Chiny od zawsze kojarzyły mi się z polami ryżowymi, dziwnymi nakryciami głowy, smokami, chińskim murem i Brucem Lee. To jednak cudowne obrazki z jakiegoś folderu dla turystów, który zachęca do odwiedzin i nijak się ma do rzeczywistości. Do trudnego komunistycznego reżimu, do kary śmierci, przeludnienia, wyzysku człowieka przez człowieka. Kilka dni temu byłam w sklepie chińskim. Wchodząc, poczułam dziwny zapach plastiku, gumy i kurzu. Półki uginały się od nadmiaru zabawek, ubrań i produktów gospodarstwa domowego. Najdroższa rzecz, którą znalazłam kosztowała 60 złotych i był to mały, srebrny boom box. Materiały, z których wykonana była odzież, pozostawiały wiele do życzenia. Biły na kilometr sztucznością, śmierdziały maszynami i szeleściły w dotyku. Zabawki zachęcały pstrokatymi kolorami, ale były tandetne i źle wykonane. Nie dałabym głowy, że dana zabawka wytrzyma kilka dni w posiadaniu małego chłopca. Ba! Nie dałabym kilku godzin. Nie ma się co oszukiwać...