej się dostać do środka. - Mało brakowało, a byłabym stłukła sobie tyłek. Zapaliła światła w sklepie, podłączyła witryny i odetchnęła zatęchłym powietrzem pomieszczenia. Sklep monopolowy „Bas” pysznił się starymi popeerlowskimi półkami oświetlanymi brzęczącymi jarzeniówkami oraz zielonym wytartym linoleum na podłodze.




 Gaja otrzymała sklep w spadku po dziadku Janie. Otworzył go w czasach, kiedy na półkach stał tylko ocet, za to kwitł handel osiedlowy i piwniczny, brakowało więc legalnego sklepu monopolowego. W latach kiedy Polska dopiero wychodziła z dziury spożywczej, sklep dziadka cieszył się ogromnym zainteresowaniem, kiedy spragnieni luksusu i dobrych trunków ludzie szukali towaru, który dopiero powoli spływał z zachodu. Gaja nie miała serca remontować lokalu. Chciała, by pozostał w takim stanie, w jakim zostawił go dziadek, miało to swój urok i jak do tej pory biznes prosperował całkiem nieźle. Klientami sklepu byli zwykle ciekawscy, którzy przyjeżdżali po flaszkę wódki krakowskiej, butelkę czerwonej biedy1 i suchary beskidzkie, ale też stali klienci tacy jak pan Marian z żoną Zenią. Przychodzili do sklepu codziennie, po to by porozmawiać i kupić nalewki, zwane przez Zenię „łzami sołtysa” lub „gumowcem”. Tak było też dziś.
- Dzień dobry, pierożku – zakrzyknął jowialnie Marian – masz coś dla mnie dziś?
Gaja uśmiechnęła się wychodząc z zaplecza ze skrzynką wody grodziskiej. - Dzień dobry, Panie Marianie, co dziś tak wcześnie? Oczywiście, że mam, jak zawsze, choć może zamiast tego trunku może kupiłby pan chleb i kostkę sera, co?
- Ach, pierożku, ty to zawsze taka troskliwa. Daj mi tego trunku miłości, a za godzinę nie będę już o głodzie pamiętał, a Zenia jaka zadowolona będzie... no, pierożku.
- Dobrze, już dobrze. Gaja skasowała należność, pomachała swojemu ulubionemu klientowi i wróciła do układania wody. Pomyślała o mężu, który pewnie odsypiał wczorajszą imprezę. Kochała go tak samo jak w dniu ślubu i ufała jak nikomu innemu. Poznali się jeszcze na studiach. Ona kończyła właśnie filologię polską, a Kornel muzykologię. Spotkali się na ślubie wspólnych znajomych i od tej pory byli nierozłączni. Gaja uwielbiała pisać, ale na próżno szukała odpowiedniego etatu w szkole, dlatego też spadek po dziadku pozwolił jej w spokoju pisać opowiadania, ale też zapewniał zaplecze finansowe. Kornel natomiast pracował zazwyczaj w weekendy. Grał ze swoją kapelą na weselach, bankietach i rautach, a w tygodniu wylegiwał się do południa i snuł po domu. Był artystą, niebieskim ptakiem, ale Gaja kochała go nad życie i ufała bezgranicznie. Miała trzydzieści lat, burzę kręconych rudych włosów, alabastrową cerę i piegi na nosie. Filigranowa budowa ciała i zadarty nos, mimo tej budowy ciała była silną i twardo stąpającą po ziemi kobietą.
Kiedy zadzwonił telefon, Gaja właśnie kończyła układać na półce musujące wino Цapcкoe Игpиcтoe2.
- Halo? Cześć Mirela, wpadniesz na kawę? - zapytała Gaja z nadzieją na kilka chwil z przyjaciółką.
- Cześć, Ruda, nie, nie mam czasu, ale mam propozycję, której nie możesz odrzucić. W sylwestra idziemy do Baśki. Organizuje domówkę. Zapewnia mnóstwo pysznego jedzenia, muzykę z lat '60 i hektolitry alkoholu, które pozwolą zapomnieć ci o mężu śpiewaku i tańczących wokół niego małolatach w przykrótkich spódnicach.
- No nie wiem, będę pracowała do osiemnastej, wiesz jak jest w sylwestra. Mnóstwo ludzi, nerwów i sprzątanie z podłogi brokatu. Będę zmęczona jak byk po rykowisku, więc po pracy włączę telewizor i pójdę spać.
- O tym właśnie Baśka mówiła – westchnęła Mirela – dobra, nie narzekaj. Coś wymyślę, najwyżej pomogę ci, ale musisz być. Nie przyjmujemy wymówek. Tymczasem, Ruda i nie zmyślaj. Paaa.
Odkładając słuchawkę, Gaja uśmiechnęła się pod nosem, ciesząc się, że ma przyjaciółki, na których zawsze mogła polegać. Dzień zakończyła raportem z kasy fiskalnej, założyła kurtkę, pogasiła światła i zamknęła sklep. W jednej dłoni trzymała tanie wino musujące, ponieważ planowała wieczorem przypomnieć Kornelowi studenckie czasy. Wrzuciła klucze do torebki, odwróciła się i runęła jak długa. Poślizgnęła się na ubitej warstwie śniegu. Butelka z winem przeleciała nad jej głową, a pupa z głośnym plaśnięciem wylądowała na chodniku. Gaja zaklęła szpetnie usiłując się podnieść, ale jej nogi rozjeżdżały się pod dziwnym kątem. Kiedy udało jej się złapać równowagę, otrzepała płaszcz z resztek śniegu i schyliła się by uprzątnąć szkło z chodnika. Niestety kiedy się schylała wpadł na nią jakiś mężczyzna i oboje runęli na twardą, ubitą górę śniegu leżącą pod ścianą.
- No cóż – rzekł mężczyzna, podając Gai dłoń i świdrując spojrzeniem orzechowych oczu – to było twarde lądowanie.- Uśmiechał się od ucha do ucha.
- Biorąc pod uwagę na czym, a właściwie na kim pan wylądował, to chyba ja byłam w gorszej sytuacji. - odpyskowała Gaja – zresztą nieważne. I tak wszystko szlag trafił.
- Proszę się nie przejmować, zawsze mogło być gorzej. Mogło się skończyć jakimś nieszczęśliwym złamaniem, a tak ma pani tylko stłuczone cztery litery – zaśmiał się – Do siego roku i miękkich lądowań.
- A idź, dziadu – mruknęła Gaja i poczłapała zrezygnowana w stronę domu.
Miała nadzieję spędzić wieczór na kanapie z mężem u boku i musującym winem w kieliszkach. Okazało się jednak, że po rozmowie o sylwestrze, Gaja płakała w wannie, a Kornela poniosło do baru. Nie mogła zrozumieć tak radykalnej postawy w tej sprawie. On miał pracować i balować całą noc, a ona siedzieć w domu? Położyła się z bólem głowy i usnęła. Grubo po północy obudził ją wślizgujący się pod kołdrę, śmierdzący piwem Kornel.
- Przepraszam, kochanie, wiesz jaki jestem jeśli chodzi o ciebie. Przepraszam... Niestety Gaja nie zdążyła usłyszeć reszty przeprosin, bo jej mąż usnął snem kamiennym, natychmiast wpadając w chrapiący trans. Nie mogła się na niego gniewać, za bardzo go kochała.

W sylwestra rano Gaja obudziła się z przeświadczeniem, że to będzie pracowity dzień. W nocy śnieg zasypał wczorajsze ślady i musiała odśnieżyć chodnik przed sklepem. Wstała z ociąganiem i cmoknęła męża w policzek. - Kawa, michu?
- Mhhhhm, ale czarna jak smoła i gorąca jak piekło. - Kornel zwlókł się z łóżka i poszedł pod prysznic. Gaja uwielbiała leniwe poranki z mężem, szczególnie kiedy mieli się pogodzić. Zdążyła postawić na stole jajecznicę i parujący kubek kawy, kiedy usłyszała telefon. Wzruszyła ramionami, myśląc o tym, że Kornel znów omawiać będzie z Beatą – wokalistką, harmonogram wystąpień na balu, zjadła więc pośpiesznie, połknęła kilka łyków kawy i wybiegła z domu, machając wesoło do męża.

Kiedy skręciła w uliczkę, na której znajdował się sklep, jej oczom ukazał się dość niecodzienny widok. Korpulentna Baśka, wymachiwała dłonią przed nosem pana Mariana, a Mirela, próbowała ją odciągnąć od rozzłoszczonego mężczyzny.
- Co tu się dzieje, do diabła? Baśka, natychmiast przestań! Panie Marianie, niech się pan uspokoi i niech mi ktoś do licha ciężkiego wyjaśni o co ta kłótnia?!
- Ach, dobrze że jesteś, pierożku. To wredne babsko rzuciło się na mnie z pazurami jak jej powiedziałem, że jest głupia.
- Tylko nie wredne – obruszyła się Baśka
- Dobrze, panie Marianie, ale co?
- Bo ona, znaczy się ta duża kobieta, powiedziała, że najlepiej byłoby, gdybyś sprzedała ten sklep i miała całe szemrane towarzystwo gdzieś. No to się wściekłem, nie? Nie będzie mi tu jakiś babsztyl dyrdymałów prawił, ot co!
Gaja stanęła jak wryta spoglądając to na Mariana, to na Baśkę. W końcu wzruszyła ramionami i zaczęła trząść się ze śmiechu. Chwilę później dołączyło do niej pozostałe towarzystwo. Sytuacja została opanowana, więc wszyscy weszli do sklepu. Pan Marian był honorowym pierwszym sylwestrowym klientem, więc czekała na niego niespodzianka w postaci wina musującego i tabliczki czekolady tylko z nazwy. Uradowany pobiegł do domu, żeby dać słodycze Zeni. Tymczasem dziewczęta wzięły się ostro do pracy. We trzy poradziły sobie z ciągle przybywającą falą klientów, którzy na ostatnią chwilę zaopatrywali się w alkohol. O osiemnastej zamknęły z hukiem drzwi i zgodnie stwierdziły, że ledwo żyją, ale w podskokach ubrały się w płaszcze i popędziły do domów, żeby przygotować się na imprezę.

Gaja otworzyła drzwi do domu mając nadzieję, że jeszcze zobaczy się z Kornelem i złoży mu noworoczne życzenia. Niestety męża nie było, a o jego niedawnej obecności świadczyła porozrzucana po podłodze bielizna i skarpetki, które pewnie wypadły mu z torby podróżnej. Westchnęła i poszła pod prysznic. Przygotowała sobie rozkloszowaną chabrową sukienkę w kształcie litery „A” z dekoltem w łódkę i białe tenisówki. Włosy natapirowała i spryskała dużą ilością lakieru, na koniec zawiązując wokół głowy niebieską wstążkę. O dwudziestej, - dzwoniła już do drzwi Baśki, która otworzyła jej z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Ulalala, wyglądasz jak milion dolarów, wejdź kochana, pomożesz mi ustawić playlistę na wieczór.
Gaja rozejrzała się po ogromnym salonie Baśki i zaniemówiła. Wokół niej roztaczał się obrazek jak z filmu „Służące”. Patery z tartinkami rozstawiono na komodach z epoki, w wielkiej kryształowej misie falował poncz, a w rogu ustawiono kieliszki, zakąski i alkohol.
- Jak tyś to wszystko przygotowała w dwie godziny? - zawołała Gaja próbując przekrzyczeć płynącą z głośników piosenkę „C'est la vie” Andrzeja Zauchy.
- Kochana, to tylko kwestia organizacji i pieniędzy oczywiście, ale wiesz jak jest. Nie narzekam na ich brak. O zobacz, jest i Mirela. - Wspólnie ustawiły listę piosenek na wieczór i przywitały wszystkich gości uroczym toastem. Impreza rozkręcała się z minuty na minutę, dziewczyny wyginały się na parkiecie, inne raczyły się koniakiem, a jeszcze inne słodko świergotały do swoich mężczyzn. Gaja miała właśnie uzupełnić poziom alkoholu we krwi, kiedy ktoś trącił ją łokciem, obejrzała się i napotkała świdrujące spojrzenie orzechowych oczu, które miała już okazję spotkać.
- O, widzę, że się już poznaliście. - powiedziała Mirela, podchodząc do pary tanecznym krokiem.
- Tak właściwie to nie – bąknęła Gaja – właśnie miałam pójść po...
- Nie gadaj tyle. Kostek, to moja przyjaciółka Gaja – zaćwierkała przymilnie Mirela i puściła do niej oko – no, to teraz bawcie się dobrze, ja pójdę szukać miłości. Gdzieś tu na pewno jest.
Zapadła krępująca cisza. Kostek drapał się po czuprynie, a Gaja gotowała ze złości.
- Wczorajsze spotkanie chyba nie należało do udanych, prawda? - powiedział. Może zaczniemy wszystko od początku? Jestem Kostek i dziś nie zamierzam na tobie wylądować.
Gaja parsknęła śmiechem i podała mu dłoń. - Chodź, napijemy się. - Szybko okazało się, że łatwo im się rozmawia. Kostek miał 36 lat, był lekarzem internistą, prowadzącym od niedawna własną praktykę. Wyznał, że jest rozwodnikiem. Rozeszli się z żoną w przyjaźni, ponieważ w pewnym momencie doszli do wniosku, że kierują nimi zupełnie inne priorytety. Podobało mu się tutaj, w niezbyt dużej mieścinie, wśród znajomych, natomiast jego żona marzyła o wielkim świecie. Była zapaloną podróżniczką i reporterką najpopularniejszej telewizji internetowej. Gaja zdała sobie sprawę, że opowiada Kostkowi o swoich marzeniach tak lekko jakby rozmawiała z Mirelą albo Baśką. Opowiedziała o tym, że wieczorami kiedy Kornel wychodzi do pracy ona zaszywa się w sypialni i pisze opowiadania. Była zaskoczona kiedy wyraził chęć przeczytania ich.
- Naprawdę chciałbyś przeczytać wypociny sklepikarki ze sklepu monopolowego?
- Ależ oczywiście – odparł z mocą – z wielką przyjemnością. Ciekaw jestem co też kryje się tej małej uroczej główce. Mam nadzieję, że nie będę musiał cię zmuszać do pokazania mi ich, choć nie ukrywam, znalazłbym na to kilka sposobów – puścił do niej figlarnie oko.
Gaja bawiła się jak nigdy dotąd. I musiała przyznać sama przed sobą, że poznała niezwykle interesującego mężczyznę, który mógłby zostać jej przyjacielem. Tańczyli, jedli i popijali kolorowe drinki. Kilka razy Kostek rozbawił ją do łez. Widziała zdziwione spojrzenia Baśki, ale odpowiadała jej takim uśmiechem, że ta natychmiast dawała za wygraną. Pół godziny przed północą, podeszła do nich roztańczonym krokiem Baśka i podała im złoto – bordowe kartki, po czym na okrągłym stoliku postawiła dużą inkrustowaną masą perłową skrzynię. Muzyka ucichła, a przy mikrofonie zobaczyli Mirelę, która nieco bełkotliwie opowiedziała, że każdy ma napisać życzenie na swojej kartce i tuż przed północą wrzucić ją do skrzynki. Gaja uśmiechnęła się szeroko do swojego towarzysza i zapatrzyła się na pustą kartkę. Po chwili napisała, że chciałaby uwagi od ukochanego, złożyła kartkę na pół i odłożyła do skrzyni.
- Mogę pożyczyć długopis? - szepnął jej do ucha Kostek. Gaja podskoczyła zaskoczona i oblała się rumieńcem. Nienawidziła swojej reakcji, ponieważ zdradzała zbyt wiele.
- Proszę, już skończyłam.
Kostek uśmiechnął się do niej, obrócił do niej plecami i zaczął coś skrupulatnie pisać. Po chwili złożył kartkę w taki sposób, że Gaja nie widziała treści, podszedł do niej i podając długopis rzekł. - Czy możesz się tu podpisać?
- Co? Gdzie? I po co? - zapytała śmiejąc się z niego.
- Tyle pytań i nikłe szanse na odpowiedź. Dowiesz się w swoim czasie. Podpisz się u dołu, tuż pod moim podpisem. Gaja ujęła długopis i umieściła zamaszysty podpis. Kostek z tajemniczym błyskiem w oku złożył starannie kartkę i umieścił ją w wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Co robisz? - zaśmiała się Gaja – chyba nie chcesz, żeby czarodziejska skrzynia Baśki spełniła twoje życzenie, co?
- Tutaj będzie bezpieczna – rzekł, poklepując się po klapach marynarki. - Chodź zatańczymy. Ruszyli na parkiet i tańczyli jak szaleni, schodząc tylko żeby napić się i poprosić o coś do jedzenia. Nim się obejrzeli, zegar wskazywał szóstą rano. Większość towarzystwa opuściła już dom Baśki, a sama właścicielka zaległa na kanapie pod oknem. Mirela migdaliła się z wysokim blondynem, a widząc zatroskaną minę Gai, uniosła kciuk do góry i wróciła do swojego zajęcia.
- Może mógłbym cię odprowadzić? - zapytał Kostek – daleko mieszkasz?
- Dzięki, ale wezwę taksówkę. Mój mąż niebawem wróci do domu i chcę go przywitać pysznym śniadaniem.
- Szczęściarz z faceta. Pozwól, że poczekam z tobą na taksówkę, jeszcze cię zaczepi jakiś pan Zdzisio wracający z sylwestra i porwie cię na jakąś noworoczną balangę. Twój mąż dostałby zawału, a mną targałyby wyrzuty sumienia.
Gaja ujęła Kostka pod łokieć i kiedy wspólnie czekali na taksówkę, powiedziała:
- Dziękuję za dzisiejszą noc. Nie sądziłam, że taki brutal rzucający się na bezbronne kobiety, tak cudownie tańczy.
Kostek zaśmiał się serdecznie otwierając drzwi taksówki. - Miłego odsypiania. A i jeszcze jedno – nachylił się, szepcząc jej do ucha, co sprawiło, że Gai zaczęło bić szybciej serce – wymocz nogi w wodzie z solą. Te niebotycznie wysokie szpilki musiały dać ci w nocy popalić. Zamknął drzwi zostawiając Gaję z szeroko otwartymi ustami ze zdziwienia.

Zmęczona weszła do domu i włączyła ekspres. Przygotowała chleb na grzanki i jajka na omlet, żeby szybko przyrządzić śniadanie i poczłapała pod prysznic. Około dziewiątej stwierdziła, że położy się na kanapie w salonie i poleży. Obudził ją hałas dochodzący sprzed drzwi wejściowych. Owinęła się szczelnie kocem i poszła otworzyć. W progu stał nawalony jak stodoła Kornel, ściskając w jednej ręce butelkę whisky w drugiej gitarę.
- Ooooo, moja żżżżona. Szeeeeś, buziiii mi daj na nowy rokkk – Kornel czknął głośno i runął wprost na zaskoczoną Gaję. - No proszę – mruknęła, przypominając sobie twarde lądowanie na śniegu – kolejny. Zaciągnęła męża na kanapę, zaparzyła sobie kawy i zamknęła się w sypialni żeby ze złością napisać kilka ironicznych opowiadań.
Nazajutrz wstała z nachmurzoną miną, ubrała się, wypiła kawę i nie zaszczycając swojego skacowanego małżonka ani jednym spojrzeniem udała się do sklepu. Przed drzwiami czekał na nią worek pełen soli drogowej a pod nim liścik:
Żebyś już nie musiała się przewracać,
całuję, K.
Śmiała się do rozpuku kiedy wchodziła do sklepu, a po kilku minutach wysłała Kostkowi mms z wiadomością. Za taki uroczy prezent, proponuję kawę z tyłu sklepu – jak na właścicielkę skansenu PRL przystało.
Ponieważ odpowiedź długo nie przychodziła, Gaja zabrała się do pracy. Uzupełniała właśnie zapasy wódki z czerwoną kartką, kiedy w drzwiach stanął brązowooki szatyn z dwoma kubkami kawy w dłoniach.
- Melduję się na rozkaz – Kostek posłał jej promienny uśmiech i wręczył kubek. Miał akurat przerwę na lunch i zamiast zaszyć się gdzieś w przytulnej knajpce z pysznym posiłkiem – rozmawiał z rudowłosą anielicą ze sklepu monopolowego. Rozmawiali przez godzinę, kiedy zorientowali się, że pan Marian próbuje się dobić do sklepu.
- O kurczę! Zapomniałam, że przekręciłam klucz w zamku.
- Ja już uciekam. - powiedział Kostek cmokając ją w policzek - Do zobaczenia. - Puścił do niej oko i zniknął wśród tłumu na chodniku.
- Nooo, pierożku, tak się zamykać przed ulubionym klientem? Ja tylko po mój napój z buraków i uciekam. Możesz romansować do woli.
- Panie Marianie, przecież to tylko kolega. - żachnęła się Gaja
- Kolega, nie kolega, ja oczy mam i swoje widzę. Zapijaczone i przydymione, ale radzą sobie dobrze! Pa, pierożku! - Odliczył należność i chwiejnym krokiem wyszedł ze sklepu.
W drodze do domu Gaja zastanawiała się, jak rozpocząć rozmowę z Kornelem, który coraz częściej chodził pijany, wracał w pomiętych ubraniach i co najgorsze, nie rozmawiał z nią. Postanowiła, że dziś wieczorem się z nim rozmówi, jednak jej plany spaliły na panewce, bo Kornela nie było w domu. Nie było od niego żadnej informacji i nie odbierał od niej telefonów. Zrozpaczona i wściekła poszła do Baśki, żeby się wygadać. W rezultacie została u niej na noc, wypłakując się w rękaw najlepszej przyjaciółki. Rano ledwo żywa poczłapała do sklepu, gdzie tak jak poprzedniego dnia czekał na nią prezent. Przed drzwiami leżała wielka puchowa poducha, do której w foliowym woreczku przytwierdzono małą karteczkę:
Gdyby zabrakło soli drogowej – noś, ściśle przewiązaną pasem.
Z życzeniami wielu miękkich lądowań, K.
Gaja była wzruszona przyjacielskim gestem Kostka, a jednocześnie wściekła na własnego męża, że chciała się na Kornelu odegrać. Zadzwoniła więc do Kostka i zaproponowała kino.
Przekonywała samą siebie, że to tylko koleżeńskie spotkanie i nic ponadto. Kostek przystał na propozycję z entuzjazmem, umówili się w kinie „Bajka” o 20. Kiedy Gaja weszła do foyer, Kostek już na nią czekał. Stał z uśmiechem na twarzy, ubrany w beżowy gruby golf i granatowe dżinsy, z czarną kurtką przerzuconą przez ramię. Otaksował wzrokiem Gaję i ucałował gorąco w policzek, wdychając przy tym zapach jej perfum.- Jak się cieszę, że założyłaś spodnie – powiedział – pomyślałem, że zamiast oglądać kolejne romansidło, pójdziemy zrobić coś ekscytującego. Wyglądasz na kompletnie rozbitą.
- Tak, to prawda. To znaczy nie. Tak, zróbmy coś fajnego, ale mylisz się, u mnie wszystko w jak najlepszym porządku – uśmiechnęła się, ale uśmiech nie sięgał oczu.
- Nie oszukuj mnie, rudzielcu. Niedługo zapomnisz o swoich troskach, chodź. - ujął jej rękę i pokierował w stronę wyjścia. Okazało się, że droga, którą idą wiedzie wprost do domu Baśki.
- Coś ty wymyślił, chłopaku, co?
- Spójrz – powiedział, odwracając Gaję w kierunku północnym.
- Niespodziaaankaaaa – krzyknął chór ludzi, z Baśką i Mirelą na czele. Za nimi stały piękne dwa kare konie, zaprzężone do olbrzymich sań. - Wszystkiego najlepszego!
- Och! Ja mam dziś urodziny... No, widać jednak się starzeję, bo kompletnie o tym zapomniałam. - -uśmiechnęła się do wszystkich i podziękowała.
- Do sań! - zarządził Kostek – sanna czeka!
Baśka podeszła do Gai i powiedziała, że próbowały z Mirelą namówić na to Kornela, ale wykręcił się w ostatniej chwili jakimś rautem. Gaja uściskała ją serdecznie i obiecała sobie, że będzie się dobrze bawić bez względu na wszystko.
Ruszyli wśród płonących pochodni i śmiechów. Po pół godzinie szybkiej jazdy, dotarli do agroturystyki „Stary Cap” gdzie czekało na nich ognisko, herbata z rumem i mnóstwo kiełbasek. Kostek otaczał ją ramieniem i raz po raz całował w ośnieżoną głowę. Gaja czuła się przy nim bezpiecznie. Była zrelaksowana i spokojna jak nigdy dotąd.
- Powiesz co cię dręczy, czy będę musiał cię torturować całą noc? - szepnął. Gaja podniosła wzrok i na jednym wdechu opowiedziała mu o Kornelu, jego zachowaniu i dręczących ją wątpliwościach. Kostek słuchał jej uważnie, masując zmarznięte dłonie i ochraniając od podmuchów wiatru. Kiedy skończyła, łzy kapały jej na szalik, a Baśka z Mirelą zaalarmowane nagłą zmianą nastroju przyjaciółki podniosły się z miejsc, żeby dowiedzieć się co się stało. Widząc jednak spokojny wzrok Kostka, odpuściły i zarządziły kolejną porcję pieczonych kiełbasek.
Zabawa przy ognisku trwała niemal do pierwszej w nocy. Taksówki cyklicznie podjeżdżały po kolejnych imprezowiczów. Kiedy nadszedł kolej na Gaję, ta zwróciła się do Kostka. - Pojedziesz ze mną? Nie chcę sama wracać. - Kostek potarł kciukiem jej zmarznięty policzkek i mocno ją przytulił. - Co tylko zechcesz, rudzielcu.

Wysiadając z samochodu Gaja uśmiechnęła się. – Dziękuję za cudowny wieczór. Był zdecydowanie lepszy od kina, a poza tym udało nam się na sobie nie wylądować.
- Nie kuś losu, kobieto – zaśmiał się Kostek – spójrz ile tu zasp. Na pewno znalazłaby się odpowiednia dla nas. Gaja objęła go serdecznie i gorąco ucałowała w policzek, po czym odwróciła się i poszła w kierunku domu.
- Poczekaj – chwycił ją za rękę Kostek – chcę...
- Nie, niech będzie tak jak jest. Nie zepsujmy tego. - wyswobodziła się z uścisku i pobiegła do domu. Zobaczyła, że w salonie świeci się światło. Ucieszyła się. Była w dobrym nastroju i rozmowa z Kornelem o ich związku i przyszłości musiała się powieść. W końcu był jej mężem.
Otworzyła drzwi i weszła do salonu. Uśmiech zamarł jej na ustach, kiedy zdała sobie sprawę z tego na co patrzy. Na małżeńskiej skórzanej kanapie leżał spocony Kornel. Rozchełstana koszula przykleiła się do jego szczupłego brzucha, a poniżej utleniona blond czupryna poruszała się to w górę, to w dół, wydając przy tym głośne dźwięki.
Gaja westchnęła głośno i z niemym krzykiem wypadła z domu. Wybiegła na ulicę i upadła tuż przed płotem sąsiadów, żeby wyrzucić z siebie żal. Szlochała tak długo, że nie zauważyła zbliżającego się do niej Kornela. Kiedy dotknął jej pleców w przepraszającym geście, zerwała się na równe nogi i pobiegła przed siebie. Zdyszana dobiegła do swojego sklepu, weszła do środka nie zapalając świateł, dopadła do półki z winami i sięgnęła po Kadarkę. Nim minęła godzina, Gaja kończyła już drugą butelkę, wylewając przy tym morze łez. Udało jej się opuścić sklep, - bez robienia niepotrzebnego hałasu. Zataczając się i utyskując na mężczyzn doczłapała do Baśki. Próbowała dostać się do niej, ale właścicielki nie było w domu, więc wyjęła telefon i zadzwoniła pod jedyny numer, który przyszedł jej do głowy. Kostek odebrał po trzech sygnałach i zaspanym głosem zapytał.
- Gaja, coś się stało?
- Szczy możeszsz przyeechaś po mnie? Jezzzem pijjana troochę.
- Gaja, gdzie jesteś?
- U Baccchhy. - zadwolona ze swoich umiejętności manualnych oparła czoło o okno altanki i czekała. Musiała chyba tracić przytomność, bo jedyne co pamiętała to mocne ramiona Kostka niosące ją do taksówki.
Nazajutrz obudził ją potężny ból głowy, rozejrzała się po pokoju i ze zdumieniem stwierdziła, że znajduje się w czyjejś sypialni. Dopiero po chwili zaczęły docierać do niej strzępy wspomnień. Kornel, kanapa, blond Beata i wino... W sekundę poczuła się jeszcze gorzej. Zeszła po schodach i zobaczyła krzątającego się po kuchni Kostka. Kiedy ją zobaczył, zmarszczył czoło, - z zatroskanym wyrazem twarzy podszedł do Gai i przytulił ją mocno. - Nic nie mów. Przygotowałem dla ciebie coś na kaca, potem porozmawiamy – podał jej szklankę, w której warstwowo leżały śmietana, żółtko i olej.
- Chyba żartujesz – zaoponowała – w życiu tego nie wypiję.
- Proponuję jednym haustem. Za godzinę po kacu nie będzie śladu.
Gaja połknęła obrzydliwą miksturę i po kilku sekundach popędziła do toalety, z której nie wychodziła przez najbliższe trzy kwadranse. Odświeżona i z kompletnie pustym żołądkiem weszła do kuchni.
- Przepraszam – wybąkała – to była koszmarna noc.
- Wiem o wszystkim. Baśka do mnie dzwoniła, pytała czy wiem gdzie jesteś. Kornel szukał cię u niej w domu i powiedział co się stało. Przykro mi...
- Czyżby? Krzyknęła Gaja. Dość tego. Dość tej udawanej życzliwość. Nie potrzebuję twojej łaski! Dam sobie radę ze swoimi kłopotami - ryknęła.
- Gaja, co cię ugryzło? - zapytał zaskoczony Kostek – Gaja! - Ale ona go nie słuchała. Pośpiesznie złożyła kurtkę i wybiegła. Znów uciekała. Od problemów, prawdy i miłości.

Gaja wystąpiła o rozwód w ciągu miesiąca. Wyprowadziła się z domu i zamieszkała w kawalerce nad sklepem. Nie rozmawiała z Kornelem. Nie miała o czym. Powoli rozpoczynała nowe życie. Kostek dzwonił do niej kilka razy, ale z uporem maniaka nie odbierała od niego telefonów. Kilka razy przychodził do sklepu, próbując z nią porozmawiać, ale Gaja odmawiała jakichkolwiek wyjaśnień. Wszystko szło nie tak jak trzeba. Nawet radosny pan Marian markotniał, kiedy patrzył na Gaję.
- Ach, pierożku. Zabiłbym gościa własnymi rękami gdybym wiedział który cię tak skrzywdził.
Gai zalśniły w oczach łzy, ale nie odpowiadając nic, podała mu nalewkę i skasowała należność.

Luty przywitał mieszkańców miasteczka siarczystym mrozem. Czas mijał szybko i w witrynach sklepowych pojawiły się czerwone serduszka zwiastujące nadejście święta zakochanych. 14. lutego Gaja zeszła do sklepu z markotną miną, ale pod drzwiami zobaczyła ciężarówkę z naładowaną po brzegi przyczepą.
- Pani kochana, gdzie zrzucić? Bo chyba nie na chodnik? - krzyknął kierowca ciężarówki.
- Panowie, ale to jakaś fatalna pomyłka, ja nie nie zamawiałam... a co to właściwie jest?
- Sól drogowa, kochana pani. My mieliśmy tylko dostarczyć. To co, pani szanowna? Wysypywać?
- Nie! Czekajcie na miłość boską! - krzyknęła Gaja – muszę zadzwonić.
- Do kogo chcesz dzwonić, rudzielcu? - usłyszała przy swoim uchu głos Kostka
- Coś ty dobrego narobił? Wstrzymałeś ruch na całej ulicy!
- Nie ruszę się stąd, dopóki czegoś nie przeczytasz. - Podał jej kopertę, z której wydobyła złoto – bordową kartkę. - Otwórz – zachęcił.
Drżącymi dłońmi odwinęła papier, zobaczyła swój podpis, który złożyła w sylwestra. Spojrzała na Kostka i rozłożyła ją całą. Jej oczom ukazało się zdanie:
Będę o Ciebie walczył,
ponieważ zakochałem się w Tobie od pierwszego wejrzenia.
Gaja rzuciła się Kostkowi na szyję, wśród głośnych klaksonów zniecierpliwionych kierowców, namiętnie go pocałowała.





1Oranżada czerwona

2Carskoje Igristoje

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn