Przejdź do głównej zawartości

Cmentarianki

Wielkim krokami zbliża się czas zadumy, wspominków, czas kiedy myślami jesteśmy daleko stąd - w przeszłości. Cała rodzina zjeżdża się do babci, dziadka, cioci, żeby przez godzinę postać nad grobem najbliższych. Po to, by w ciszy kontemplować Wszystkich Świętych.
Akurat!

Obrazek narysował: Remek Dąbrowski


Już w połowie października rozpędzony, marketingowy pojazd dostawczy, wypchany po burty zniczami i wieńcami, parkuje pod sklepami i zapełnia półki kolorowym ustrojstwem i najnowszymi modelami ozdób cmentarnych. A im bardziej krzykliwe, tym lepiej. Prawdziwy Polak nie szczędzi na bliskich i zawsze kupuje większe, okazalsze i kolorowsze niż ciotka Staśka z Bydgoszczy czy wujek Zdzisław z Rokietnicy.
Prawdziwy must have to znicze w rybie łuski, posypane brokatem, opalizujące tysiącem tęczowych barw. Można znaleźć też znicze patriotyczne - w kształcie Polski, a także takie, które mają przyklejone miniaturowe Maryjki, krzyżyki i obrazki świętych. Nic jednak nie przebije doskonałych i umilających ludziom czas spędzony na cmentarzu - zniczy z pozytywką, wygrywających piękną skądinąd melodię i pasującą do cmentarza jak kwiatek do kożucha:

 "Wstań, powiedz nie jesteś sam..."

Czasem pojawia się babciny głos rozsądku, mówiący, że kiedyś, w latach osiemdziesiątych, były tylko znicze gliniane, wypełnione woskiem i dymiące po zapaleniu jak stara lokomotywa, a i tak wszyscy kupowali jednakowe, bo najnormalniej w świecie innych nie było.




Tegoroczna zniczowa moda odbiega dość mocno od tej, którą znamy i pamiętamy, ale na rynku pojawiło się coś nowego. Każdy znicz, stroik czy donicę z chryzantemą złocistą można udekorować w sposób spersonalizowany, ponieważ w sprzedaży pojawiły się naklejki i różnego rodzaju złocone napisy, które wepchnąć można absolutnie wszędzie. A jak wiadomo, im więcej złota, srebra i dodatków przyciągających wzrok - tym lepiej.


Jakieś dwadzieścia lat temu pierwszy dzień listopada był mroźny, wietrzny i przenikający do szpiku kości. A jeśli cmentarz umiejscowiony był gdzieś na wzniesieniu albo w odsłoniętym miejscu, to wiatr hulał jak mu się podobało, owiewał dumające nad grobami sylwetki i powodował potężne dilirium, które nie ustępowało nawet po wypiciu herbaty z rumem.
Żeby więc sobie radzić z niesprzyjającą aurą, ludzie wyciągali z szaf grube prochowce, płaszcze z karakułów, królików, lisów czy bobrów i wietrzyli na dworze tydzień przed Wszystkimi Świętymi. Miało to na celu pozbycie się zapachu kulek na mole i wyczesanie na czas sterczących włosków. Wierzchnie okrycie to tylko część zapobiegania przed wychłodzeniem. Mężczyźni wciągali grube, podbite dodatkową podeszwą buty, a kobiety skórzane kozaki aż do kolana. Na głowie pojawiał się beret lub (i to dopiero krzyk mody!) toczek z tego samego materiału co kożuch. Dzięki takiemu strojowi, godzinka czy dwie na mrozie, nie sprawiały problemów i można było spokojnie uczestniczyć w uroczystościach.

Teraz, po latach, kiedy klimat zmienia się w zatrważającym tempie i pierwszego listopada zazwyczaj temperatura wynosi kilka stopni powyżej zera, zdarzają się pewne wpadki, które wzbudzają radość i niegasnący niczym znicz z biedry - uśmiech. A wszyscy mieliśmy większy lub mniejszy kontakt z tym osobliwym zjawiskiem.

Mowa tu oczywiście o tzw. "cmentariankach", które płynnym krokiem lawirują pomiędzy grobami, unosząc wysoko głowy, spoglądając raz po raz na boki, żeby upewnić się, czy  są obserwowane. Płynne ruchy nie wynikają z wrodzonej gracji i wiedzy wyniesionej w szkole modelingu, ale z wysokich obcasów, które miękko zatapiają się w piachu i miotają zdziwioną właścicielką w lewo i w prawo.

Etymologicznie można to zjawisko wyjaśnić w prosty sposób. Te panie po prostu zatrzymały się we wczesnych latach osiemdziesiątych i za cholerę nie chcą pogodzić się z ociepleniem klimatu. I wychodzą z założenia, że im więcej dodatków i futerek, tym lepiej, a jeśli spod puchatego rękawka wystaje oczojebna złota bransoleta i pierścionki z oczkiem to jest to już wersja glam.







Po tej krótkiej wycieczce po najświeższych (i nie tylko) trendach cmentarnych, oddalam się do szafy w poszukiwaniu odpowiedniego stroju!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn