Przejdź do głównej zawartości

Pani redaktor

Kilkadziesiąt lat temu lśniła na medialnym firmamencie. Bezwzględna, inteligentna i stawiająca pod ścianą rozmówców, z którymi rozprawiała się szybko i... boleśnie.



Dziennikarka z krwi i kości. Wyróżniał profesjonalizm, celność zadawanych pytań i dążenie do prawdy. Nic nie stanowiło dla niej problemu. Każdą sprawę mogła rozwiązać, albo nagłośnić i zmienić tok jej postępowania. Mowa tu o ostrej niegdyś jak brzytwa golarza – Elżbiecie Jaworowicz.
Do tej pory prowadzi swój program autorski. Niegdyś ciekawiła, zadziwiała i wytykała błędy. Celowo używam czasu przeszłego. Niestety, jej program, niegdyś poruszający problemy społeczne, polityczne, dążący do prawdy, zamienił się w lekką "telewizję śniadaniową", trywialny talk show i "niby" program publicystyczny, w którym główną rolę gra... sama prowadząca.
"Królowa jest jedna" mówią o Elżbiecie Jaworowicz dziennikarze. "Sprawa dla reportera" od ponad dwudziestu lat zbiera przed telewizorami rzesze fanów, którzy niemalże z czcią spijają z jej ust słowa i traktują jako ostatnią deskę ratunku. Dawniej, pan redaktor otwierała dyskurs ze swoimi gośćmi, kierowała rozmową i "ugniatała" jakby był materiałem plastycznym; nadawała rozmowie ton i nie pozwalała, by choć na chwilę zejść z tematu. Nie bała się stawać twarzą w twarz z prawdą, potrafiła bez mrugnięcia okiem rzucić oskarżenie i skierować wzrok policji na sprawę, którą prowadziła.
Od kilku lat, mimo, iż formuła programu się nie zmieniła, Elżbieta Jaworowicz obrała inny kierunek. Większą wagę przywiązuje do tego żeby być w centrum uwagi za sprawą modnej teraz emocjonalności, a jej cięty język i bezkompromisowość, miast trwożyć - śmieszy;
Ja tu pracuję z kamerą, a pani nie będzie mi limitować, co ja mam robić” - krzyczy dziennikarka (spoglądając raz po raz do kamery, unosząc znacząco brwi i uśmiechając się drętwo) do kobiety, która nie pozwala jej wejść na swoją posesję.
Potrafi zadać pytanie swojemu rozmówcy i nie czekając na odpowiedź sama sobie na nie odpowiedzieć:
"Co oni by z tego mieli? Precyzyjnie proszę. No, oczywiście, mieliby pieniądze – teraz wszystko jest jasne” . Uśmiecha się przy tym szeroko do kamery i skupia całą uwagę na sobie.
Dużo jest takich jeleni jak pan?” - zadaje pytanie nieco biologiczne pewnemu człowiekowi oskarżonemu o układy towarzysko - polityczne w Brodnicy.
Według medioznawcy, prof. Wiesława Godzica, kobieta uprawia swego rodzaju "dziennikarstwo janosikowe". Stara się rozwiązywać problemy z pominięciem drogi prawnej, co pozwoli jej umocnić swoją pozycję wśród ludzi pochodzących z małych miejscowości, którzy stanowią 75% publiczności programu (według danych TNS OBOP).
Zastanawiająca jest metodologia wyboru spraw, którymi się zajmuje. Interesują ją tylko ludzie, którzy zrobią show. Dlatego w czasie debaty w studiu, Elżbieta Jaworowicz zajmuje centralne miejsce, mając po swojej prawej stronie ucieśnionych, w strojach wprost z wiejskiego bazaru lub starej szafy z molami, a po lewej gros ekspertów z "Koziej Wólki" w białych kołnierzykach. Od boksera do celebryty włącznie.
Kończąc niniejszym tekst, wychylam się zza biurka, zakładając nieco ekwilibrystycznie nogi i...

Oddaję tę sprawę pod sprawiedliwy osąd państwa i czekam za tydzień. Nie przeoczcie państwo »Sprawy dla reportera«”.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn