Przejdź do głównej zawartości

Kontemplacje wiejskiej baby


Kontemplacje na tematy życiowe zagościły na salonach warszawki. Modne stały się ucieczki celebrytów na wieś. Wypady w głuszę, na łono natury, gdzie można pobyć sam na sam ze swoimi myślami, zwolnić tempo i zastanowić się nad sensem istnienia, gonitwą za pieniądzem i korporacyjną rywalizacją. Rozpierzchli się celebryci po Polsce jak owce po hali i jęli doznawać duchowych przemian. Wracali wypoczęci, uśmiechnięci i pełni szczęścia. Na pytania zadawane przez dziennikarzy - jaka jest tego przyczyna - odpowiadali, że żyją teraz w zgodzie z wewnętrznym "ja" i osiągnęli spokój "zen".



Naczytałam się tych rewelacji i postanowiłam zrobić coś z własnym "ja": - A co!? Babie ze wsi spokój "zen" się nie należy? Tylko celebryci mogą w sobie odkryć siłę medytacji? Co to, to nie! Ja też mogę. Wszakże jestem osobą upartą i swoje zamierzenia realizuję.

Pytanie jednak gdzie oddać się błogim rozmyślaniom? Wyrzucić problemy z głowy i odetchnąć. Skoro wszyscy jadą na wieś, to może ja pojadę do miasta. Rozsiądę się wygodnie na środku skrzyżowania, gołym dupskiem klapnę na asfalt i wśród miejskiego zgiełku i dźwięków klaksonów zastanowię się nad sensem istnienia... Nie. To jednak głupi pomysł. Jeszcze zawiną mnie w kaftan i skończę na oddziale z dużą dawką Xanaxu w żyle.
Zrobię jak reszta. Mieszkam na wsi, to użytek z tego zrobię i obserwacje medytacyjne poczynię w swoim ogrodzie. 

Jak postanowiłam, tak zrobiłam.

Odziana w lniane łachy, niczym rusałka po kuracji sterydami, wyruszyłam na pole. Usiadłam w trawie i nie zważając na wbijające się w cztery litery źdźbła, czekałam aż spłynie na mnie fala spokoju. Już, już nadchodziła, kiedy z prawej flanki uderzył smród rozwalanego po polu obornika i donośny ryk traktora.


- Spokój i cisza. Nic cię nie ruszy. Jesteś tylko ty i twoje myśli - mówię do siebie - O, Święta Józefino jak śmierdzi. Nie mogę się skupić.
Wygramoliłam się z zielonego gniazda i wyjmując z gatek pojedyncze trawy, poczłapałam w stronę sadu. Rozsiadłam się wygodnie jak kwoka, zamknęłam oczy i czekałam.
Czekałam...
Czekałam...
Najpierw poczułam delikatne muskanie, później coraz to wyraźniejsze mrowienie i szczypanie. Nie otwierałam jednak oczu, bo nie chciałam przerywać mojemu "ja", które ewidentnie szukało do mnie drogi. Skoro ma to być nieprzyjemne, to ja wytrzymam!
Jednak w końcu miłe doznania przerodziły się w piekące i bolesne. Otwieram powieki, spoglądam na ramiona i nogi, i krzyczę jak opętana. Mrówki mnie oblazły! Podskakuję i próbuję strzepnąć z siebie wędrujące owady. Zamiast delikatnie i z gracją pozbywać się intruzów niczym piękna Telimena w swojej świątyni dumania, to ja biegam jak zwariowana. Skaczę jak koczkodan i wydaję nieartykułowane piski. Kiedy udaje mi się w końcu wyjść z mrowiska, potykam się o wystający korzeń i wywracam się wprost na młode i soczyste pokrzywy...

Stwierdzam, że celebryci zwariowali. Nie odnalazłam spokoju "zen" w sadzie, tylko maść na ukąszenia w apteczce :P

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...